z notesu astrologa 027

Leon Zawadzki
z notesu astrologa

i co z tym Bogiem?
Bóg, Żydzi i Hawking

„Biedny Szef” mawiał o Bogu „wyznawców” Jiddu Krishnamurti

* Stephen Hawking  – urodz. 8 stycznia 1942 r. w Oksfordzie



12 dni po narodzeniu się Stephana, w dn. 20 stycznia 1942 r. miała miejsce konferencja w Wannsee (Niemcy), na której hitlerowscy prominenci służby państwowej omówili, sporządzili i zatwierdzili  dokument o praktycznym Rozwiązaniu Kwestii Żydowskiej, czyli o ludobójstwie Zagłady Żydów, zwanej też Holocaustem. Zgodnie z tym dokumentem, zgładzić – w Europie – należało 11 mln ludzi pochodzenia żydowskiego. Dokument zawiera m.in. dokładne dane statystyczne o liczbie „skazanych” w każdym z krajów europejskich.

Stephen Hawking w swojej książce pt. Wielki Projekt stwierdza, że badając powstanie & istnienie Wszechświata nie ma potrzeby odwoływać się do sprawczej przyczyny zwanej: Bóg. Twierdzi również, że nie ma czegoś takiego jak niebo, ponieważ nie istnieją żadne teorie mówiące o powstaniu tego miejsca. Nie przeraża go koniec jego życia, ale nie chciałby jeszcze umierać. Chciałby jeszcze wiele zrobić w świecie nauki. Samą śmierć zaś postrzega jako zatrzymanie pracy mózgu. – Uważam, że mózg jest jak komputer, który przestaje pracować, gdy jeden z jego układów ma awarię. Dla komputerów nie ma niczego takiego jak niebo, czy życie wieczne. To tylko bajeczka dla ludzi, którzy boją się ciemności – powiedział Hawking w jednym z wywiadów dla dziennika „The Guardian”.
Prof. Stephen Hawking postrzegany jest jako jeden z najwybitniejszych umysłów nowożytnej nauki w dziedzinach fizyki, astrofizyki i kosmologii.

Ostatnio, Hawking dołączył do akademickiego bojkotu Izraela. Gospodarzem konferencji, w której miał wziąć udział Stephen Hawking, jest prezydent Szymon Peres. Spotkanie naukowców miało odbyć się w czerwcu 2013 w Jerozolimie. Stephen Hawking, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie weźmie udział w przedsięwzięciu. Naukowiec wycofał się, by zaprotestować przeciwko traktowaniu Palestyńczyków przez Izrael.

** Rabin Richard L. Rubenstein urodził się też 8 stycznia (jak Hawking) lecz 1924 r. w Nowym Jorku (USA). W swojej książce „After Auschwitz” (1966) zapoczątkował  teologiczną dysputę na temat „śmierci Boga” w religijnej myśli żydowskiej. Co więcej, również o śmierci Starego Testamentu. Pisał: Jako dzieci Ziemi, otwieramy oczy na nasz los. Utraciliśmy wszelką nadzieję, pocieszenie oraz iluzje.

                          

W eseju Jak zostałem rabinem napisał: "Obozy śmierci pomogły mi zrozumieć religijny sens naszych czasów. Nasza epoka jest bowiem czasem śmierci Boga. Ów czas, o którym szaleniec Nietzschego rzekł, że jest zbyt odległy, dla nas już nadszedł. Znaczenie śmierci Boga pojąłem, gdy zrozumiałem sens Auschwitz i Majdanka. Niemcy postanowili unicestwić europejskich Żydów i całkiem skutecznie im się to udało. Większość uczestników tej najpotworniejszej zbrodni w historii śpi spokojnie w wygodnych łóżkach w swojej znów bogatej ojczyźnie. Nie spotkała ich należyta kara i już nie spotka. Wątpię, czy w ogóle odczuwają prawdziwe wyrzuty sumienia. Wręcz przeciwnie, gdy Alte Kameraden spotykają się, by porozmawiać o starych dobrych czasach w SS, bez wątpienia wspominają swe zbrodnie w takich samych dobrych nastrojach, w jakich myśliwi raczą się opowieściami o swych łowach. Bóg naprawdę zginął w Auschwitz. Nie oznacza to, że Bóg nie jest początkiem i końcem. Znaczy to, że w ludzkim wyborze, decyzji, wartości czy sensie nie ma już pionowego odniesienia do standardów transcendentnych. Jesteśmy sami w milczącym, nieczułym wszechświecie. Nasze działania są działaniami ludzkimi. Ich konsekwencje są ludzkimi konsekwencjami. Moralność i religia nie opierają się już na przekonaniu, że uprawomocnione przez Boga normy są miarą, którą mierzy się to, co robimy. (…) A co w takim razie z judaizmem? Jest on sposobem, w jaki my, Żydzi, dzielimy się swoim życiem w bezdusznym i milczącym Wszechświecie. Jest migocącą świecą, którą zapaliliśmy w ciemności, by ją rozjaśnić  i się ogrzać. Ostatecznie zaś – jak wszystkie rzeczy – przeminie i on, gdyż wszechwładna Nicość jest Panem Wszelkiego Stworzenia"  [z książki Teologia i filozofia żydowska wobec Holocaustu, pod redakcją Pawła Śpiewaka, przekład Adam Musiał, wyd. słowo/obraz, terytoria, 2013].

*** Rabi Efraim Oszry (Ephraim Oshry) z Kowna (urodz. 1914 r. Kupiszki Litwa – 28 września 2003 Nowy Jork) – miał zaledwie 27 lat, gdy okoliczni Litwini zaatakowali jego żydowską wioskę – Słobódkę – i przeszli ulicami, torturując i zarzynając wszystkich napotkanych żydowskich mężczyzn, kobiety i dzieci.

Tej nocy, 25 czerwca 1941 roku, nastąpił początek końca żydowskiej Litwy. Rabi Oshry nie mógł zapomnieć pewnego obrazu, którego lekcję zawsze starał się wypełnić: opiekuna Jesziwy w Słobódce, Reb Gerszona, który z poderżniętym gardłem błagał innych Żydów: Dzieci, kiedy będziecie wolni, opowiedzcie o naszym cierpieniu i piekle, które przeszliśmy!

Rabi Oshry studiował u najsławniejszych uczonych w Torze, był jednym z kilku autorytetów rabinicznych dla Żydów szukających w Torze odpowiedzi na pytania dręczące ich podczas wojny. Miał nadzieję któregoś dnia pokazać światu, jak myśleli, czuli i zachowywali się w tych najbardziej nieludzkich warunkach jego żydowscy bracia. Gdy zadawano mu pytanie, spisywał szczegóły i odpowiedź, jakiej udzielił, na skrawkach papieru. Później ukrywał te kartki w puszkach zakopanych w ziemi obozu koncentracyjnego w okolicy Kowna.
 
Rabi Oshry cudem przeżył wojnę. Jednak jego ukochana żona i dzieci zostali zamordowani w obozach koncentracyjnych. Później ponownie się ożenił – z kobietą, która przeżyła Auschwitz.  Po wojnie odkopał ukryte puszki i starannie porównał każdy problem z tekstami Tory, ponieważ jego pierwotne odpowiedzi opierały się wyłącznie na tym, co pamiętał. Po ukończeniu pracy złożył pięciotomowe dzieło po hebrajsku, zawierające jego responsy, zatytułowane Szeelot U’Tszuwot Mimaamakim (Pytania i odpowiedzi z głębokości). Później zostały one przetłumaczone jako jednotomowe dzieło zatytułowane Responsa From the Holocaust (Responsy z Holokaustu).

Wkrótce po wojnie Rabi Oshry założył Jesziwę Me’or HaGola w Rzymie dla osieroconych dzieci, które przeżyły Holokaust. Po przeniesieniu się do Nowego Jorku pełnił funkcję przewodniczącego organizacji rabinów, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Rabi Oshry zmarł w Rosz ha-Szana w 2003 roku, w wieku 89 lat, pozostawiając żonę, trzy córki i sześciu synów.

                                                   * * * * * * *

We wstępie do swojej książki Responsa halachiczne Rabi Efraim pisze:

Świata, który kiedyś istniał, już nie ma. Odeszły święte społeczności, święci Żydzi, dzieci i ich matki, rabini, biblioteki z tysiącami świętych ksiąg każda, dającymi wspólnie setki milionów woluminów, święte zwoje Tory, szabasowe świeczniki, pudełka z wonnościami na hawdalę. Nieodwracalnie przeminął świat, którego nie odtworzymy już nigdy – choćby jednego cienia – żaden historyk, socjolog, antropolog czy pisarz.

Tysiącletnia obecność na całym kontynencie europejskim dobiegła końca. Rozpłynęła się. Wymazano ją. Pozostały doroczne powiadomienia o spotkaniach ocalonych, wystawy przygotowywane przez rozmaite organizacje kulturalne, których członkowie jeszcze raz wchodzą do chłodnych komór gazowych, by przywołać wspomnienia, i ludzie którzy wracają do miast i miasteczek swego pochodzenia, szukając pamiątek – fragmentów przeszłości: kawałka drzwi, fotografii ulicy z 1939 r., czegokolwiek co pozwoli im powiedzieć: „należę do tego zniszczonego świata, jestem jego częścią”.

Jak na ironię, owe pamiątki wydarte przeszłości świadczą o pełni dokonanego zniszczenia. Ktoś znajduje Talmud ocalony z płomieni i umieszcza go w gablocie obok kapelusza noszonego przez młodego polskiego Żyda, najprawdopodobniej ofiarę obozu w Treblince.

Chciałbym to dodać, że odrazą napawają mnie osoby, które nigdy nie doświadczyły tamtego świata, lecz „wracają” doń, szukając pieniędzy lub osobistych korzyści. Nieżyjący już poeta Dovid Zartitsky swój ból z powodu takich „powrotów” wyraził już w roku 1947 w wierszu Do żałobników:

[…] i dlatego, że widziałem jak toniecie w łzach żałobników,
którzy nieustannie grzebią waszą pamięć, przystrajają ją
i odmawiają za nią kadisz
[…] nieustannie dźwigają gotowe worki łez […]
i dzierżą w dłoni pióra napełnione żydowską krwią!
A ich łzy są piękne, wypolerowane, oni płaczą tak cudnie […]
Gdy rozsupłują wór, moknie cały świat!
Gdy wysycha pióro, napełniają je żydowską krwią! […]
i od czasu do czasu rozdrapują ranę, gdy brak im słowa
do rymu – muszą je mieć – za wszystkie zapłacili
Z oczu do kieszeni przesypują się złote monety.
                            *
Siedem długich lat wdycha nasz naród nieustanną boleść.
Stoi zakrwawiony bolesnymi strzępami duszy i płuc.
A miliony dzikich rąk i dziesiątki milionów pałek
dzień i noc okładają jego starą głowę […]
Czegóż więc trzeba? Czego potrzebujemy, pytam was, dostawcy!
Trzeba waszych umysłów, waszych żydowskich serc,
nie zaś lamentujących języków,
umysłu, co odnajdzie słowo, którym matka zwróciłaby się do jedynego syna,
by odsunąć lata bólu i otrząsną z ramion smutek.
Słowo to można odnaleźć w umyśle przepełnionym
świętą myślą o narodzie – umyśle, w którym nie ma miejsca
na rozrzedzone łzy maszyny do pisania.

Odzyskujemy z pamięci sentymentalne kurioza będące wyłącznie antropologicznymi artefaktami – pożywką dla żydowskich nostalgików, których z judaizmem łączą jedynie muzealne gabloty. Jak należy to rozumieć?

Niniejsza książka istnieje dlatego, że ja także pragnąłem coś z tamtego świata ocalić. Nadeszła wojna i stworzono getta. Byłem młodym rabinem w Kownie, które słynęło na cały żydowski świat ze swych uczonych.

Zwracali się do mnie prości ludzie z rozmaitymi pytaniami. Życie nie było wówczas normalne, toczyła się wojna i nie zawsze wiedzieli, czego wymaga od nich Tora. Teksty źródłowe były niedostępne, więc nie byłem w stanie udzielać im tak wyczerpujących odpowiedzi, jakie otrzymaliby w normalnych warunkach. Musiałem oprzeć się na swej pamięci. Zapisywałem jednak ich pytania i swoje zwięzłe orzeczenia na papierze wydartym z worków po cemencie, po czym wkładałem je do puszek i zakopywałem. Pomyślałem, że jeśli przeżyję, to rozwinę te zapiski we właściwe responsa.

Czułem, że moje notatki nie są jedynie zapiskami historycznych wydarzeń, choć i ta funkcja była istotna. Kierowane do mnie pytania opisywały bowiem codzienne życie w getcie: jedzenie, zatłoczone kwatery, szmaty, w które owijaliśmy stopy, wszy, stosunki między mężczyznami a kobietami, nastawienie niemieckich żołnierzy; wciąż przywołują one te wspomnienia.
Jak poczucie wybrania miał w roku 1942 zachować Żyd smagany batem przez niemiecką bestię? Jak miał się czuć częścią ludu namaszczonego przez Boga, widząc na własne oczy, jak uwłacza się starszyźnie, świątobliwym mężom i uczonym w Torze? Przecież jedną z pierwszych czynności, jaką po wejściu do miasta wykonywali maszerujący ramię w ramię dla chwały Niemiec synowie rządowych bankierów i niepiśmiennych chłopów, było uchwycenia Żyda za brodę i usunięcie tego odwiecznego symbolu jego żydowskości.

Zadawanie takich katuszy dostarczało Niemcom perwersyjnej przyjemności. Nie stosowali żadnych wyszukanych metod, żadnych narzędzi ani brzytw. Wystarczyło chwycić Żyda za brodę i pociągnąć, nie troszcząc się, że jednocześnie zrywa mu się kawałek skóry. Bolało? Bardzo dobrze! Będą Żydzi wiedzieli, że broda jest wstrętna i odrażająca i nie wolno jej nosić. Razi ona niemieckie oczy przyzwyczajone do piękna krajobrazu, kobiecej nadobności i dna kufli z piwem.

Rabini rychło zatem orzekli, że mężczyźni muszą natychmiast zgolić brody. Jednak dwóch kowieńskich Żydów odmówiło: sam główny rabin i chasyd z Chabadu. Wszyscy pozostali podporządkowali się. Bez brody wyglądali, jakby byli nadzy, i widząc ich na ulicy, człowiek bezwiednie odwracał głowę, ponieważ wstrząsający widok ich świętych twarzy – pokrytych bandażami skrywającymi ślady niedawnych napaści i pozbawionych dawnej chluby – był dla naszych dusz głęboką raną.

Ów barbarzyński zamach na żydowską twarz – jakby tygrysa rzucającego się na swą ofiarę – sprawił, że zaczęliśmy chodzić z pochylonymi głowami, wstydząc się przed wrogiem, który ograbił nas z naszego zewnętrznego wyróżnika.

Myśleliśmy wówczas: „Czy to już koniec naszego wygnania, czy też początek jakiegoś większego zniszczenia? Czy to możliwe, aby cywilizowane Niemcy, ośrodek kultury, sztuki i nauki, nie miały gdzie skierować swojej żądzy, tylko na żydowskie brody?”

Gdy uświadomiliśmy sobie, że staliśmy się celem niemieckiej nienawiści tylko dlatego, że jesteśmy Żydami – że atakowano naszą żydowskość – wówczas dała o sobie znać żydowska duma.

Głęboko wierzący Żydzi przeciwstawili rzeczywistości getta siłę swej wiary. Nie mówię tu o dokonujących cudów rabinach czy o sklepikarzach, którzy potajemnie i w pokorze opanowali wiedzę Talmudu i Kabały, lecz o prostych Żydach, których wiara w Najwyższego stanowiła rdzeń ich istnienia. Tacy ludzie wypełniają nakazy Tory najlepiej, jak potrafią, a gdy czegoś nie wiedzą, zwracają się z tym do rabina, którego autorytet, ogromna wiedza i szeroki dostęp do źródeł są powszechnie znane.

Żydzi przychodzili zatem i do mnie. Przeżywszy dzięki Bożej opiece, powróciłem, by odnaleźć ukryte puszki z pytaniami i odpowiedziami. Tuż po wojnie odkopałem je i począłem dokładnie badać księgi i szczegółowo wyjaśniać swe orzeczenia. Zdałem sobie wówczas sprawę ze znaczenia tych pytań jako niezatartego śladu żydowskiej wyjątkowości. I poczułem respekt przed przywilejem, jakim obdarzyła mnie Opatrzność – spisania pytań i odpowiedzi, które wyłoniły się z głębin niedoli i poniżenia, z cierpienia, śmierci i zmartwychwstania.

Czy nasi wrogowie – Niemcy – przeważnie pobożni synowie pobożnych matek i ojców – pytali swych księży i pastorów, jak obchodzić się z żydowskimi zmarłymi? Zastanawiali się może, czy wolno używać odzieży skradzionej zmarłemu Żydowi lub zasłony zdartej z Aron ha-kodesz, gdzie przechowuje się zwoje Tory? Czy otrzymali przyzwolenie na kłucie bagnetem ciężarnych kobiet?

Zadawano mi szczegółowe, nad wyraz poruszające pytania – na przykład, jakie błogosławieństwo po posiłku należy odmówić, gdy zmuszono nas do jedzenia w dzień postny? Proszono o odpowiednie błogosławieństwo uświęcające Boga, które mogliby odmówić idący na śmierć.

Świat może tego nie zrozumieć, ale te właśnie pytania świadczą o wielkości Żydów. Wróg nie zabija na oślep, jak pies toczący pianę z pyska. Zabija metodycznie, jak robot, mierząc wzrost, wagę, wiek, oddzielając hydraulików i elektryków, a lekarzy i pielęgniarki przeznaczając na śmierć.

Wróg grabi i zabija, zaś Żydzi – świadomi, że giną tylko dlatego, że są Żydami – idąc na śmierć, wychwalają Boga. Pragną umrzeć z właściwymi słowami na ustach, bo Żyd, który uświęca każdą cząstkę życia, uświęca również śmierć; a męczeńskiej śmierci musi towarzyszyć odpowiednie błogosławieństwo.

Co mówi się Żydowi, który jest Żydem aż do śmierci?

Czy współczesny Żyd jest w stanie to pojąć? Czy świat jest w stanie to pojąć? Czy Niemcy są w stanie to pojąć? Czy człowiek śmieje się wówczas skonsternowany? Wydaje stłumiony okrzyk zdumienia? Bo to przecież jest zdumiewające. A jednak to podstawowe pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi: jakie błogosławieństwo odmawia się tuż przed męczeńską śmiercią.
Jest ono tak zasadnicze, że łzy nie wystarczą.

[z tomu Teologia i filozofia żydowska wobec Holocaustu. Pod redakcją Pawła Śpiewaka. wyd. słowo/obraz.terytoria, 2013, przekład Adam Musiał]

                                                              * * *
A więc: Stephen Hawking w swojej książce pt. Wielki Projekt stwierdza, że badając powstanie & istnienie Wszechświata nie ma potrzeby odwoływać się do sprawczej przyczyny zwanej: Bóg. Twierdzi również, że nie ma czegoś takiego jak niebo, ponieważ nie istnieją żadne teorie mówiące o powstaniu tego miejsca. Nie przeraża go koniec jego życia, ale nie chciałby jeszcze umierać. Chciałby jeszcze wiele zrobić w świecie nauki.

Samą śmierć zaś postrzega jako zatrzymanie pracy mózgu. – Uważam, że mózg jest jak komputer, który przestaje pracować, gdy jeden z jego układów ma awarię. Dla komputerów nie ma niczego takiego jak niebo, czy życie wieczne. To tylko bajeczka dla ludzi, którzy boją się ciemności – powiedział Hawking w jednym z wywiadów dla dziennika „The Guardian”.

                                                                                      *

Po co, no po co Żydom państwo Izrael?!
Bóg nie płacze po zamordowanym narodzie?
Boga, po prostu, nie ma.
Dlaczego więc miałby po nim płakać mózg Hawkinga? 
…i miliony mózgów, które wszystko wiedzą lepiej?

www.logonia.org
Akademia Kultury Duchowej