NOGI W KAŁAMARZU

Leon Zawadzki jest autorem
cyklu artykułów Nity i mity w
miesięczniku Czwarty Wymiar. Do Redakcji Czwartego
Wymiaru
nadszedł list Czytelnika, który zapytuje dlaczego Leon Zawadzki nazwał Sai
Babę iluzjonistą duchowym.
Miesięcznik  nie opublikował
odpowiedzi Leona Zawadzkiego na list Czytelnika.
Oto tekst tej odpowiedzi:

NOGI W KAŁAMARZU

                                                                                                       
Motto:

                                                                                 
Siedzi baba na cmentarzu,
                                                                                 
trzyma nogi w kałamarzu.
                                                                                 
Przyszedł duch, babę w brzuch!
                                                                                 
Baba fik, a duch znikł.

Proszę Czwarty Wymiar, aby Leon Zawadzki uzasadnił
tytuł iluzjonisty – Sai Baby na waszych łamach, w sposób jak najbardziej wyczerpujący.
Proszę też, by to poprzedził wypowiedzią na temat swojego stosunku w ogóle do
religii, a w szczególności do tej, której jest wyznawcą. Stały czytelnik Czwartego
Wymiaru
.

Taką oto kartę pocztową otrzymałem i przeczytałem w dniu 21 maja 2002r. o godz.
19.12 w Bielsku-Białej.

Zaledwie parę dni wcześniej nad naszym domem w Beskidzie przetaczały się burze
wiosenne. Granatowe, nisko płynące chmury rozjaśniały błyskawice błękitne i
groźne. Niebo zaglądało do okien, wicher miotał wodę ulewnym deszczem, lasy
kłaniały się ziemi, grom uderzał to bliżej to dalej od domu. Po mniej więcej
godzinie następowała cisza, łąki parowały, mgła otulała górę, po czym wiatr
rozrywał srebrzyste opary, spychał je na jary i zbocza. Potem następowały kolejne
błyski i grzmoty piorunów.

Po dwóch dobach niebo pojaśniało i przed wieczorem Maria wyszła z psami na spacer.
Powróciła dość prędko, zdyszana po biegu, wpadła do mojego pokoju, gdzie pisałem
kolejny rozdział Ariadny-Misterium i powiedziała, że na drodze pod lasem leży
człowiek, mężczyzna, prawie nagi i nieprzytomny. Pobiegliśmy co sił, powiadamiając
po drodze sąsiadów, w marszu usiłując przez komórkę zorganizować pomoc.

Nieszczęsny góral, leżąc na leśnej drodze, głową w dół stoku, wyglądał jak
topielec. Jego ciało było sine i sztywne, oddech charczący, we włosach piasek, kamyki
i gałązki, zaś w oczodołach coś podobnego do białych trocin, a były to setki
złożonych przez muchy jajeczek. Na pierwszy rzut oka było jasne, że leżał tam co
najmniej przez dwie ostatnie doby. Błyskawice, grzmoty i ulewy wieściły, że to już
koniec ziemskiej wędrówki dzielnego juhasa. Ale ludzie, którzy go znaleźli i spieszyli
z pomocą, nie dawali za wygraną.

Znałem tego człowieka, był synem naszej sąsiadki, widywałem go bardzo rzadko, bo
tu, w górach każdy zajmuje się swoją robota i przetrwaniem. Akcja ratunkowa
przeciągała się, pogotowie nie mogło dojechać na samo miejsce, w końcu ofiarę,
którą osuszono, ogrzano, owinięto w koce udało się dowieźć do karetki wozem konnym.
Najpierw otrzymaliśmy wiadomość, że jest już w szpitalu, potem nadszedł sms, że o
godzinie 23.20 zmarł nie odzyskując przytomności. Lekarze stwierdzili wylew krwi do
mózgu. Dla wszystkich ratujących go ludzi, sąsiadów, nawet jego rodziny było jasne,
że tym razem przesadził z piciem, tym bardziej, iż w tutejszych melinach nie pija się
alkoholu opieczętowanego paskiem urzędowej akcyzy.

Wyszedłem na taras domu, ciemność spowijała góry. Bezsensowna śmierć
czterdziestoletniego mężczyzny, który uśmiechał się do mnie, gdy nie tak dawno
spotkałem go w lesie, dławiła serce.

Kiedy następnego dnia odwiedziłem jego matkę, popatrzała mi w oczy i powstrzymując
szloch powiedziała Bóg dał, Bóg wziął. Pomyślałem: Boże, dlaczego oni
się ciebie tak boją?!
Ale pokiwałem tylko głową, bowiem czymże są rozważania
wobec faktu?

Wiara to nasz najlepszy narkotyk, wystarczy nawet mała dawka, aby nie widzieć faktu.
A fakt zawsze jest nieodwracalny. Jak Bóg, jak życie, jak śmierć.

Te sakramentalne pytania: w co wierzysz? Co wyznajesz? No, nie wstydź się, sprawdzimy
tylko, czy moneta, jaką chcesz płacić za porozumienie z nami, pochodzi z tej samej
mennicy, w której sztampuje się znaki rozpoznawcze, akcje naszych wyobrażeń o sprawach
ostatecznych. Powiedz, a poznamy cię, rozpoznamy i będziemy wiedzieli kim jesteś.

Czy rzeczywiście będziemy to wiedzieli?

Już samo pytanie stałego Czytelnika o wyznawaną przeze mnie
religię, nie podpisane imieniem i nazwiskiem, bez podania adresu zwrotnego (choćby do
wiadomości Redakcji) ma w sobie tonację, którą aż nazbyt dobrze znam z przesłuchań
przez służbę bezpieczeństwa peerelu. Wtedy oskarżano mnie o to, że nie wyznaję
religii państwowej. Między innymi dlatego, że w liście otwartym (1968r.),
który znalazł się w tzw. drugim obiegu, pisałem: Aspiracje socjalizmu mają
charakter religijny, gdyż pretenduje on do roli nowego mesjasza ludzkości i obiecuje
utworzenie królestwa niebieskiego na ziemi. Socjalizm przyswaja sobie rolę zbawcy i
wyzwoliciela ludzkości – uważa siebie za ostateczne ukoronowanie procesu historycznego.
Socjalizm jawnie sugeruje, że prawdziwa historia zaczyna się od momentu gdy władza
przejdzie w ręce jego wyznawców.
W tym przesłaniu napisałem również o wielu
innych powodach, dla których idee socjalizmu stały się praktyką systemu zbrodniczego.

Nie tylko socjalizmu. Wystarczy przyjrzeć się, co się na świecie dzieje, aby
uprzytomnić sobie, że bezustannie towarzyszą nam waśnie i zbrodnie popełniane jakoby
w obronie wiary i wyznań. Bałkany, Izrael, Palestyna, Pakistan, Indie, holocaust,
rasizm, eksterminacja, fundamentalizm, terroryzm… Znowu (po raz który?!) chwacko
wchodzimy w trzęsawisko wojen religijnych. Ten absurd zmusza człowieka myślącego do
zastanowienia się, czym w istocie są wiara i wyznanie.

Obecnie, prawa zasadnicze cywilizowanej demokracji, obowiązujące również w Polsce,
pozwalają mi nie odpowiadać na pytania o wyznanie, religię, poglądy i myśli
dotyczące sfery mojej prywatności.

Tym nie mniej odpowiem na pytanie stałego Czytelnika, ponieważ pretensje o
rząd dusz zgłaszają oligarchie partyjne, systemy władzy państwowej, kościoły,
wspólnoty religijne, sekty a także miliony wyznawców, przekonanych o swojej racji, nad
którą się nawet nie zastanowili. Odpowiem dlatego, że wiara i wyznanie są problemem
wielce poważnym. Dlatego, że są pułapką, w której siedzimy wszyscy, od tysięcy lat
zakuci w dyby leniwej głupoty. Odpowiem, chociaż kto na prawdzie gra, skrzypce mu o
łeb tłuką
.

Wiara jest potrzebą naszej natury, taką samą jak pożywienie, oddychanie, myślenie.
Wyjaśnijmy sobie od razu, że wiara nie jest tym samym co wyznanie.
Wierzymy w coś lub w kogoś, bowiem mamy taką naturalną skłonność, natomiast
wyznajemy coś lub stajemy się wyznawcą kogoś, bowiem zaspokajamy tę skłonność
zgodnie ze schematami wpojonymi nam w domu, szkole, w społeczności. Modyfikujemy nasze
wierzenia, przykrawając je do indywidualnych potrzeb; znajdujemy sobie jakąś nową
wiarę
na miarę naszych oczekiwań, nadziei, pragnień i chciejstw. Ale bardzo rzadko
zadajemy sobie pytanie: czym jest potrzeba wiary? Właśnie, czym jest wiara jako szczególna
właściwość umysłu?
No i czym jest wyznanie jako specyficzny sposób uprawiania
wiary?

Jeśli będziemy uważnie i nieustraszenie badać swoje naturalne skłonności, to w
końcu musimy zobaczyć, że wiara jest przeczuwaniem, iż coś jest możliwe. A
dla nas najważniejszą z możliwości jest uwolnienia z nieustającego, dojmującego
uzależnienia od mocy, która wzięła nas w swoje posiadanie. Nasze wyznanie zaś jest
sposobem, który ma nam umożliwić porozumienie z tą mocą.

Od dziecka wpaja się nam przekonanie, że mocą dysponuje ktoś wszechwładny, kto
traktuje ją jak konia w zaprzęgu swojej woli. W codziennym doświadczaniu życia i
śmierci udaje nam się w końcu zorientować, że to coś lub ten ktoś, milcząc
wiekuiście, pozostaje nieodgadniony, łaskawie przyzwalając na nasze starania o
szczęście, zaś jego służby specjalne, czyli żywioły tej ziemi, robią swoje bez
względu na nasze cierpienie. I tak długo powtarzamy tę lekcję, aż w końcu musimy
zastanowić się nad problemem naszego uczestnictwa w kołowrocie naturalnych
przypadłości gatunku.

Co wiara ma z tym wspólnego? Ano to, że jakikolwiek zestaw wierzeń i sposobów ich
wyznawania nie prowadzi do rozstrzygnięć ostatecznych. Tak na co dzień i owszem,
służy nam na drogach życia i możemy przecież, wsparci o kulach wiary, w garniturach
swojego wyznania, kuśtykać do jasnego celu po bezdrożach zwątpienia.

Czy istnieje, czy jest możliwe uwolnienie się od tej zaplatanki?

Ponieważ posługujemy się językiem, to ustalmy, jakie jest znaczenie słów wiara,
wyznanie, religia, o których tutaj mowa.

Wiara jest wewnętrznym domniemaniem a priori (łac.: nie odwołując się do
doświadczenia), że gdzieś istnieje obiekt (coś lub ktoś), który
nie jest bezpośrednio dostępny dla percepcji zmysłowej. Wyznanie jest wewnętrznym
założeniem, że przestrzeganie określonych zasad oraz specyficzny sposób postępowania
umożliwią poznanie i postrzeganie obiektu wiary. Religia, opierając się o naturalną
potrzebę wiary i wyznania, zawiera dodatkowy warunek nadrzędny: ufne przekonanie,
iż praktykujące przestrzeganie konkretnego kodeksu zasad i rytualnych zachowań
gwarantuje wyzwolenie z uwarunkowań ziemskiej egzystencji.

Weźmy przy tym pod uwagę, że wiara i wyznanie nie muszą mieć charakteru
religijnego. Można wierzyć w możliwość rozpoznawania uwarunkowań ziemskiej
egzystencji, można nawet wierzyć w naukowe rozpoznanie tajemnicy bytu. Można przecież
wierzyć w rozum i wyznawać, że jego metody badawcze są skuteczne. Można wierzyć w
to, że politycy spełnią swoje obietnice przedwyborcze. Ale obiektem doświadczania
religijnego jest sama tajemnica bytu. Religia opiera się o przekonanie co do
istnienia niepoznawalnego, które może nas uwolnić od uwarunkowań cielesnej,
ziemskiej egzystencji.

Wiara w niepoznawalne a przekonanie o niepoznawalnym to nie to samo. Co więcej,
twierdzenie, że ktokolwiek zna niepoznawalne jest sprzeczne z samego założenia.

Jak dotąd ludzkość zajmuje się przede wszystkim poznawaniem mechanizmu mocy
i w tym wyspecjalizowała swoje zdolności poznawcze oraz osiągnęła wysoki poziom
kunsztu cywilizacyjnego.

Nie zrozumiemy istoty problemu, jeśli będziemy – jak jest to powszechnie przyjęte i
uznawane – łączyć w jedną nierozerwalną całość religii i wspólnoty
religijnej
. Wiara bowiem, we wspólnocie religijnej, nade wszystko oznacza, że
bezwarunkowo wyznawane przez wspólnotę metody zapewniają właściwą relację z Bogiem,
gwarantują jego opiekę nad wyznawcą i są szansą na zbawienie.

Wspólnoty religijne, domagając się od swoich wyznawców wiary, dokonują nadużycia
wobec samej zasady religijności: ufne przekonanie o niepoznawalnej tajemnicy bytu jest
wystarczającą jej przyczyną i nie pozostawia żadnego miejsca na dywagacje.

I dlatego człowiek rozumny, w głębi swojego jestestwa czuje, że religijność
jest osobistym doświadczaniem niepoznawalnego, zaś wiara i wyznanie mogą jednoczyć
wspólnoty, ale z religijnością niewiele mają wspólnego.

Pewien filozof zapytał Ramakrishnę o różnicę pomiędzy poznającym, poznawanym a
procesem poznania. – Nie znam się na twoich mądrościach, wiem tylko, że jest Bóg i
że jestem jego dzieckiem –
powiedział Ramakrishna. Oto odpowiedź z samej głębi
religijnego doświadczania.

Słysząc pytanie czy jest pan człowiekiem wierzącym? odpowiadam: nie
muszę wierzyć w to, co widzę
. Wiem, że istnieje niepoznawalna dla rozumu tajemnica
bytu i że rozum musi ją uznać, jeśli chce pojąć własne istnienie i sposób swojego
funkcjonowania.

Na pytanie stałego Czytelnika odpowiadam: nie jestem wyznawcą jakiegokolwiek
systemu wierzeń. Doświadczanie istnienia jest wystarczającym gwarantem religijności.

Dlatego też wiedzę o kondycji człowieka, o jego relacji z tajemnicą bytu i – na tym
tle – z samym sobą nazywam kulturą duchową. Określenie to jest bardziej pojemne
niż pojęcia wiary, wyznania czy religijności. Kultura duchowa oznacza osiąganie i
kultywowanie skupienia na pierwiastku duchowym, jedynym łączniku pomiędzy człowiekiem,
a tajemnicą niepoznawalnego. Jest religijnością uniwersalną, która na stosownym
poziomie abstrakcji odczytuje mitologię wyznań religijnych. Nie ma w tym nic dziwnego,
jeśli zważyć, że człowiek rozumny odróżnia mit, symbol i rytuał od rzeczywistej
treści doświadczania religijnego. Człowiek kultury duchowej nie twierdzi, że zna
tajemnicę niepoznawalnego i nie będzie domagał się, aby uznawać go za Boga, za
wcielenie prawdy ostatecznej.

Satya Sai Baba głosi jawnie, iż jest inkarnacją Boga na ziemi. Przyjmuje i bez
żenady podsyca kult swojej osoby.

Sai Baba jest wysoce wyspecjalizowanym mistrzem zaawansowanych technik jogicznych, lecz
również wytworem ludzkiej potrzeby, aby słowo ciałem się stało i – gdy Bóg
stąpi na ziemię – mieszkało między nami. I właśnie ta funkcja Sai Baby, ta
jego charakterystyczna rola boskiego aktora w teatrum mundi jest szczytową formą
iluzji duchowej. A zarazem odpowiedzią na ludzkie oczekiwania, że jakikolwiek zbawca –
niech będzie Sai Baba, Sun Moon czy Kacmajor – załatwi za nich to, co każdy dokonać
może wyłącznie oko w oko z samym sobą.

Pośród praktyków kultury duchowej widzimy takich, którzy uporczywie zadają
odwieczne pytania i nie starają się komukolwiek wmówić, że sami są na te pytania
odpowiedzią. Mówią: oto pytanie, oto droga dojścia – sprawdź sam i przekonaj się. To
twoje życie, twoja droga, twoje spełnienie. Jeśli zwracasz się do mnie, to wiedz, że słyszę
twoje pytanie i przekazuję odpowiedź
(Nisargadatta Maharaj). Tylko tyle, nic
więcej.

Ale są też tacy, którzy mówią: uwierz we mnie, ja jestem wcieleniem Boga na ziemi,
ja cię poprowadzę, ja cię zbawię. A na dowód tego, że tak jest, pokażę ci cuda,
zjawiska, które przeczą znanym prawom fizyki świata materialnego. Widzisz, tylko żywe
wcielenie Boga na ziemi może sobie pozwolić na takie dokonania! 

Czy te cuda są możliwe? Ależ tak, a jeśli chodzi o Sai Babę, to jest on świetnym
fachurą yogasiddhis, czyli jogicznych mocy psychicznych. Nie on jeden, takich jest
wielu. Ale Sai Baba jest jednym z tych nielicznych, którzy na mocach psychicznych robią
boski interes na światowym forum specjalnych efektów duchowych. I ludzie, skądinąd nie
głupcy przecież, dają się zwodzić, ulegając złudzeniu, że cuda te są
równoznaczne z wyzwoleniem duchowym.


[Foto: Prema Sai Baba [internet]
Tekst pod foto:
Prema Sai Baba
Sai Baba will incarnate again one year after his death as Prema Sai Baba. Sai Baba has
manifested this picture of himself as Prema Sai Baba]

Sai Baba potrafi czynić cuda i jest w stanie – stosując odpowiedni trening
psychofizyczny – nawet wcielić się rok po swojej śmierci, jak zapowiada jeszcze za
życia, w postać łudząco przypominającą świętobliwe oleodruki. Świadczy to
niewątpliwie, że jest mistrzem siddhą, ale nie stanowi to ani o jego boskości,
ani o powierzonej mu z urzędu funkcji Zbawiciela.

Odnośnie yogasiddhis wiadomo bowiem, że pojawiają się nieuchronnie podczas
praktyki jogicznej, lecz są przeszkodą na drodze ku Wyzwoleniu. One w skupieniu –
szkodliwym dodatkiem, w wyłonieniu – mocami
(Patańdżali Jogasutry III.37,
przekład Leon Cyboran).

Każdy efekt mocy psychicznych ma swój początek i koniec, chociażby trwał przez
pokolenia. Co więcej, moce te są pułapką, gdy używane są dla mamienia ludzi
poszukujących, zwracając uwagę na samego siddhę, a odwracając uwagę od
duchowego wymiaru istnienia.

I tak już jakoś jest, że temu, kto się takim mamieniem zajmuje, nieodmiennie
towarzyszy pycha i blichtr błyskotek, niegodnych mędrca.

Mówią, że takie postaci jak Sai Baba są potrzebne, aby ludzie nie ugrzęźli
całkowicie i bezpowrotnie w materii. Jeśli nawet tak jest, to każdy musi sam sobie
odpowiedzieć na pytanie: czy tym lepiej dla Sai Baby, czy tym gorzej dla ludzi?

PS. Były kłopoty z pochówkiem nieszczęsnego górala, bo rozwodnik. Ale w końcu
proboszcz dał się ubłagać i pogrzeb odbył się zgodnie z wyznaniem.

                                                                           
* * *

Do Internautów Logonii – post scriptum

Usiedliśmy na podłodze i
oferowaliśmy mu miejsce na cienkim materacu. Nauczyciel usiadł, krzyżując nogi, i
położył przed sobą kij, który przyniósł. Ten niewielki materac nadawał mu pozycję
autorytetu. Był tym, który znalazł prawdę, doświadczył jej i teraz otwiera drzwi do niej dla nas. To co mówił, było
prawem dla niego i dla innych. Ty byłeś jedynie tym, który szuka, podczas gdy on tym,
który znalazł. Jeśli jesteś zagubiony w swoim poszukiwaniu, on pomoże ci na drodze,
ale musisz oddać się mu i podporządkować.
Spokojnie stwierdziłeś, że cały proces poszukiwania i znajdywania nie ma absolutnie
żadnego znaczenia, dopóki umysł pozostaje uwarunkowany. Wolność jest pierwszym i
ostatnim krokiem. Posłuszeństwo i uległość wobec jakiegokolwiek autorytetu w sprawach
umysłu oznacza bycie uwięzionym w iluzji i akcji, która
rodzi jedynie pomieszanie. Nauczyciel spojrzał na ciebie z żalem i pewną dozą
irytacji, tak jak byś był nienormalny. Następnie rzekł: Najwyższe i ostateczne
doświadczenie zostało mi dostąpione i żaden z poszukujących nie może temu
zaprzeczyć.

Rzeczywistość czy prawda nie mogą być doświadczane. To, co jest
doświadczane, jest jedynie projekcją naszego własnego umysłu.

Ten, który kontroluje, jest tym, co jest kontrolowane. Kiedy jest to
widziane jako absolutny fakt, wtedy pojawia się całkowicie
inny rodzaj energii, który przemienia to, co jest. Ten, który kontroluje, nie może
zmienić tego, co jest. Może to kontrolować, tłamsić, modyfikować lub unikać tego,
ale nie jest w stanie wznieść się ponad to i poza
to. Życie może i musi być przeżywane bez kontroli. Kontrolowane życie nie jest
pełnym życiem. Jest nie kończącym się konfliktem, cierpieniem i pomieszaniem.

Jiddu Krishnamurti Dziennik przekład Jarema Sikorski
wyd. Zysk i S-ka 1999

 

www.logonia.org