JOGA W GUŁAGU

Obecnie mam 50 lat. Znaczy to, że urodziłem się i wychowałem w tych czasach, kiedy Rosja znajdowała się już pod panowaniem komunizmu, rządzącego siłą strachu, metodami skłócania ludzi między sobą i budzenia nienawiści wszystkich przeciwko wszystkim. Bazą dla tego celu jest rozmaicie szczepiony w narodzie, w nauce i myśleniu materializm. Nic więc dziwnego, że w takim środowisku, jakakolwiek myśl lub słowo, niezgodne z panującym wszechwładnie materialistycznym myśleniem, muszą być zakazane. Osiągnąłem wiek dojrzały, nic nie wiedząc ani o Biblii, która w ZSRR jest po prostu książką surowo zakazaną, ani o okultystycznych poglądach na świat i przyrodę

Teraz, patrząc z perspektywy zdobytej wiedzy, rozumiem, że dusza, która przebyła już swój inkarnacyjny cykl, szukała tego, co było dla niej bliskie. Dlatego sam znalazłem i Biblię, i pewne okruchy ezoterycznej wiedzy jeszcze w 1953r., czyli na granicy swego trzydziestolecia.

Lecz stało się wówczas ze mną to, co przeżył mój ojciec w 1938r. – zostałem aresztowany przez KGB. Ojciec, po dziesięciu latach pobytu w obozie koncentracyjnym, zmarł w 1948r.

Moją drogę po różnych obozach zacząłem od wyroku skazującego na 25 lat przymusowej pracy w jednym z takich obozów, a ponadto na 5 lat zesłania i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Nie było wątpliwości, że całe moje życie zostało w ten sposób pogrzebane. Lecz był to dopiero początek wszystkiego, co później wypadło mi przeżyć. Drogi Karmy, jak wiadomo, są dla nas niezbadane.

W 1954r., na więziennym punkcie przesyłkowym w Tajszecie, na Trasie śmierci, jak zwali ją więźniowie, odnalazł mnie w tłumie jednakowo ubranych w szare podarte bluzy katorżników z numerami na piersiach i podszedł do mnie wysoki, chudy mężczyzna o spokojnych oczach i surowym spojrzeniu. Powiedział: Chciałbym z panem zapoznać się i porozmawiać. W ten sposób poznałem swego pierwszego nauczyciela. Wśród współwięźniów znany był pod nazwiskiem Michała Kaganowa.

Możecie sobie wyobrazić zdumienie takiego prostaka jak ja, nie wiedzącego jeszcze nic o okultyzmie, kiedy usłyszał następujące słowa: Pan powinien przejść u mnie kurs z zakresu całkiem osobliwej filozofii. A ja powinienem udzielić panu początkowych wiadomości z języka sanskryckiego, który będzie panu potrzebny do dalszych postępów w późniejszym życiu. Pokonałem w sobie naturalne uczucie sprzeciwu i pomyślałem, że mam przed sobą umysłowo chorego. Zgodziłem się jednak słuchać jego wykładów, wobec czego poprosił mnie, bym przyszedł do niego na drugi dzień o oznaczonej godzinie. Poszedłem z zeszytem, by notować wykład, lecz on powiedział: Nie trzeba nic zapisywać. To, co panu potrzebne, zapamięta pan bez notatek, zaś to, co w trakcie wykładu może zostać powiedziane przedwcześnie – zapomni pan jako jeszcze niepotrzebne.

Tak rozpoczęły się moje lekcje trwające co dzień dwie godziny. Umysł mój chciwie chłonął to, na co dawno czekałem: podstawy ezoterycznego pojmowania Wszechświata i otaczającego mnie życia były mi udzielane silnym strumieniem. Tak trwało okrągłe dwa tygodnie. Piętnastego dnia Kaganow został wywołany wraz z innymi rozkazem przygotowania się do wymarszu. Kiedy już stał w sformowanej kolumnie więźniów, powiedziałem do niego z uczuciem głębokiego żalu i prawdziwej rozpaczy: Pan odchodzi… A ja jeszcze tak mało wiem. I cóż teraz powinienem czynić?

Na to on odpowiedział: Niech pan wyobraża sobie, że z obszaru jednego kilometra kwadratowego posiadł pan jeden kwadratowy centymetr. Lecz nie jest to jeszcze powód do rozpaczy. Uczynił pan początek i to już jest bardzo wiele. Niech pan teraz kieruje swoją świadomość po tej rozpoczętej drodze, a na pewno przyjdą do pana odpowiedni ludzie i książki, które będą mu potrzebne.

Jak byłem nieokrzesany w tym czasie, dowodził mój ówczesny stan emocjonalny, bo powiedziałem: To już mistyka, a mnie potrzebny jest Pan i dalsze jego lekcje.

Kaganow nic na to nie odrzekł i kolumna odmaszerowała.

Dopiero po upływie dłuższego czasu zrozumiałem, jak dalece ważna i słuszna była ta jego rada. Zaczęli do mnie przychodzić zarówno ludzie, wiedzący już więcej niż ja, jak i – za ich pośrednictwem – potrzebne książki. Zaczęło się od tego, że po paru miesiącach w jednym z sektorów obozu spotkałem aresztanta z Chin. Był to Rosjanin, który wyemigrował z Rosji w 1919r., a w 1945r. aresztował go KGB, kiedy wojska sowieckie zajęły Tsindao. Do tego współwięźnia, które nazwiska nie będę wymieniał, przyjechała z Chin żona i zamieszkała na wsi nieopodal obozu. Kobieta owa przywiozła ze sobą książki, które dawała do czytania mężowi (a udawało się to za pomocą współwięźniów nie nadzorowanych, co było zabronione). Pośród tych książek po raz pierwszy spotkałem dzieła H.P.Bławatskiej i Mikołaja Roericha, a później, za pomocą innych, nie mniej dziwnych kanałów, otrzymałem ezoteryczną literaturę całkiem różnego autoramentu (do Światopoglądu Różokrzyżowców włącznie. W ciągu dziesięciu lat, które spędziłem w obozie koncentracyjnym, spotkałem tam też jednego z adeptów hinduskiej szkoły Jogi i kilka razy wiodłem z nim poważną rozmowę.

Stopniowo wokół mnie zaczęli zbierać się obozowi przyjaciele, pragnący poznawać nauki okultystyczne, ale wiedzący mniej ode mnie. Dla nich byłem pierwszym spotkanym na drodze duchowych poszukiwań. Tak powstawały kontakty i zbliżenia trwające później całe lata, a niektóre z nich nawet i dotychczas nie zostały przerwane. Spróbuję choć pokrótce scharakteryzować niektórych z tych przyjaciół.

W jednym z bardzo odległych obozów karnych w syberyjskiej tajdze spotkałem chuderlawego młodego człowieka średniego wzrostu o nazwisku Wolt Mitrejkin. Wpatrując się we mnie przez okulary opowiadał mi, że jeszcze na Kołymie wpadła mu do rąk Hatha Joga Ramaczaraki i od tej pory jest całkowicie pochłonięty zgłębianiem Jogi. Marzy o tym, by zdobyć Radża Jogę i wszystkie pozostałe książki traktujące o Jodze. Wolt okazał się też nieprzeciętnym poetą, toteż oba te punkty bardzo nas zbliżyły i kontakt z nim trwał przez długie lata.

Trudno było by opisać, w jakich warunkach zajmowaliśmy się Jogą. Wystarczy powiedzieć, że w barakach, na dwupiętrowych pryczach, stłoczonych ze sobą mieszkało od dwustu do pięciuset ludzi. Niemożliwe było znalezienie nawet kąta z czystym powietrzem. Zdobywaliśmy się więc na różne wybiegi: wstawaliśmy jeszcze przed świtem i przekradaliśmy się po kryjomu przed strażnikiem do umywalni. Ponieważ chodzenie po terenie obozu przed rozkazem ogólnego wstawania było surowo zabronione, więc nie raz wsadzano nas do aresztu za takie naruszenie obozowego regulaminu. Ale i w tych warunkach, stojąc przy uchylonym lufciku, odbywaliśmy ćwiczenia pranayamy i innych technik jogicznego oddychania.

Wolt pierwszy otrzymał Radża Jogę, którą przyniosła mu matka i wręczyła podczas widzenia. Byliśmy wtedy na więziennym odosobnieniu i przekazywanie książki z celi do celi było niemożliwe. Wypadło mi dobrowolnie zgłosić się do porządkowania obozowego terenu i wtedy, stojąc z łopatą pod oknem celi Mitrejkina, słuchałem i starałem się zapamiętać Radża Jogę czytaną mi przez Wolta, który nie widział mnie, lecz wiedział, że stoję pod oknem. Mitrejkin przesiedział w obozie 18 lat, skazany za nielegalną młodzieżową organizację, która wydała ulotkę, ganiącą nieprawidłowości władzy sowieckiej. Teraz znajduje się on już na wolności.

Drugim z moich przyjaciół był Genadij Czerepow – także nieprzeciętny poeta. O ezoterycznym światopoglądzie dowiedział się po raz pierwszy od nas, w obozie. Pogrążył się w studiowanie tych zagadnień z całą namiętnością swej impulsywnej natury. Genadij, wysokiego wzrostu, bardzo chudy, o dużych szarych oczach z rzadkimi brwiami, chodził lekko kulejąc, (ponieważ uszkodzono mu w obozie kręgosłup), lecz zawsze energicznie. Chód jego w czymś przypominał bieg postrzelonego ptaka. Długo i uporczywie pracował nad przebudzeniem ognia Kundalini, uzyskując znaczne osiągnięcia.

W tym czasie, kiedy przebywaliśmy razem, otrzymałem jedną z pierwszych popularyzatorskich prac na temat Hatha Jogi w ZSRR – broszurę Jewtiejewa Wolskiego, w której wykłada on, jak należy zajmować się Hatha Jogą. Historia tej broszury była bardzo interesująca. Ona właśnie dała początek dzisiejszemu szerokiemu zainteresowaniu ludzi w ZSRR, którzy przedtem nic nie wiedzieli o utajonych siłach istniejących w człowieku.

Jewtiejew Wolski był nauczycielem śpiewu w Moskiewskim Konserwatorium i nie miał w ogóle nic wspólnego z okultyzmem. W 1950r. poważnie zachorował i doszedł do takiego stanu, że lekarze kremlowskiego szpitala uznali go za nieuleczalnie chorego i wypisali z lecznicy, by umierał w domu. Miał on wówczas gruźlicę kręgosłupa, paraliż połowy ciała, zwapnienie międzykręgowych wiązadeł szyjnych, prawie nie działała już wątroba i nie funkcjonowały nerki. Gdy pozostawał w takim beznadziejnym stanie zdrowia, odwiedził go jeden z przyjaciół i zaproponował przeczytanie Hatha Jogi. Jewtiejew zaczął swoją kurację od pranayamy i po upływie półtora roku był całkowicie zdrów. Udał się do kremlowskiego szpitala, poprosił o potwierdzenie swojego wyzdrowienia i wydanie mu oficjalnego zaświadczenia – w jakim stanie został wypisany ze szpitala i w jakim jego organizm znajduje się teraz. Po otrzymaniu urzędowego potwierdzenia swego cudownego wyzdrowienia, uzyskał od władz zezwolenie na występowanie z odczytami w instytutach medycznych oraz w Akademii Medycznej. Napisał niewielką broszurę, którą jeden z instytutów medycznych wydał oficjalnie. Należy wiedzieć, że jakakolwiek nieoficjalna publikacja jest w ZSRR surowo zakazana przez prawo. Od tej chwili w Moskwie ludzie zaczęli rozczytywać się i rozpowszechniać broszurę Jewtiejewa w wielu tysiącach egzemplarzy, a już w 1955r. nieoficjalny nakład broszury osiągnął nadzwyczajne rozmiary. Należy dodać, że w tym właśnie roku ówczesny premier rządu ZSRR N.S.Chruszczow był akurat z wizytą w Indiach, gdzie był obecny na zdumiewającym pokazie Jogi, na którym demonstrowano nadnormalne zjawiska mocy jogicznych (m.in. samochód przejechał joga nie miażdżąc go, lecz na skutek wstrzymania przezeń oddechu i wyłączenia pracy serca, lekarze stwierdzili śmierć. Po niespełna godzinie jog ów całkowicie ożył i okazał się zdrowy, nie wykazując żadnych uszkodzeń ciała).

Na Chruszczowa seans ten wywarł wstrząsające wrażenie. Wkrótce potem wydano w ZSRR trzy książki: Chatterdji, Roy’a i Radhakrishnana, przy czym ta ostatnia jest całkowicie obiektywna i przeciwstawna nauce materialistycznej. Wszystkie jednak zostały wydane w bardzo małych nakładach, lecz poszukujący znajdują.

W latach 1956-1958, zesłany do Aszahabadu akademik Borys L.Smirnow przetłumaczył i wydał po rosyjsku Mahabharatę oraz Upaniszady, a do poszczególnych rozdziałów Bhagawad Gity napisał wspaniały ezoteryczny komentarz. Wszystkie te dzieła pozwoliły ludziom w ZSRR zdobyć pewne podstawowe wiadomości o ezoterycznym pojmowaniu świata i człowieka. Trudno było by przecenić wpływ tych książek, ponieważ od 1917r. w Rosji nic z tej dziedziny nie wydawano, a sprowadzanie jakichkolwiek wydawnictw zagranicznych było zabronione. W umysłach ludzi zaczął dokonywać się przewrót. Był to tajemny i niewidzialny wybuch, którego rezultaty dziś są widoczne. Wprawdzie nie przejawiły się one jeszcze w pełni, lecz praca ta odbywa się intensywnie na planie duchowym…

Oderwałem się na chwilę od naszego obozowego życia, by pokrótce zilustrować Czytelnikowi, co w tym czasie działo się w kraju.

Zajęcia nasze podczas studiowania ezoteryzmu podtrzymywała niewidzialna ręka. Różnymi drogami docierały do nas potrzebne książki i dość długo udawało nam się przebywać razem w jednym obozie lub więzieniu z ludźmi o podobnych dążeniach, co oczywiście było wielce pomocne. Grupa przyjaciół, studiujących indyjski okultyzm, stale rosła. Wszyscy też jednocześnie staraliśmy się studiować Biblię, lecz było to dość trudne, gdyż w ZSRR książka ta jest zabroniona jako antyradziecka i do koncentracyjnych obozów w ogóle nie dopuszczana.

W obozie, na więziennej pryczy, widziałem jak Eugeniusz Gryciuk tłumaczył z angielskiego na ukraiński książkę Joganandy Autobiografia Joga, jak Wołodia Worobiew trudził się nad opracowaniem rosyjsko-sanskryckiego słownika, jak po wielekroć były przepisywane odręcznie biblijne teksty. Zaprawdę, spełniła się biblijna przepowiednia, że nadejdą dni głodu i pragnienia, lecz nie chleba i wody, ale Słowa Bożego będą szukali ludzie.

W latach 1960-1963 udało mi się nawiązać korespondencję (najpierw jednak przeważnie nielegalnie, gdyż dozwolony był tylko jeden list na miesiąc i to za pośrednictwem cenzury) z niektórymi osobami zajmującymi się na wolności ezoteryzmem, a w szczególności z jasnowidzącą Ireną Mikołajewną Kiersnowską, mieszkającą wtedy na zesłaniu w Karagandzie, a za jej pośrednictwem otrzymałem w 1958r. niespodziewaną wiadomość, że w Moskwie otwarte zostało jakieś laboratorium do badań zjawisk parapsychologicznych, którym kieruje dr Dymitrij Gieorgiewicz Mirza. Napisałem z obozu do Moskwy i otrzymałem od niego odpowiedź, że gotów jest współpracować z naszą grupą i byłby rad ze spotkania po zwolnieniu. Przysłał mi też niektóre książki, a w szczególności dwie książki prof. Wasiliewa na temat telepatii, które zostały w tym czasie wydane. Utworzenie laboratorium parapsychologii, wobec oficjalnego przemilczania zagadnień okultyzmu w ZSRR, było bardzo dziwne. Wtedy jeszcze nie przychodziło nam do głowy, że potrzebne to jest rządowi komunistycznych zabójców w celu dalszego ujarzmiania ludzi i oddziaływania na umysły i dusze ludzi oraz po prostu dla celów wojennych.

Wtedy też zacząłem korespondować z akademikiem B.L.Smirnowem. Listy jego były napełnione bardzo interesującą treścią. Krąg ludzi zajmujących się ezoteryzmem stale rósł. Wypadło mi nawet napisać coś w rodzaju wykładu wprowadzającego w zagadnienia okultyzmu, by nie powtarzać ciągle, w rozmowach z początkującymi, podstawowych zasad.

W obozach dla więźniów politycznych przebywałem do 1963r. i zostałem niespodziewanie zwolniony z warunkiem zesłania do Karagandy.

Po drodze z obozu nielegalnie wstąpiłem do Moskwy, by odwiedzić rodzinę i zaszedłem do dr D.G.Mirzy, który przyjął mnie bardzo uprzejmie i z wyrazem żywego zainteresowania moją osobą. Zapoznał mnie ze swoimi współpracownikami – M.S.Smirnowem, T.Kisieljewą i in. – oraz z kierownikiem naukowych badań parapsychologicznych prof. Salomonem Grigoriewiczem Gelersztejnem. Poprosili mnie o wygłoszenie odczytu na temat parapsychologii w obozach koncentracyjnych i pokazali mi (nieoficjalnie) swoje laboratorium oraz organizowany w tym czasie Instytut Parapsychologii, pod oficjalną nazwą Institut Problem Peredaczi Informacji [Instytut Problemów Przekazu Informacji]. Od razu zorientowałem się, że cały ten Instytut pracuje pod patronatem i ścisłym nadzorem Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego KGB i Ministerstwa Obrony Narodowej. Współpracownicy Instytutu sami siebie nazywali żartobliwie państwowymi czarodziejami. Z moją przeszłością i wyznawanymi poglądami nie mogłem tam oczywiście zostać zatrudniony, lecz moje stosunki ze współpracownikami Instytutu ułożyły się na stopie przyjaźni i postanowiliśmy podtrzymywać kontakt drogą korespondencyjną.

Następnie, zgodnie z decyzją władz obozowych, musiałem wyjechać w charakterze zesłańca do Karagandy. Tam spotkałem się z Iriną Kiersnowską, z którą zawiązały się bardzo przyjazne stosunki. Czcigodna ta staruszka przeżyła w ZSRR ciężką Karmę: przeszła przez liczne obozy, więzienia i spędziła w nich długie lata, oczywiście niewinnie! Lecz duchowe jej bogactwo podtrzymywało ją i podtrzymuje nadal na pięknym i godnym podziwu poziomie. Poznała mnie z wieloma swoimi przyjaciółmi, także interesującymi się żywo ezoteryzmem i opowiedziała mi wiele z okresu swego dzieciństwa i okultystycznych doświadczeń. Irena Mikołajewna nie tylko dzieliła się ze mną swoimi doświadczeniami i wiadomościami, lecz również demonstrowała swoje umiejętności i osiągnięcia jasnowidzenia na odległość lub zdolności widzenia z zamkniętymi oczyma, np. kto idzie lub stoi za węgłem domu, niekiedy widziała poprzez stałe materialne przedmioty, np. przez ściany pokoju, murowane ogrodzenie itp. Posiadała zdolność postrzegania aury ludzkiej i zachodzącej w aurze zmian. Odmówiła współpracy z Instytutem Parapsychologii. Dążenia jej skierowane były głównie na doskonalenie swych duchowych możliwości i niesienie pomocy ludziom.

Z nowych przyjaciół, pozyskanych w Karagandzie, wymienię tylko dwie osoby bez podawania ich nazwisk, ponieważ w ZSRR interesowanie się i zajmowanie okultyzmem jest przez władze zabronione. Wymienię też tylko takie osoby, które same działają otwarcie.

Swietłana Siemionowna, lat około 50., z zawodu historyk i pedagog. Całe życie mieszkała z rodzicami w Chinach. Do ZSRR powróciła w 1955r. W młodości utrzymywała znajomość z Mikołajem Rerichem. Teozofią interesuje się od najmłodszych lat. Nadnormalne zdolności pojawiły się u niej w Chinach, kiedy miała 15-16 lat. Pewnego razu, w stanie porannej drzemki, wyraźnie zauważyła, że idzie przez długi, podziemny korytarz, jasno oświetlony elektrycznymi lampami, a po obu stronach widać było szereg żelaznych drzwi. Uświadamia sobie, że jeśli spotka kogoś na drodze, to grozi jej niebezpieczeństwo. Kierunek, w którym powinna iść, jest jej także wiadomy. Podchodzi do jednych drzwi i po otworzeniu ich widzi na podłodze dużej więziennej celi trupy dwóch rozstrzelanych. Nie odczuwając żadnego strachu, podchodzi do nich z myślą, że to właśnie jest celem jej przybycia, wobec czego odwraca ich na wznak i przekonuje się, że jeszcze żyją. Zaczyna nimi potrząsać, jakby budząc ze snu i ponagla wołając: Chodźcie! Toż ja obiecałam, że przyjdę i pomogę wam! Zabici podnoszą się i cała trojka wychodzi przez ten sam korytarz na pole, gdzie Swietłana uścisnęła ich i pocałowała, po czym obaj uratowani, z radością, oddalają się. Swietłana Samojłowna dobrze zapamiętała twarze zabitych, wydawały jej się całkiem znajome. Rano zobaczyła w gazecie fotografie tych samych ludzi, których widziała we śnie, i tak się przejęła, że krzyknęła ze strachu. Na pytania bliskich opowiedziała swój sen i potem przeczytała w gazecie, że w ZSRR zostali rozstrzelani Jona Jakir i Blucher, wyżsi sowieccy dowódcy.

Po upływie szeregu lat miała znów widzenie, w którym otrzymała objaśnienie tego spotkania z rozstrzelanymi. Zobaczyła wtedy skromnie urządzone mieszkanie ze starym prostym umeblowaniem i siebie jako młodego chłopca, czytającego fragment Biblii. Do pokoju weszło dwóch ludzi, tych właśnie rozstrzelanych, w uniformach wojskowych i z mieczami przy boku. Zwrócili się do niej, a raczej do niego, i zaczęli ganić za tchórzostwo, wzywając do walki z tymi, którzy ujarzmili Ojczyznę. Ona zaś (on) odpowiedziała, że jej celem jest Biblia, a nie wojna i że drogą wojny niczego nie osiągną, a jedynie będą, ze swoim uporem, dręczyć się w daremnych wysiłkach. Odchodząc, bracia jej (wtedy zrozumiała, że są to jej bracia) powiedzieli: Jeżeli zobaczymy, że nie mamy w życiu racji, to wezwiemy ciebie.

Swietłana Siemionowna uważa, że oni zrozumieli i to spotkanie w podziemiach było jak gdyby ich krzykiem o pomoc.

Jeszcze na pięć lat przed wyjazdem z Chin, Swietłana Siemioniowna widziała wszystkie miasta, w których wypadnie jej żyć i oczekujące ją najważniejsze znajomości, a pośród osób swych przyszłych znajomych dobrze pamiętała też i moją.

Druga moja znajoma, Anna Pawłowna, były więzień polityczny, w wieku około 60.lat, z zawodu lekarka, w okresie naszej znajomości mieszkała w głuchej wiosce na stepach Kazachstanu, w odległości 500.km od kolei. Niespodziewanie zaczęła widzieć w swojej izbie najpierw jakby wielki ekran telewizora i na nim prawie stale tych samych ludzi, budynki i rakiety, skierowane głowicami w górę. Pomyślała, że traci zmysły i wyjechała, próbując się leczyć. Po powrocie owe widzenia nie tylko nie znikły, ale trwały nadal i teraz towarzyszył im dźwięk – zaczęła słyszeć ludzkie głosy i rozmowy. Inni ludzie, znajdujący się w jej izbie, nie spostrzegali tych zjawisk. Często widziała tę samą osobę albo przy rakietach, albo przy biurku. Pewnego razu zobaczyła jakąś maleńką kabinę i w niej człowieka w masce, na wpół leżącego w fotelu podobnym do dentystycznego. Nagle twarz tego człowieka wykrzywił ból, zaczął krzyczeć, oczy wychodziły mu z orbit. Widząc ten koszmar, Anna Pawłowna przestraszyła się, wybiegła w nocy na ulicę i w tym momencie spostrzegła świetlisty pas na niebie, a po chwili coś spadło na ziemię.

O widzeniu tym napisała do laboratorium dr D.G.Mirzy. Ponieważ mieszkałem wtedy niedaleko od niej, prof. S.Gelersztejn poprosił mnie, bym skontaktował się z Anną Pawłowną i postarał się wyjaśnić szczegóły zjawiska. Na prośbę prof.Gelersztejna, Anna Pawłowna opisała to widzenie na około 60.stronach maszynopisu.

Później wyjaśniło się, że jako jasnowidząca, Anna Pawłowna widziała prace przy rakietach na Kosmodromie Bajkonur, a twarz kierownika należała do prof. Kiełdysza, prezydenta Akademii Nauk ZSRR. Wszystkie te zjawiska widziane były jeszcze przed 1960r., to jest przed oficjalnym wystrzeleniem w kosmos rakiet z ludźmi. Interesujące jest przy tym, że akademik Kiełdysz odwiedził potem Annę Pawłowną, niezwykle zainteresowany jej widzeniami i zaobserwowaniem śmiertelnego wypadku z Kosmonautą.

W Karagandzie poznałem też prof. Swiadoszcza, który prowadził badania zjawiska hipnopedii (nauka we śnie). On także zainteresował się Jogą i jeden z jego aspirantów – Aleksander Siemionowicz Romen, doktor nauk medycznych, napisał pracę medyczną na temat Hatha Jogi. Praca ta jednak nie został dopuszczona do opublikowania. Obecnie, jak mi wiadomo, pod kierownictwem dr Romena pracuje specjalna parapsychologiczna grupa w Ałma-Acie.

Podczas jednej z moich podróży do Moskwy poznałem Rozę Kuleszową. Jej zdolności widzenia za pomocą dotyku badane były w laboratorium prof. Gelersztejna. Osobiście obserwowałem doświadczenia z nią prowadzone w sposób ściśle naukowy i przekonałem się, że posiada zdolności swobodnego odczytywania tekstów już przy dotknięciu ich do jej rąk, stóp, do łokci, czy nawet pleców.

W 1967r. zakończyło się moje zesłanie i przeniosłem się do centralnej Rosji. Po drodze wstąpiłem do akademika B.Smirnowa, mieszkającego w Aszchabadzie. Było to spotkanie z człowiekiem wielkiej wiedzy, stojącym już na wysokim poziomie duchowego rozwoju. Tłumaczył on na język rosyjski starożytne teksty teozoficzne i kabalistyczne, których wydawanie było w ZSRR zakazane. Ten neurochirurg o światowej sławie, mający za sobą życie wielkiego uczonego, pewnego razu w przyjacielskiej rozmowie powiedział do mnie: Tylko ludzie całkiem nieokrzesani mogą w naszym stuleciu nie wierzyć w istnienie Wszechmocnego Stwórcy.

W niedługim czasie po swoim odjeździe z Aszchabadu, ze smutkiem dowiedziałem się, że prof. Borys Leonidowicz opuścił fizyczny plan i odszedł na spoczynek. Używam tego określenia, ponieważ człowiek ten w swoim fizycznym życiu był już jakby bezcielesny, albowiem wszystko w nim było skierowane do duchowości i wyższej mądrości.

W przeciwieństwie do tego czystego człowieka i innych bezwarunkowo szlachetnych ludzi, państwo, w którym żyli, dążyło do wykorzystywania wewnętrznych sił człowieka na rzecz idei zła. Instytut Parapsychologii w Moskwie został skierowany ku całkowicie tajnym praktykom laboratoryjnym. Zostało uruchomione spec-laboratorium czarnej magii, do którego zaczęto sprowadzać czarodziei, szamanów i inną nieczystą hałastrę, a doświadczeniami kierowało KGB i Ministerstwo Obrony Narodowej.

Sytuacja taka trwa do chwili obecnej. Zamiast badania mocy okultystycznych i skierowania ich dla dobra ludzkości, pracuje się w ZSRR nad tworzeniem i doskonaleniem generatorów złej woli i ćwiczy jasnowidzów telepatów dla potrzeb armii i służb specjalnych. Spec-laboratoria z wielomilionowymi budżetami zajęte są w ZSRR rozwojem mocy zła.

A w tym samym czasie młodzież tego nieszczęsnego kraju, dowiadując się o istnieniu szerszych horyzontów, odsłanianych przez nie materialistyczną naukę ezoteryzmu, spontanicznie dąży do tej wiedzy, ponieważ ludzkie dusze pragną czegoś wyższego…

Prawda jest niezwyciężona i nie obawia się przejściowej dominacji zła, które zawsze chodzi na chwiejnych nogach, usiłując demonstrować swoją czasową przewagę. Dlatego powinniśmy pomagać rozpowszechnianiu Światła na terytorium ZSRR, przejściowo pogrążonym w mroku. Drogami, wiodącymi do tego celu, są książki i drukowane słowo. Toteż poproszę tych, którzy przeczytają te stronice, by włączyli się do przekazywania literatury ezoterycznej do ZSRR. Każdy zagraniczny turysta może przywieźć ze sobą książkę lub dwie i niech nie troszczy się o los tych książek, oddając je w ręce nawet pierwszemu z napotkanych przechodniów. Książki owe same znajdą sobie drogę do oczekujących, podobnie jak znajdowały drogę do nas w obozach śmierci.

A. Szifrin


Okultyzm – z łac. occulere: skrywać; occultus – tajemny, ukryty. Termin ten używany był (a obecnie nadal uznawany jest w tym znaczeniu) dla oznaczenia wiedzy tajemnej lub ezoterycznej, obejmując wszystko co nadprzyrodzone, mistyczne, magiczne, paranormalne. W astronomii używany jest termin okultacja, czyli zakrycie mniejszego ciała przez większe. Obejmuje również znaczeniowo dział wiedzy psychologicznej, zajmujący się zjawiskami metapsychologicznymi, w tym parasychologią.

Ezoteryczny z grec. esoterikos – wewnętrzny, zamknięty, tajemny, tajemniczy; dostępny tylko dla wtajemniczonych lub wybranych; niedostępny dla ogółu.

Bławatska Helena Pietrowna (1831-1891) – postać zarówno rzeczywista jak i legendarna. Współzałożycielka Towarzystwa Teozoficznego. Zamieścimy jej biografię, barwny opis jej życia, w którym fakty przeplatają się z legendą, a nawet mistyfikacją.

Roerich Mikołaj Konstantynowicz (wg. kalendarza gregor. urodz. 10 października 1874r. w Sankt-Petersburgu – zm. 13 grudnia 1947r. w Kulu, Tybet) – wielki malarz, filozof, mistyk, podróżnik. Poświęcimy mu oddzielną publikację biograficzną.