NITY i MITY

Cykl ten był publikowany w roku 1999 w miesięczniku Czwarty Wymiar.
Od roku 2000 kontynuujemy publikowanie Nitów i Mitów wyłącznie w Logonii.
Pierwszym tekstem tylko dla Logonii jest Teomania.

* * *

Nic o nas bez nas

Ofiarom bałkańskiej tragedii poświęcam


Dzień był deszczowy, siąpiło od rana. O
świcie dwie sarny przyszły pod dom, aby poszukać pożywienia i zabrały się,
oczywiście, do obgryzania wiosennych pędów drzew owocowych. Zobaczyłem je z okna
swojego pokoju i wyszedłem, aby zaproponować im coś na ząb i poprosić o pozostawienie
drzew w spokoju. Uciekły, zwinne i nieufne.

W sali kominkowej ośrodka studiów astrologicznych zebrała się grupka
uczniów. Wszedłem, aby się przywitać, młody aspirant wiedzy spojrzał na mnie i
zapytał: Panie Leonie, gdzie Pan tak nauczył się sztuki interpretacji horoskopu?

Zanim zdążyłem pomyśleć, usłyszałem, że mówię: Wie Pan, może to
było wtedy, gdy zastanowiłem się, dlaczego odwracam zawsze czajnik, stojący na
kuchence gazowej, dziobkiem do ściany? Otóż tak postępowałem przez wiele lat, zdając
sobie sprawę, że moje zachowanie jest irracjonalne i ma w sobie coś obsesyjnego. W
końcu, tak myślałem, jest to obsesja nieszkodliwa, ale nie zadawałem sobie pytania:
dlaczego takie jest moje zachowanie wobec czajnika?

Aż pewnego razu, byłem sam w swojej górskiej chacie, napaliłem w piecu,
postawiłem czajnik z rozmachem na płytę kuchenną, a ponieważ mój kot zaczął
miauczeć domagając się jakiejś strawy, postawiłem ten czajnik nie tak, jak powinienem.
Nakarmiłem kota, odwróciłem się do czajnika i już miałem go odwrócić dziobkiem do
ściany, gdy nagle coś we mnie krzyknęło: stop! zobacz, co robisz!

I zobaczyłem: jest wojna, mam pięć lat, idziemy z moim młodym kuzynem
Gienkiem po nasypie kolejowym, w poszukiwaniu jedzenia. Jest po jesiennych wykopkach
buraków cukrowych, przyglądamy się, gdzie poniewierają się na polach pozostawione
buraki. Słyszę gardłowe glosy, śmiech i okrzyki, zbliżam się do skraju nasypu i
widzę czterech żołnierzy niemieckich przy małym ognisku. Nim zdążyłem pomyśleć,
że ci mężczyźni w porozpinanych mundurach, z karabinami niedbale odłożonymi na bok,
są dla nas śmiertelnym zagrożeniem, czuję zapach smażonego boczku. Ta upajająca woń
dobrego jedzenia jest w owej chwili, gdy głód skręca mi wnętrzności,
silniejsza od mojego instynktu samozachowawczego, więc wdycham ją jak eliksir i wtedy
jeden z tych żołnierzy mnie zauważa. Gwar i śmiech ustaje, żołnierz niedbale bierze
karabin i zaczyna wdrapywać się na nasyp. Stoję jak zaczarowany. Żołnierz wyrasta
przede mną, jakby od niechcenia repetuje broń, podnosi ją do ramienia i widzę lufę,
która zionie mi prosto w oczy tajemniczym, niekończącym się tunelem. Wiem, że za
chwilę wydarzy się coś ostatecznego, nieodwracalnego i że jest to tajemnica.
Patrzę w ten tunel i nie mogę się poruszyć…

Czuję raptowne uderzenie w ramię i spadam z nasypu, na jego przeciwległą od
żołnierzy stronę. Lecę koziołkując, wpadam w ostro kłujące zarośla, podrywam się
i biegnę, znowu padam i biegnę… Słyszę gardłowy śmiech żołnierzy, ale nie
słyszę wystrzałów. W tym śmiechu i krótkich, urywanych jak szczeknięcia okrzykach
jest radosna wesołość i pewność, że ci, których głosy przetaczają się nade mną,
mają prawo zabić mnie, ale mogą też nie zadawać sobie takiego trudu, skoro uciekam.

Ocknąłem się po biegu, w rozdartym sweterku, pokrwawiony i posiniaczony, ale
jeszcze żywy. Okazało się, że Gienek, dosłownie w ostatniej chwili, pchnął mnie z
nasypu i sam skoczył za mną. Dyszymy ciężko i uspokajamy się dopiero na
przedmieściu.

Patrzę na czajnik i w czeluści jego dziobka widzę ten sam tunel i tę samą
dziwną, nieodwracalną tajemnicę. Siadam na krześle przy stole, gapię się przez okno
na beskidzkie wierchy i mruczę: musiała ci być jakaś mocna opozycja horarna, z
radykalnymi tranzytami w moim horoskopie
.

W sali kominkowej zrobiło się cicho, jakby w całym Wszechświecie zamarł na
chwilę gardłowy śmiech "panów stworzenia". Znam ten dźwięk, słyszałem go
w życiu tysiące razy i wiem, że nie jest to śmiech człowieka, lecz rechot w czarnej
czeluści tajemniczego tunelu.

Po paru minutach dodaję nieśmiało: Oczywiście, była to lekcja astrologii,
której w tamtej sytuacji jeszcze nie zrozumiałem. Ale przy piecu, w kuchni, byłem już
dojrzałym człowiekiem i miałem za sobą kilkadziesiąt lat praktyki. Takich lekcji, z
pogranicza życia i śmierci, wynikających z pytania być albo nie być, otrzymałem
w tym życiu setki, aż zrozumiałem, że pytanie Szekspira jest wielce kokieteryjne. Po
prostu nie można nie być. Nie-bycie jest złudzeniem. Wiem, że po drugiej
stronie lufy karabinu czyli dziobka czajnika, może nie tak samo i nie taki sam, ale jestem.

Ukłoniłem się i już miałem wyjść z sali, gdy ktoś zapytał: – I co,
przestał Pan odwracać czajnik dziobkiem do ściany?
– Ależ skąd! – odparłem. –
Teraz jednak robię to świadomie, czyli rozwijam się duchowo, czyż nie tak?

* * * * * * *

Pakty i fakty

Otrzymałem list od Czytelnika, który wprost zapytał: Moja pasją jest
magia, wiedza tajemna. Dokąd mnie to zaprowadzi?

Długo wahałem się, czy i jak odpowiedzieć na to pytanie. Przejrzałem nawet
ponownie książki i pisma o magii. Czytając niektóre artykuły mruczałem: w nowym
piecu diabeł pali.
Zastanawiałem się, czy porzekadło – nie taki diabeł
straszny, jak go malują –
ma sens i w tym przypadku.

W końcu, postanowiłem o to zapytać swojego psa. Ma on, jak twierdzą
handlarki nabiałem, takie dziwne oczy. Ale nawet boginie serów, śmietany i
pietruszki, na które ochoczo zagina parol straż miejska, nie wiedzą, że rozmowy z moim
dalmatyńczykiem płci nadobnej są dla mnie niezbędne przy podejmowaniu decyzji.

Pies jednakże wypowiada się tylko wówczas, gdy jesteśmy w lesie sam na sam.
O co ci chodzi, czego się obawiasz? – zapytał, obgryzając korę uschniętego
patyka. – Przecież wiesz – powiedziałem – o magii wypisują różne rzeczy.
Czytałem nawet poradnik o procedurze sporządzania cyrografu czyli paktu z diabłem.

Błękitnooka dalmatynka, na którą handlarki wołają kropiata, przyjrzała
mi się ironicznie i szczeknęła: – W samą porę, bo ci, co go właśnie zawarli na
Bałkanach, nawet nie potrafią porządnie tego zrobić. Pakt z diabłem parafuje się
własną krwią, a oni podpisują go cudzą. Co się tak gapisz, przecież razem oglądamy
telewizję. A tak bez nawiasu mówiąc, to sam głośno czytałeś przy śniadaniu
rozważania polskiego generała, że "Ta wojna nie jest wojną, gdyż zbyt wiele
bowiem klasycznych reguł sztuki wojennej zostało tu naruszonych lub pominiętych".

[Gazeta Wyborcza z 16 kwietnia 1999r.]. Diabeł by lepiej nie wymyślił.

– Ale wiesz – zauważyłem nieśmiało – co wolno generałowi…. No i
sama rozumiesz: herezje, sekty, wiedza tajemna. Takie brewerie do Rzymu nie zaprowadzą.

Kropiata uniosła ogon zwycięsko do góry. – Tu cię mam!
warknęła. – Ta karczma Rzym się nazywa.

Wydawało mi się, że o swoim psie wiem wszystko. Okazuje się, że czytuje
Mickiewicza. Zrozumiałem też, że pies o dziwnych oczach jest za. Ale co trzy głowy, to
nie dwie. Pojechałem do małego domku, który przycupnął u podnóża wielkiej góry.
Gospodarz siedział na drewnianym klocu i ostrzył siekierę. Nikt nie rozpoznałby w nim
eleganckiego starszego pana, a już na pewno nie domyśliłby się, że ma przed sobą
astrologa, który jeszcze za życia stał się legendą.

Pokłoniłem się. – Mistrzu – powiedziałem – co mam robić? – Nie
wiem, co masz pan robić
– odparł – ja robię, co trzeba. I podał mi
siekierę, której ostrze błysnęło w słońcu. – Po co?– zapytałem. – Niech
Pan Zastępów nie każe mi wiedzieć po co. Czy ja muszę myśleć? No powiedz pan, czy
ja muszę myśleć?! Siekiera to siekiera. Ostrzyć trzeba. Jak jest siekiera, to się
znajdzie drewno, jak będzie drewno, to się znajdzie ogień, jak będzie ogień, to
można i zupę ugotować. Pan lubisz zupę?

– Mosze Damus – zauważyłem z lekkim zniecierpliwieniem – twoje
przypowieści są mądre, ale nadal nie wiem, co robić z tą wiedzą tajemną.

– Nie ma wiedzy tajemnej – powiedział biorąc ode mnie siekierę i jeszcze
raz sprawdził jej ostrość, a ja zauważyłem na jego dłoni wyraźną i głęboką
bruzdę linii Saturna. – Co ma być tajemne? Człowiek? On nie jest tajemny, on bywa
mądry albo głupi. Bóg? On też nie jest tajemny, on tylko jest.
Pomilczał chwilę
i nagle dodał: Nie ma nic tajemnego, są tylko kaktusy i siekiera. To co pana do mnie
sprowadza?

– Magia – powiedziałem. – Widziałem znakomitych operatorów
magicznych. Ja osobiście, do magii stosunek mam bardzo powściągliwy, żeby nie
powiedzieć nadmiernie ostrożny. Dlaczego? Otóż uważam, że techniki magiczne są
czymś w rodzaju hackerstwa energetycznego.

– No, złodziej to też zawód – powiedział Mosze Damus i odłożył
siekierę. – A czym zajmuje się mag? On włamuje się do kosmicznego banku rezerw
energetycznych. To chyba tak jakoś wygląda… Owszem, do każdego banku można się
włamać. Jest to możliwe, tak samo jak włamanie się do systemu komputerowego, który
chroni bazę danych lub istotną informację o przebiegach wydarzeń. Wiedza o tym, w jaki
sposób włamywać się do takich układów i systemów, gromadzona jest od tysięcy lat i
została doprowadzona do perfekcji. Ale zupy pan na tym nie ugotujesz
– westchnął.

– A horoskop, mistrzu, horoskop?! – nieomal krzyknąłem.

– Co pan chcesz od horoskopu?! Horoskop to jest indywidualna karta kredytowa do
tego banku, co się nazywa "Żyj i umieraj" i jest spółką co ma ograniczoną
odpowiedzialność. Na tę kartę można pobrać to, co się należy. Jak pan chcesz i
umiesz, to może nawet przyrastać na koncie i tak robi się dobry interes.

Zamyślił się, a ja, znając jego przyzwyczajenia, czekałem, wstrzymując
oddech.
Po dłuższej chwili powiedział: – Jeśli człowiek ma potrzebę,
żeby ominąć przepisy, które regulują ruch przebiegów energetycznych, to korzysta z
wiedzy o prawach natury i nazywa ją tajemną. Jeżeli zaś postępuje zgodnie z naturą
rzeczy, chociażby z prawem, że Ziemia się obraca, to może spokojnie funkcjonować jako
uczciwy poborca energii i płatnik podatku energetycznego. I wtedy masz pan ten swój
horoskop.

Już chciałem coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie ruchem ręki. – Natomiast,
jeżeli zamiast horoskopu człowiek ma pretensję do Boga i rozgląda się, gdzie tu jest
kasa i jakby ją obrobić, to ukraść też trzeba umieć, a jak nie, to wpadka. To samo
przytrafia się operatorom magicznym. Jeśli nie potrafią, to wpadają, a policja
kosmiczna sprowadza ich na ziemię. Potem przychodzą komornicy ubrani na czarno i
załatwiają co trzeba, czasami bardzo szybko.

– Mistrzu – powiedziałem z uporem godnym lepszej sprawy – pisać, czy
nie pisać?

– A pisz pan – przyzwolił Mosze Damus. – Tylko pisz pan prawdę, bo ten
Sąd jeszcze nie jest Ostateczny.

* * * * * * * *

Gdzie duszy miło, tam ciało rośnie
o reinkarnacji

Reinkarnacja istnieje dopóty, dopóki trwa wiedza. W rzeczywistym bycie nie ma
jej wcale ani teraz, ani nie było wpierw, ani nie będzie później. Jeden jest tylko
Mistrz, a nim jest Duch.

Ramana Maharishi – Mędrzec z Góry Świętego Płomienia

Mówią, że reinkarnacja oznacza wędrówkę duszy, kołowrót wcieleń,
cyklicznie powroty, gdy dusza indywidualna, otrzymując raz po raz imię i kształt,
kontynuuje doświadczanie istnienia w konkretnej postaci. Co więcej, mówią, że kolejne
wcielenia zależne są od poprzednich, bowiem żywot dobry i etycznie poprawny jest
nagradzany, a postępowanie naganne prowadzi w kolejnym wcieleniu do sytuacji trudnych i
dolegliwych.

Jest to wielce sympatyczna obietnica pewnej formy nieśmiertelności, która
dla dobrych i odważnych oznacza nagrodę za wysiłki, a dla moralnie bezwolnych jest
pocieszeniem, że będą mieli jeszcze możliwość odpracować swoje zaniedbania.

Gdyby to była tylko teoria, przy tym tak prosta i obiecująca, to moglibyśmy
nią skutecznie się pocieszyć, albo uznać za fantazje umysłów leniwych, które zawsze
mają czas, aby zdążyć na spotkanie z przeznaczeniem. I tak też pogląd ten jest
najczęściej traktowany, ponieważ wszelkie ułatwienia są zazwyczaj pożądane i mile
widziane.

Do naszego języka przeniknęło, z systemów religii i filozofii wschodniej,
wiele pojęć, które tym chętniej są używane, im mniej zrozumiałe. Do takowych
należą również pojęcia karmy i reinkarnacji. A przecież idea wędrówki dusz, która
wyznawana jest w wielu kulturach i systemach religijnych, znana była także w kolebce
naszej, europejskiej kultury.

"Mówią, że Pitagoras wypowiedział pierwszy myśl, iż dusza musi
przejść przez cykl wcieleń, przechodząc w coraz inne istoty żywe. (…) Wieść
głosi, że Pitagoras nakazywał swoim uczniom, aby wracając do domu zadawali sobie
następujące pytania: Jaki błąd popełniłem? Co zdziałałem? Jakiego obowiązku
zaniedbałem?"
[Diogenes Laertios Żywoty i poglądy słynnych filozofów PWN,
1988].

Idea ta, bądź pogląd, wyznawane były i głoszone przez Platona, znane i
uznane we wczesnym chrześcijaństwie, do którego przeniknęły z judaizmu i kabalistyki.
Wiara w duszę wędrującą od wcielenia do wcielenia wyznawana jest przez ludzi jak
Ziemia długa i szeroka, najczęściej za przyzwoleniem i zachętą kapłanów i
czarowników, a dość często wbrew ich mniemaniom i zakazom.

Niestety, nie każdy człowiek tak od razu zdolny jest do zrozumienia
reinkarnacji. Jest to prawda smutna, ale pożyteczna, jeśli wziąć pod uwagę proces
dojrzewania duszy do zrozumienia samej siebie. A reinkarnacja jest organicznie powiązana
z pojmowaniem istoty duszy i przeznaczenia.

Powiedzmy to sobie, tak z ręką na sercu, kto i jak często zastanawia się
nad duszą jako taką, nad jej przeznaczeniem, nad warunkami jej ziemskiej, cielesnej
egzystencji? Mówią, że w tych właśnie warunkach spełnia się ona aż do kresu, którym
jest bezpośrednie, naoczne doświadczanie nieśmiertelności.

Mówią, że wiele zależy od tego, z czym człowiek się utożsamia. Człowiek
słyszy przecież wezwanie, aby gotów był uznać swoją duszę za prawowitego dziedzica
Ojca, w którego domu "komnat jest wiele".

Jeśli reinkarnacja jest wędrowaniem duszy, to aby ją zrozumieć,
należałoby najpierw zastanowić się nad tym, kim lub czym jest ów Wieczny Wędrowiec.
I najlepiej, a zapewne koniecznie należy to zrobić na własną odpowiedzialność. Warto
przy tym wysłuchać doświadczonych teologów i filozofów, mistyków i praktyków
kultury duchowej. Jednak żadnego z nas najmądrzejsze nawet uwagi i opinie nie uwolnią
od samodzielnej odpowiedzi na zasadnicze pytanie: jeśli mam duszę, która wędruje
(bądź tylko raz dane jej jest planetarne wcielenie), to czym lub kim ona jest, owa
tajemnicza istota, która wszędzie mi towarzyszy i za którą wszędzie podążam?

A co, jeśli wnikając w ten problem, dowiemy się, że istnieją pewne
możliwe, hipotetyczne odpowiedzi na to pytanie, np.: dusza to ja sam, jak najbardziej
pełny, chociaż jeszcze niespełniony, ale zmierzający do spełnienia czyli
doskonałości; albo – dusza to mój odwieczny, nieśmiertelny towarzysz, który równie
zależny jest ode mnie, jak ja od niego, gdyż "jeśli go utracę, to go odzyskam,
a jeśli go zachowam, to go utracę"
; albo – dusza to nieustający potok
doświadczanych wrażeń, dzięki którym postrzegam siebie jako istotę indywidualną.

Pouczenia, które otrzymujemy od teologów i psychologów, wyjaśniają wiele,
ale nie wszystko. To małe coś, którego nam brakuje, gdy czytamy obszerne
traktaty o duszy, to tylko, bagatela, doświadczanie bezpośrednie, naoczność,
której nikt nam nie może zagwarantować aż do chwili, gdy sami ujrzymy własną duszę
i usłyszymy jej wezwanie. Dopiero wtedy możemy zastanowić się, czy jest ona wędrowcem
i wciela się, nawracając ponownie do koniecznych doświadczeń, czy też musi to zrobić
raz a dobrze.

Dusza jest nieśmiertelna – tak powiadają teolodzy, nie tylko
chrześcijańscy. "Dusza nasza jest substancją w sobie samej jedną i tą samą
pośród odbywających się w niej zjawisk przejściowych. (…) Dusza nasza sama w sobie
jest bytem prostym i jedynym, nie zaś złożonym z pierwiastków materialnych i
rozciągłych, które by się mogły oddzielać jedne od drugich; a zatem jest ona
istotowo różna od materii ciała, które ożywia"
[Słownik apologetyczny
wiary katolickiej
, Warszawa, 1894, t.I].

O ile można intuicyjnie uznać, że powyższy pogląd jest dobrym wstępem do
rozważań o naturze duszy, to o wiele trudniej jest się pogodzić, w oparciu o własne
doświadczenie, z twierdzeniem, że "Życie naszej duszy nie jest złączone z
życiem naszego ciała, z czego wynika, że na mocy swej natury dusza nasza żyje po
śmierci ciała naszego"
[tamże, t.II]. A już bardzo ostrożnie człowiek
traktuje stwierdzenia takie, jak to, że "Przymioty Boga wymagają, aby nie
niweczył naszej duszy"
[tamże, t.II], ponieważ ocena "przymiotów
Boga" zawsze wydaje się być ze strony człowieka nadmierną zarozumiałością.

W innym miejscu czytamy: "Dusza – tradycyjna nazwa psychiki człowieka,
sumy właściwości i procesów psychicznych; w wielu religiach – niematerialny,
niewidzialny, nieśmiertelny pierwiastek życiowy, wychodzący z ciała w momencie
śmierci"
[W.Kopaliński Słownik mitów i tradycji kultury, PIW,
Warszawa, 1985].

Szanownego Czytelnika prosimy o cierpliwość, ponieważ jeśli mamy poważnie
traktować temat naszych rozważań i siebie wzajemnie, to musimy zastanowić się, skąd
się wzięło pojęcie reinkarnacji, a nawet dlaczego w ogóle pojawiło się w naszych
umysłach i… duszach. W przeciwnym razie będziemy jak papugi powtarzać słowa
fascynujące swoją odmiennością i zabarwieniem emocjonalnym, ale traktować je
będziemy jak liczmany i, mówiąc językiem Melchiora Wańkowicza, wytrychy. A ja sam
chciałbym wiedzieć, czy dusza tego wspaniałego publicysty i świetnego intelektualisty
powróci, aby radować nas wyborną polszczyzną, której jakoś mi brakuje w tej
taplaninie dziennikarskiej nowomowy. Bowiem tak chciałoby się usłyszeć, co mają do
powiedzenia o dzisiejszych czasach dusze subtelne i wzniosłe, a tu ani słychu, ani widu.
Więc chociażby z tego powodu chciałbym dowiedzieć się, gdzie i jak można będzie
się spotkać ponownie z Mickiewiczem, Norwidem, Parandowskim, Tuwimem i wieloma innymi,
za którymi tęskni moje oko, ucho i, co tu dużo mówić, tęskni moja dusza…

Idea, a może pomysł lub pogląd, że dusza jest nieśmiertelna, wypowiedziane
zostały bardzo, bardzo dawno temu. O wschodnich koncepcjach duszy i kołowrocie jej
inkarnacji jeszcze opowiemy, chociażby po to, aby publicyści hojnie szafujący dyżurnym
zestawem pojęć i na wszelkie sposoby odmieniający słowo reinkarnacja, stali się
bardziej zrozumiali dla nas, czytelników wierzących w nią i niewierzących. Nie o
wiarę bowiem tutaj chodzi, lecz o zrozumienie.

Słownik języka polskiego podaje: "Dusza – ogół właściwości,
dyspozycji psychicznych człowieka, władze duchowe człowieka; psychika,
świadomość"
[PWN, Warszawa].

Mędrzec hinduski, na pytanie o reinkarnację, odpowiedział: Reinkarnacja
jest faktem, ale wiara nie ma tu nic do rzeczy.

Ramana Maharishi na pytanie: Czy mógłbyś nam pokazać tych, którzy
umarli?
odpowiedział: Czy znałeś twych krewnych przed ich urodzeniem, że chcesz
ich widzieć po śmierci?

I jak tu się w tym wszystkim, Szanowny Czytelniku, zorientować, a przy tym
nie zagubić swojej duszy, tym bardziej, gdy niezbyt dokładnie wiemy, czym ona tak
naprawdę jest?

* * * * * * *

Serce Skorpiona

W sprawie pokoju żadna obca ofiara nie jest zbyt duża.

Karel Èapek

Jak się pan czuje jako obserwator wydarzeń, które wiele lat temu pan
przepowiedział?
– zapytał mnie starzejący się już człowiek, który od czasu do
czasu przypomina mi, że w ogóle cokolwiek przepowiedziałem. – Chodzi mi o wojnę w
Kotle Bałkańskim. W 1993r. przepowiedział pan…

– Prognozowałem – powiedziałem – prognozowałem..

A więc prognozował pan, że tak czy owak skończy się to interwencją
zbrojną z zewnątrz. I że ta interwencja też nic nie pomoże, bo, jak się pan
wyraził, nie można królika nauczyć latać.

Powiedziałem: – Wie Pan, chyba przy końcu 1992r. uważnie wysłuchałem
wywiadu, którego udzielił polskiej telewizji Milovan Dżilas. Nawet nagrałem ten
wywiad, ponieważ książka Dżilasa "Nowa klasa wyzyskiwaczy", za której
wydanie autor zarobił trzy lata więzienia w podarunku od swojego najbliższego
przyjaciela Josifa Broz Tito, była w swoim czasie podręcznikiem dysydentów
antykomunistycznych. Dzisiaj jakoś nie mówi się o Dżilasie, bo jak wiadomo, od
komunizmu uwolnili nas ci, którzy najgłośniej o tym gardłują. Dżilas natomiast już
nie żyje i z tego powodu ma kłopoty z mówieniem. A ponieważ był to człowiek mądry,
więc nigdy nie upominał się o swoją "działkę" z tytułu walki z
komunizmem. W każdym bądź razie powiedział on wtedy, w wigilię 1993r., że bez
interwencji z zewnątrz się nie obejdzie. Sprawdziłem jego słowa przy pomocy astrologii
horarnej pytaniowej, i rzeczywiście…

– A czy pracuje pan nad prognozą astrologiczną nadchodzących wydarzeń?
– zapytał mój sympatyczny rozmówca.

Zamyśliłem się. Owszem, pracuję nad zborną, uporządkowaną
hierarchicznie, dynamiczną konfiguracją tych wydarzeń, gdyż w naszej przytomności
dokonują się dzieje zarówno świata jak i astrologii o wyjątkowym znaczeniu.

Dla astrologa, wprawnego w rzemiośle i nawykłego do skupienia, jest możliwe
ogarnięcie jednym rzutem oka dziejących się i nadchodzących wydarzeń. Ale pisanie o
tym, przedstawienie zbornej wizji poprzez słowo, wymaga namysłu, aby przekazać w miarę
dokładnie to, co zostało w błysku, czasami w oka mgnieniu, ujrzane.

Wyrwane z kontekstu horoskopu(ów): posadowienia, aspekty, dyrekcje, progresje,
lunariusze, domy księżycowe, pasma posadowienia Księżyca itd., jak również
wnioskowanie z horoskopu poszczególnego wydarzenia spektakularnego (np.
napaści NATO na Jugosławię) lub osoby, może prowadzić li tylko do spostrzeżeń i
prognoz, zasadnych co prawda, ale fragmentarycznych. Z tych puzzli można nawet ułożyć
jakiś sensowny obraz całości, ale horoskopy przyczynkarskie nie są wystarczające, aby
ogarnąć odległe horyzonty przyszłości. Dlatego w astrologii politycznej łatwiej jest
prognozować przebieg kampanii czy bitwy, niż końcowy rezultat wojny.

Kiedy zwróciła się do mnie stewardessa PLL Lot, aby prognozować lot do
Montrealu i z powrotem, to praca była lekka i przyjemna: start opóźni się o dwie
godziny, ponieważ pierwszy pilot będzie miał kłopoty osobiste; na pokładzie będzie
znaczna ilość dzieci; jeden z pasażerów w wieku 40-43 lat zasłabnie na serce itd.
Potwierdziło się, a właścicielka horoskopu była świetnie przygotowana, miała
zabawki dla dzieci i nawet konsultowała z kardiologiem pomoc dla nieszczęsnego
pasażera, dostała stosowne porady i lekarstwa itd. Jeśli jednak chciałaby prognozy dla
PLL Lot bądź Montrealu, to praca byłaby żmudna i wymagałaby o wiele więcej
informacji, chociaż lot polskiego samolotu do Montrealu jakoś się ma w horoskopie do
PLL i samego Montrealu.

To samo dotyczy horoskopu napaści NATO na Jugosławię, z którego łatwiej
można odczytać skuteczność i przebieg ataków i kontrataków, niż losy wojny.

Czy wobec tego można się postarać o horoskop losów wojny? Owszem, ale
uprzednio konieczne jest znalezienie istotnego motywu samej wojny, a nie pozorów,
które są serwowane naiwnym. Uważam, że najlepszym tekstem, jaki się ukazał n/t
tragedii bałkańskiej jest artykuł "Biznesczystki" w Gazecie
Wyborczej
z dn. 4 maja br. W tym artykule można znaleźć klucz do sytuacji i od razu
jaśniejsze się staje, jakie – w horoskopie na 24 marca 1999r. godz. 20.15 Belgrad – jest
znaczenie i rola Saturna w Byku. A ten element układanki na pewno może posłużyć do
wnioskowania jaki będzie przebieg wydarzeń.

Astrolog musi spożytkować całą swoją wiedzę i skupienie, aby odnaleźć klucz
do wydarzeń
. Ale we wrotach do sytuacji na Bałkanach są co najmniej dwa zamki.
Drugim kluczem jest decyzja ważniejsza niż moment napaści NATO, niż horoskopy
Milosevica, Clintona itp. W dn. 25 kwietnia 1999r. w Waszyngtonie, na szczycie NATO
przywódcy 19 państw zdecydowali: Sojusz Atlantycki będzie mógł prowadzić operacje
wojskowe poza swoimi granicami, by bronić demokracji i praw człowieka.

Oto dwa klucze, które pasują do tego zamka: 1. biznes, który zdynamizował
Bałkany; ale jak go ująć w horoskopy? oraz 2. akt hegemonizmu imperialnego (chciało by
się powiedzieć demonizmu imperialnego) z dn. 25 kwietnia 1999r. w Waszyngtonie, w
którym Polska również uczestniczy.

Jeśli do tych kluczy uda się uzyskać adekwatne horoskopy, to można
prognozować na wiele lat przyszłości. Wtedy też horoskopy przyczynkarskie, takie jak
Milosevica, Clintona, trzęsienia ziemi w Belgradzie, czy tornado w USA, znajdą swoje
właściwe miejsce i wspomagać będą prognozę, wpasowując się w harmoniki.

Należy też wziąć pod uwagę, że interpretacje w astrologii politycznej
mają swoje specyficzne, a ponadto częstokroć odrębne zasady i reguły, niż
horoskop indywidualny. Np. horoskop Eichmana (albo Karadżica) może wykazywać wielkie
sukcesy osobiste na skutek holocaustu, grabieży i morderstw, a nawet wiele lat
skutecznego uchylania się od sprawiedliwości, co nie zmienia przebiegu wojny, której w
znacznym stopniu ten bandyta patronował.

– A więc co pan widzi? – głos starszego pana wyrwał mnie zamyślenia.

– Zastanawiam się – powiedziałem. – Pracuję nad tym, jak już wspomniałem.
Wkrótce zapewne zdołam przedstawić Panu wnioski prognostyczne.

Otóż, badając skutki nadchodzącego w dn. 11 sierpnia 1999r. zaćmienia
Słońca, zwróciłem baczną uwagę m.in. na pasmo od 8.34’19" do
21.25’44" Skorpiona. To, tzw. pasmo posadowienia sygnifikatorów, ma
przemożne znaczenie w sytuacji nie tylko dla Kotła Bałkańskiego, ale i dla całego
świata cywilizowanego.

Mars bezpośrednio (tranzytem) zaatakował to pasmo w 1999r. po raz pierwszy
podczas zaćmienia Słońca w dn. 16 lutego 1999r. A potem, aż do 21 sierpnia 1999r. Mars
zrobi to jeszcze dwukrotnie, w tym z ogromną mocą 11 sierpnia 1999r. w tzw. Wielkim
Krzyżu zaćmienia. Przy czym cała konfiguracja Wielkiego Krzyża wywiera na to pasmo
nacisk, który porównać można tylko z astrologiczną sytuacją końca XVIII stulecia
podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Zajrzałem do swoich notatek, aby zasięgnąć opinii "starszych",
czyli astrologów, którzy już z tego świata odeszli, ale mają nam jeszcze wiele do
powiedzenia. I co znalazłem? Nacisk na to pasmo oznacza, według średniowiecznego
dzieła Picatrix, magię spisków, wrogich ataków, operacji czarnej magii
politycznej prowadzącej do wojen i rozdźwięków. Agrippa uważa, że to pasmo wywołuje
zdrady, rozpad, bunt, spisek i zawsze ma związek z władcami i władzą. Arabowie
nazywają to pasmo Sercem Gwiazdozbioru Skorpiona i uważają, że wpływa ono na
zdemaskowanie wrogów, ale jest niezwykle niebezpieczne dla matek i macierzyństwa.
Chińscy astrologowie uważają, że to pasmo należy do najbardziej niebezpiecznych:
sąd, bankructwo, skandal. Hinduscy astrologowie twierdzą, że nacisk złoczynny na to
pasmo pozbawia człowieka przyjaźni i wsparcia, ponieważ jest on nadmiernie zachwycony
sam sobą. Judejscy astrologowie twierdzą, że to pasmo oznacza karę za zbrodnie.
Kabaliści uznają to pasmo za ekwiwalent Arkanu XVI – Wieżę porażoną piorunem i
władcę spadającego z niej "na łeb, na szyję".

Szanowny Czytelniku, uwagi starych mistrzów dotyczą sytuacji i osób,
biorących w niej udział, niezależnie od tego, co oni sami o sobie mniemają…

Przeczytałem, zadumałem się i powiedziałem sobie tak: trudno, to co miało
się stać, dzieje się. Jaka jest wola Nieba? Czy w tych warunkach można prognozę
zrobić po staremu, w oparciu o tradycyjne podejście do interpretacji horoskopów?

Coś mi mówiło, że nie należy rezygnować z tradycyjnych metod analizy
astrologicznej. I to samo wciąż mi mówi, że jeśli chcemy zobaczyć historyczny wymiar
prawdy, to należy rozstać się z wieloma mitami, bo nadszedł czas, gdy same mity
już nie wystarczą.

* * * * * * *

Astrologiem być…

Zaledwie parę dni przed zaćmieniem 11 sierpnia 1999r. rozmawiałem w Pradze z
czeskimi astrologami, którzy opowiedzieli mi o konflikcie pomiędzy dwoma kierunkami
badań astrologicznych – humanistycznym i tradycyjnie klasycznym. Po powrocie do domu
poszedłem z moją dalmatynką do lasu na spacer i tak się nad tym problemem zadumałem,
że Dalma warknęła:
Może byś tak rzucił mi jakiś patyk, bo od tego myślenia
zdrowszy nie będziesz.

Po powrocie do domu przejrzałem ponownie swoje notatki i listy od
Czytelników. Pewien sympatyczny Czytelnik napisał do mnie:
"Jeżeli dobrze
obserwuję, to właśnie w astrologii odchodzi się od gatunku "astrologii
wydarzeniowej", zastępując ją astropsychologią głębi, dzięki której
próbujemy uchwycić to co duchowe czyli sens istnienia i działania".

Masz babo placek! – pomyślałem. Jakże łatwo używamy pojęć, których
znaczenie staje się jasne dopiero po wielu latach studiów i praktyki. Astrologia wydarzeniowa
jest pojęciem używanym w astrologii horarnej, a ta dzieli się na astrologię
pytaniową, wydarzeniową i elekcyjną. Przy czym należy wyraźnie różnicować temat, w
zależności od tego, czy sprawa bądź problem dotyczą osoby, grupy, organizacji,
państwa lub narodu. W astrologii politycznej, na przykład, która stosuje też metody
astrologii horarnej, metody rozpatrywania horoskopu politycznego są szczególne, zaś
werdykt oparty jest na specyficznym interpretowaniu sygnifikatorów; zaś sama astrologia
polityczna dzieli się na podgrupy tematyczne, z których każda ma swoją specyfikę.

Czytelnik pisze: "Dla mnie "prognozą" jest uchwycenie sensu
całościowych przemian, jakie następują wokół nas, bez zbędnego wdawania się w
szczegóły, które mogą czasem prowadzić do wróżbiarstwa a więc w ślepy
zaułek".

Moje zdanie na ten temat jest odmienne. Oparte jest na studiowaniu astrologii
klasycznej i usilnym praktykowaniu we wszystkich jej działach; na obserwacji konkretnej
pracy mistrzów, którą mogłem podziwiać i zgłębiać dzięki ich życzliwości i
wsparciu; na własnym doświadczeniu przy rozwiązywaniu problemów i podejmowaniu
konkretnych werdyktów; na obserwacji wyników pracy tych moich uczniów, którzy
umiejętnie korzystają z wiedzy i przyrodzonych zdolności (a zdolności te są
zróżnicowane, zgodnie z dyspozycjami złoża karmicznego).

Astrolog powinien wdawać się w szczegóły i nie bać się posądzenia o
wróżbiarstwo.
Wiem, że jest to zadanie bardzo odpowiedzialne i… ryzykowne, ale
"kto się wilków boi, ten do lasu nie chodzi". Bywa, że taki odważny astrolog
natknie się na przysłowiowe wilki i wygryzą mu one to i owo, ale tylko tak powstaje
autentyczna umiejętność profesjonalna. Taki astrolog-traper staje się fachowcem,
bowiem zagłębiając się w las można zrozumieć co się w nim dzieje. Wilki zaś nie
atakują człowieka bez powodu, chyba że już doprawdy nie mają nic smaczniejszego do
zjedzenia.

Posądzanie astrologa o wróżbiarstwo jest zajęciem umysłów przyćmionych.
Zazwyczaj słowo wróżbiarstwo traktowane jest z przymrużeniem oka, bowiem wielu
dobrowolnych ślepców nie pojmuje, iż prekognicja wróżebna istnieje i ma swoje
uzasadnienie. Owszem, w pracy astrologa pojawia się motyw autentycznego wróżbiarstwa,
mianowicie akt jasnowidzenia, ewentualnie jasnosłyszenia, wyłaniający się ze szczególnego
stanu natchnienia
, który pojawia się podczas kontemplacji astralnej obiektów
zwanych sygnifikacjami horoskopowymi.

Ptolemeusz pisze o tym już na wstępie swojego Centiloquium: 1.Każda
przepowiednia winna być oparta zarówno na doświadczeniu, jak też na tradycji. Nikt –
nawet mędrzec – nie potrafi uchwycić wszystkich form wydarzeń, konstelacje bowiem
odsłaniają zaledwie ideę przewodnią danego wypadku, nigdy zaś jego sprecyzowaną
postać. Praktykujący astrolog winien dlatego przede wszystkim przyswoić sobie
zdolność wnioskowania. Lecz tylko natchnieni przez Bóstwo potrafią przepowiadać
szczegóły. 2.Gdy badacz zechce wejrzeć w oczekiwane wydarzenie – nie znajdzie
zasadniczej różnicy między samym wydarzeniem, a jego ideą. 3.Każde wydarzenie czy
też wypadek jest zaznaczony przez gwiazdy w horoskopie urodzeniowym. 4.Umysł biegły w
nauce odkryje prawdę znacznie szybciej, aniżeli jednostka wyszkolona w najwyższych
gałęziach wiedzy

Dodam, że być "natchnionym przez Bóstwo" jest darem
Niebios, ale jest, moim zdaniem, również efektem pracy w obecnym i poprzednich
wcieleniach (to ostatnie jest, oczywiście, trudne do udowodnienia). Stan natchnienia
może też być wypracowany dzięki określonej dyscyplinie ćwiczebnej, jeśli program
ćwiczebny ujawnia i ugruntowuje takie umiejętności, dzięki dyspozycjom tkwiącym w
naturze człowieka. Z mojego doświadczenia wynika, że tylko połączenie ugruntowanej
wiedzy astrologicznej
(por. p.4 Centiloquium) i umiejętności wchodzenia w
stan natchnionej kontemplacji astralnej
pozwala odczytywać szczegóły i widzieć
zjawiskowy przebieg wydarzeń.

Bywa, że wyjątkowe umiejętności pojawiają się na skutek jakiegoś
zdarzenia, zazwyczaj nagłego i częstokroć drastycznego, taką jest np. historia kobiety
Rosjanki, operatorki suwnicy, porażonej prądem 30.tys. wolt, która przeżyła i stała
się "żyjącym aparatem rentgenowskim".

Astrolog powinien dbać o stan wiedzy wielce konkretnej, zarówno
przekazywanej w sztafecie pokoleń od mistrza do ucznia, jak i pomnażanej przez niego
samego; wiedza ta zawarta jest w znakomicie opracowanych dziełach klasycznej
interpretacji według reguł wnioskowania astrologicznego, np. Ptolemeusza, Morin de
Villefranche’a. Powinien też zadbać o dyspozycję wewnętrzną do kontemplacji
astralnej
, która może być naturalna, ale należy o nią zadbać tak samo, jak
uzdolniony pianista dba o sprawność techniczną i czyni to specyficznymi metodami
praktyki ćwiczebnej.

Obserwuje się, niestety, że wielu uzdolnionych astrologów nie szanuje swojej
dyspozycji naturalnej i potrafi ją roztrwonić na skutek niewłaściwego trybu
postępowania, np. tocząc spory o wyższości astrologii humanistycznej nad klasyczną,
bądź z powodu zazdrostek i zazdrości, które zatruwają mózg i niweczą natchnienie.

Co więcej, astrolog powinien szczególną uwagę zwrócić na higienę i
dyscyplinę swojej codzienności, w której nieustannie styka się on z żywiołami.
Takowa dbałość, w praktyce mistrzów astrologii hinduskiej, została doprowadzona do
perfekcji poprzez ćwiczebne akty kontemplacyjne na pierwiastkach rzeczywistości.

Astrolog powinien pracować nad adaptacją przestrzenną, co pozwoli mu na
właściwą orientację lokalizacyjną (polecam książkę Doroty Zarębskiej-Piotrowskiej
Tajemnicze energie oraz dobre podręczniki feng-shuei); nad subtelną
wibracją dźwięków prymarnych, szczególnie słowa, a tutaj wiele mógłby nauczyć
się od znakomitych polskich aktorów (polecam Juliusza Tennera Technikę żywego
słowa
wyd. Lwów 1931); nad energią żywotną symbolu i gestu; nad subtelną
wibracją barwy; nad subtelną wibracją emocji i uczuć; wreszcie, nad własnym
charakterem (polecam dzieło Samuela Smilesa Pomoc własna wyd. Warszawa, 1879,
tak, tak, tysiąc osiemset…).

Owe ćwiczenia, przytomnie i uporczywie powtarzane, pozwolą na osiągnięcie
stanu, w którym możliwa jest kontemplacja astralna. Co to jest, czyli "czym
to się je"? Kontemplacja astralna oznacza umiejętność przykucia uwagi do
obiektu poznania
, wypełnienie pola przytomności jednym obiektem poznania – w
trwałym akcie przykucia uwagi – aż do stanu zwanego prądem kontemplacyjnym. ćwiczenie
takie prowadzi nieuchronnie do ugruntowania tej umiejętności tak, aby pojawiała się
ona "na zawołanie".

Wysokim stanem kontemplacji astralnej jest modlitwa. Praca nad
horoskopem jest modlitwą astrologa, kontemplującego boską doskonałość relacji
Nieba i Ziemi, która przejawia się w przeznaczeniu i losach człowieka.

Analiza astrologiczna jest aktem kontemplacyjnym, w którym obiektem
poznania staje się horoskop
, postrzegany od idei wiodącej (dla sprecyzowanego
tematu), zwanej przeznaczeniem indywidualnym i/lub zbiorowym, aż do
pojawienia się wewnętrznej wizji wydarzeń, co zdarza się dość często, a jeśli się
nie zdarza, to najczęściej z powodu zachwianej uważności.

Jest oczywiste, ze profesjonalizm astrologa wymaga spełnienia tych samych
warunków, co każdy profesjonalizm, np. pisarza, poety, sportowca, inżyniera,
dziennikarza, zaś każdy profesjonalizm ma swoja specyfikę, np. dziennikarz może sobie
pozwolić na to, co dla sportowca jest zabójcze. Astrolog musi, tak czy owak,
przestrzegać wielu zasad postępowania, włącznie z odżywianiem się, ubiorem,
relacjami…

Astrologii, tak jak bycia poetą bądź uczonym, nie można tylko się
wyuczyć. Oprócz zgromadzonej informacji "na temat" potrzebne jest jeszcze to
coś
, co piszącego czyni Żeromskim lub Haszkiem, a uczonego Bohrem lub Hawkingiem.
Owo coś może się otwierać w procesach poznawczych i każdy ma prawo ku temu
zmierzać.

Właśnie takie podejście do astrologii skłoniło mnie do opracowania,
również dla siebie samego, nurtu astrologii świątynnej. Nie musiałem wyważać
otwartych drzwi, ponieważ reguły praktyki ćwiczebnej nie ja wymyśliłem, są znane od
tysięcy lat. W każdej epoce jednak astrologia świątynna musi znaleźć własne
przełożenie, stosowne do warunków, aktualnego stanu wiedzy i umysłów.

Dlaczego świątynna? Ponieważ astrolog dokonuje skupienia na
prawidłowościach i skutkach funkcjonowania Świątyni Boga, którym jest Wszechświat;
ponieważ narzędziem pracy astrologa jest świątynia ciała psychofizycznego zwanego mikrokosmosem;
ponieważ astrolog winien dbać o właściwe relacje z makrokosmosem, a takowe
możliwe są tylko wtedy, gdy ugruntował on i utrzymuje odpowiedni stan wewnętrzny,
w którym może kontemplować sprawcze funkcjonowanie wyższych Inteligencji w ich
relacji z Ziemią i człowiekiem; ponieważ czuje on całym sobą, że jego istnienie i
praca są powołaniem i stara się temu sprostać.

Tak to widzieli astrologowie, których dzisiaj postrzegamy jako twórców
astrologii klasycznej. Sam z takiego nurtu się wywodzę, a mistrzowie moi pomogli mi
ujawnić złoże karmiczne, a potem otoczyli mnie życzliwa opieką i wsparciem, gdy
wyruszyłem do samodzielnej praktyki. Staram się, z błędami a jakże, pracować w tym
nurcie i, na ile jestem w stanie, pomnożyć wiedzę, spłacając tym samym dług, jaki
mam wobec moich Nauczycieli.

Opowiedziałem więc moim czeskim kolegom astrologom dowcip równie
abstrakcyjny, jak spór o "właściwą" astrologię. W karawanie, przez
pustynię idą dwa wielbłądy. Idą już tydzień, z nieba leje się żar, noce są
chłodne. W końcu jeden z nich zwraca się do drugiego i mówi: wiesz, cokolwiek tam o
nas wypisują, a pić się chce!

Jeśli Czytelnik uważnie przeczytał ten tekst, to mam nadzieję, iż
zauważył, że konflikt pomiędzy astrologią klasyczną i humanistyczną jest burzą w
szklance wody, która tak czy owak jest nam potrzebna, gdy chce nam się pić.

* * * * * * *

Odczepcie się od Nostradamusa

"Wielokrotnie przepowiadałem to, co się wydarzy, na wiele lat
wcześniej nim przewidziane się spełniało! Również przyszłe wydarzenia, w krajach i
miejscowościach uprzednio przeze mnie wskazanych, i objaśniałem to Bożą mądrością
oraz natchnieniem, którym On mnie obdarzył; ale (…) nie chciałem, aby moja zdolność
jasnowidzenia przyniosła szkodę nie tylko teraźniejszości, lecz i przyszłości".

[M.Michel de Nostradamus w liście do syna Cezarego z dn. 1 marca 1555].

Przeznaczenie chroniło Nostradamusa przed inkwizycją, w jego obronie ostro i
bez wahania wystąpiła Katarzyna Medycejska, król Francji Henryk II szanował go,
wspomagał i otaczał opieką. Liczne jego przepowiednie spełniły się jeszcze za jego
życia. Setki prognoz zdołano odczytać dopiero po tym, jak się sprawdziły. Mało komu
starczyło wyobraźni, aby zrozumieć metafory i aliteracje centurii, jak chociażby imię
Hister, które łączy w sobie: nazwisko Hitler, histeryczny sposób bycia
dyktatora, histerię mas, które uległy jego demagogii oraz historyczne znaczenie
hitleryzmu.

Nostradamus jest geniuszem. Genialność, "ta jedyna władza ludzka,
przed którą bez wstydu można ugiąć kolana"
[Cesare Lombroso Geniusz i
obłąkanie
PWN, 1987], jest stanem boskiego natchnienia, któremu organizm ludzki z
trudem może sprostać. Nostradamus, dzięki zamiłowaniu do pracy i wyjątkowo rozważnej
dyscyplinie osobistej, radził sobie z problemami, jakie dla ciała psychofizycznego
niosą potężne fale proroczego daru; był lekarzem, cechował go zdrowy rozsądek,
prowadził życie umiarkowane

Nostradamus w swoich przepowiedniach tylko raz wymienia datę terminalną: X.74.
Au revolu du grand nombre septiesme,/ Apparoistra au temps ieux d’Hecatombe,/ Non esloigne
du grand aage milliesme,/ Que les entrez sortiront de leur tombe.
[Po upływie
wielkiej liczby siedem/ Pojawi się w porę ich Hekatomba/ Nie można oddalić wielkiego
wieku tysiąclecia,
(lub: Nie wybijajcie wielkiego wieku na monetach,), /Gdyż
wchodzący wyjdą ze swojego grobu
(lub: Ponieważ w dojrzałym wieku wyjdą ze
swego wiecznego ukrycia)
].

Nostradamus stosował podwójny system datowania, więc niektórzy badacze
przypuszczają, że chodzi o 7000 rok od Creation de Monde (Stworzenia Świata,
ale uwaga: chodzi o świat tej ludzkiej historii, której datowanie profeta opiera na Starym
Testamencie
); Nostradamus obliczał czas narodzin Noego na 1506 rok od początku
czasów, czyli początku historii ludzkości
[List do króla Henryka II datowany:
Salon, 22 czerwca 1558r.] Jeśli chodzi o powyższy czterowiersz, to badacze są zgodni,
iż dotyczy on 2250r. według kalendarza juliańskiego.

…i teraz czas uśmiechnąć się z politowaniem, gdyż dobrze wiemy, że
historia ludzkości ma o wiele więcej niż jakieś tam 7 tys. lat bez mała. Ale
Nostradamus też dobrze wie, co mówi i pisze: Stary Testament zapowiada nadejście
Zbawiciela, który – według Nostradamusa – "urodził się w 4173 roku plus minus
8 m-cy"
[cyt. j.w.]. Według Nostradamusa, historia biblijna wraz z
narodzeniem się Chrystusa weszła w nową erę – Kościoła Chrystusowego, który
doświadczy ponownie wielkich prześladowań "w 1792 roku, que l’on croira
etre une renovation de siecle"
(który uważać będą za wiek odrodzenia)
[cyt. j.w.]. A więc czas Wielkiej Rewolucji Francuskiej jest w tej wizji (wizji z
1558r.!) początkiem końca ery, lub jak dziś powiedzielibyśmy, epoki Ryb. Rok
2250 zaś jest właściwym astronomicznie początkiem tzw. ery Wodnika i w historii
ludzkości staro- i nowotestamentowej oznacza Hekatombę. Zgadza się to z obliczeniami
tych astrologów współczesnych, którzy dokładnie liczą. Warto na to zwrócić uwagę,
gdyż nadal trwa faza przejścia od epoki Ryb do epoki Wodnika (szczegółowe obliczenia
można znaleźć w mojej książce Astrolog, wyd. Aster, Kraków 1996). Wszelkie
podniecające stwierdzenia, że "to już era Wodnika" są więc obecnie
przedwczesne.

Jeśli więc Nostradamus mówi nawet o "końcu czasów" (nie o końcu
świata!), to ze wszystkich jego wypowiedzi jasno wynika, że chodzi o koniec
"naszego świata", koniec 7 tysięcy lat istnienia psychicznego i mentalnego
kodu funkcjonowania tego świata
, w którym Nostradamus przekazywał
chrześcijańskiemu królowi Francji profetyczną wizję przyszłości aż do końca
struktury i układu sił w znanym nam świecie. Nie trzeba być historykiem ani
socjologiem, aby wyobrazić sobie, czym dla nas, z naszymi nawykami i schematami myślenia
jest taka (!) transformacja i w końcu radykalna zmiana. Ale taka przemiana
dokonuje się powoli, z oporami, histerycznie i krwawo, najczęściej z nadzieją, że
powszechne ogłupianie pozwoli utrzymać w ryzach nieposkromione obroty młynów bożych,
rzadziej ze zrozumieniem, że należy uszanować zamysł przedwieczny i odnaleźć się w
tym procesie kosmicznej transmutacji ludzkości. Wszechświat będzie istniał i robił
swoje zgodnie z prawami kosmicznego ładu i celu, Wszechświat nie przestanie istnieć i
nie zmieni swojego rytmu tylko dlatego, że pokaźna część ludzkości ma o sobie jak
najlepsze mniemanie.

Wielki hinduski astrolog Swami Śri Yukteśwar Giri, w swojej pracy z 1894r.
pisze: "Począwszy od A.D. 499 Słońce zaczęło zbliżać się do wielkiego
centrum, a ludzki intelekt zaczął się rozwijać. W czasie 1100 lat wznoszącego się
Kali Yuga (Wieku Ciemnoty), czyli do 1599r. intelekt ludzki był tak zamroczony, że nie
mógł pojąć elektryczności, czyli Sukshmabhuta, subtelnej materii stworzenia.
Również w polityce, na ogół nie było pokoju w żadnym królestwie. W następnym
okresie, czyli w stuletnim przejściowym Sandhis Kali Yuga, łączącym ten okres z
następującym Dwapara Yuga, ludzie zaczęli pojmować rzeczy bardziej subtelne,
pochodzące od pięciu rodzajow elektryczności, Panczatanmatra. (…) W 1899r. kiedy
200-letni okres Dwapara Sandhis się wypełni, zacznie się prawdziwa Dwapara Yuga,
trwająca 2000 lat i da ludzkości na ogół pełne zrozumienie elektryczności. (…)
[Potem
nastąpi] okres 3600 lat, (…) ktory nazywa się Treta Yuga. Dharma, siła mentalna,
jest wtedy w trzecim stadium rozwoju. Intelekt ludzki staje się zdolny zrozumieć boski
magnetyzm, to źródło wszelkich sił elektrycznych, od których zależy istnienie
stworzenia. Okres 4800 lat (…) nazywa się Satya Yuga. Dharma, siła mentalna, jest
wtedy w czwartym stopniu rozwoju i dochodzi do pełni. Intelekt ludzki wtedy może
zrozumieć wszystko, nawet Boga-Ducha, będącego poza widzialnym światem".

[Śri Yukteśwar Giri Kaivalya Darshana – Święta Wiedza, 1894r.].

Śri Yukteśwar stosuje hinduski podział czasu na epoki, który uwzględnia,
zgodnie z astrologią hinduską, precesję punktów równonocy. Nie mówi on, tak samo jak
Nostradamus, o końcu świata, który postrzega jako cyklicznie zmienny. Nostradamus mówi
o końcu jednego z cyklów w 2250r., natomiast Yukteśwar nie ma, jako hinduista,
ograniczeń wynikających z chrześcijańskiego ujmowania historii jako jedynie możliwej
koncepcji istnienia "naszego świata".

A gdy nastał rok 1999, o którym Nostradamus pisał w centuri X.72, to
chociaż nie ma tam ani słowa o końcu świata, w publikacjach zaczęło się swawolne
"ha, ha, Nostradamus powiedział, że to już koniec z nami, hi, hi!". I jak
kalekie dzieci po Czarnobylu (to też jest epizod końca naszego świata) zaczęły
wyrastać wielkie tytuły sążnistych artykułów, których motywem przewodnim było: no,
zobaczymy, co też ten "prorok" naopowiadał! Ale będzie heca, jak się nie
sprawdzi!
Przykładów takiej głupawej ignorancji było tak wiele, że szkoda
miejsca, aby je wszystkie tu przytoczyć. W lipcu Polityka wydała numer z wielkim
kolorowym tytułem na okładce: Za pięć dni koniec świata. Nostradamus. Toż to
pospolite naruszenie praw człowieka i obywatela Nostradamusa, gdyż jako żywo nigdy
czegoś takiego nie powiedział ani nie napisał. A szkoda, bo artykuł, który ten tytuł
zapowiada, jest rzetelny i zawiera wiele wartościowych informacji. Warto jednak
wiedzieć, że Nostradamus to człowiek, a nie jakiś fantom w zamglonych umysłach.
Jeśli nawet strona tytułowa ma przyciągać oko i kieszeń czytelnika, to jak czułby
się redaktor naczelny, gdyby jakieś pismo walnęło na okładce brednię i podpisało je
nazwiskiem redaktora? Procesik, odszkodowanko?…

Ale wszystkie rekordy pobiła Gazeta Bielska wyd. Gazety Wyborczej z dn.
12 lipca 1999r.: wersalikami główny tytuł na pierwszej stronie: NOSTRADAMUS TO
CWANIAK.
A w środku takie kwiatki: "Pani kochana, czy ja bym myła okna,
gdyby miał być koniec świata? – dziwi się rumiana gospodyni z Katowic. (…) W
delikatesach Piast w Gliwicach sprzedawcy nie zauważyli, by ktoś robił zapasy
(to
niby ma być argument, że ludzie nie wierzą w koniec świata, gdy jest to raczej dowód,
że myślą "a po cholerę nam zapasy!" – LZ). Więcej klientów niż zwykle
kupowało piwo.
(Proponuję reklamę browaru: na tle charakterystycznej postaci
Nostradamusa, który trzyma w ręku księgę z tytułem Koniec Świata kufel piwa EB i
wielkimi literami: Ze mną nic ci nie grozi. – LZ. Proszę pamiętać o umowie i
honorarium, które zamierzam przeznaczyć na stypendia dla utalentowanych astrologów). (…)
Ksiądz Krzysztof Miera, przewodniczący Stowarzyszenia Gaude Fest, śmieje się na tę
wieść. – To bzdura. W Ewangelii, która jest naszą księgą życia, zapowiedzi
ponownego przyjścia Chrystusa nie są podawane z żadnym konkretnym dniem ani godziną.
(Właśnie,
koniec świata, zgodnie z eschatologią Kościoła, oznacza ponowne przyjście Zbawiciela,
chociaż żyjąc z Chrystusem w sercu można zobaczyć, że jest on tutaj nieustannie
obecny – LZ). (…) Wojciechowi Ornakowi zepsuł się w sobotę polonez. – Dla mnie to
koniec świata jest już teraz. Gorzej stać się nie mogło…"
itd. itp.

Każdemu może zepsuć się samochód (może być gorzej, oj, może!
jak powiedział zajadły optymista), ludzie mogą kupować więcej piwa (a jakże, z piwem
raźniej), ksiądz może śmiać się (zamiast sprawdzić, kto dał taką plamę i
parafował to nazwiskiem chrześcijańskiego proroka), ale nie wolno pisać, że "Nostradamus,
XVI-wieczny jasnowidz, przewidział koniec świata na lipiec 1999r"
, bo nawet
Nostradamus nie przewidział, że dziennikarze poważnej gazet będą wypisywać o nim
takie androny, zaś obowiązkiem dziennikarza jest sprawdzać informację przed jej
opublikowaniem. Czy owi dziennikarze (tekst podpisały trzy asy lokalnej bielskiej Wyborczej)
mają nadzieję, że Nostradamus jest od nich głupszy tylko dlatego, że jest
XVI-wieczny? W języku prawniczym powyżej zacytowany tytuł nazywa się naruszeniem dóbr
osobistych, zaś w języku potocznym jak się nazywa, panie i panowie?

Ponieważ Nostradamus jest XVI-wieczny, więc zapewne nie będzie dochodził
swoich praw i na to chyba liczyli autorzy artykułu. I kto tu jest cwaniakiem?

Nostradamus znał wyroki boże i wiedział, że Bóg nierychliwy, ale
sprawiedliwy. Dokładnie przepowiedział, że jakiś pospolity żołdak otworzy jego
mogiłę i zbezcześci zwłoki, ale człowiek ten w krótkim czasie potem zginie. I tak
się stało, podczas Rewolucji Francuskiej.

Radzę, aby wszyscy, którzy zabawili się i zarobili na konto Nostradamusa, co
rychlej sprawdzili swoje horoskopy. Jeśli zechcą, abym ja się tym zajął, to
uprzedzam: zażądam, aby najpierw udali się w worku pokutnym do Salon i tam złożyli
stosowną ofiarę. Nostradamus jest geniuszem, więc jak radzi Lombroso, na kolanach.

Można łagodniej: niech zamiast pleść głupstwa, zaczną czytać,
rozmyślać, uczyć się.

* * * * * * *

Klucz w użyciu nie rdzewieje

Astrologiem zostaje się nie od razu, to wiadomo, ale mniej jasne jest, że
autentyczny profesjonalizm wymaga pracy i przezorności.

We wczesnych latach praktyki astrologicznej moim ulubionym zajęciem było
odczytywanie przeszłości. Skupiony nad horoskopem, który obliczałem tylko z daty
urodzenia właściciela horoskopu, podnosiłem głowę znad tej kartki papieru i
serwowałem zdumionemu rozmówcy szczegóły z jego życia. Byłem za to podziwiany, a
jakże, sam też byłem sobą zachwycony za taką umiejętność i gotów pogłaskać się
po głowie. Pomimo jednak śmiesznostek, które próżność zawsze sprowadza na
nieszczęsnego zarozumialca, takowe ćwiczenie znakomicie sprawdzało umiejętności
praktyczne. I chyba jedyną korzyścią z tej pysznej zabawy jest szybka orientacja co do
faktów z życia właściciela horoskopu, które należy brać pod uwagę przy
rektyfikacji jego horoskopu.

Z tej przygody wyciągnąłem też inny jeszcze, bardzo ważny wniosek
praktyczny: astrolog powinien zająć się przede wszystkim horoskopem człowieka,
a nie lubować się własnymi umiejętnościami. Kiedy sprawność techniczna bierze
górę nad współczującym rozsądkiem, to coś bardzo ważnego ucieka, pozostaje w
cieniu i do prawdziwego spotkania astrologa z właścicielem horoskopu nie dochodzi,
chociażby ten ostatni otrzymał wiele pożytecznych informacji.

Gdybym nawet chciał opowiedzieć, jak zostałem ukarany za takie podejście do
pracy, aby pojawił się jakiś moralitet, to nie mogę tego zrobić, gdyż nic takiego
się nie wydarzyło. Może nie byłem aż tak lekkomyślny, jak mi się dzisiaj wydaje.
Zapewne astrologia świątynna nieuchronnie wzięła górę nad sprawnością mojej
"gimnastyki astrologicznej". No cóż, młodość, "mój bucik nie do
pary"
, jak napisała Marina Cwietajewa. A może Urania, dobrotliwa nauczycielka,
z czułym rozbawieniem patrząc jak jej wierny uczeń udaje osiłka, wybaczyła mi te
młodzieńcze popisy: "wyrośnie z tego i chyba coś z niego będzie".

Owszem, doświadczony praktyk, odczytując przeszłość właściciela
horoskopu, może odnaleźć w niej zalążki przyszłych wydarzeń. Przede wszystkim
jednak powinien, na ile to możliwe, zebrać wszystkie informacje, które właściciel
horoskopu zechce mu powierzyć.

Chodzi tu przede wszystkim o niezbędną oszczędność energii. Można
potraktować zaglądanie w przeszłość jako sprawdzian umiejętności, sposób na
nabranie pewności siebie, potrzebnej przy życiowo ważnych werdyktach, ale należy
pamiętać, że skupienie i "czytanie z horoskopu" wymaga ogromnej ilości
energii, której wydatkowanie najlepiej jest miarkować. Może jej bowiem po prostu
zabraknąć, gdy astrolog z "podglądacza" winien przekształcić się w
przytomnego sytuacji doradcę.

Profesjonalny astrolog postrzega swoje ciało jako oprzyrządowanie
nawigacyjne. Jest ono czułym i wyjątkowo wrażliwym instrumentem, zasilane zaś jest
energią zarówno biologiczną, jak i subtelną zwaną również duchową. Powinno też
być odporne na tak zwane wpływy astralne, a służy temu umiejętność oczyszczania i
powracania do stanu równowagi i skupienia.

Wielogodzinna praca przygotowawcza nad horoskopem, następnie samo spotkanie z
właścicielem horoskopu jest wyczerpującym zajęciem, do tego stopnia, że nawet bardzo
sprawny praktyk może po tej robocie znaleźć się na granicy wyczerpania i omdlenia.
Właściciel horoskopu najczęściej nie zdaje sobie sprawy z wysiłku astrologa, tym
bardziej, że skupiony jest na własnych sprawach i problemach.

Nie słyszałem o jakichkolwiek badaniach organizmu astrologa w trakcie jego
pracy, a szkoda. Astrolog musi sam zadbać o gospodarowanie energią i regenerowanie
organizmu.

Przede wszystkim potrzebne mu jest stosowne środowisko. Jeśli najbliżsi
ludzie będą kiwać głowami, mając mu za złe jego "dziwactwa", to bardzo
szybko znajdzie się on w skorupie, przez którą przebijać się, w dodatku codziennie,
jest niesłychanie trudno, aż w końcu jego zdrowie zostanie poważnie nadszarpnięte.

Mój przyjaciel, wybitny polski astrolog-praktyk, zmarł w 49.roku życia i
mówią, że z przepracowania. Rzeczywiście, pracował nadmiernie, ale obserwując jego
codzienne życie, nie miałem wątpliwości, że nie sama praca go wyczerpuje, lecz
bardziej lub mniej życzliwe otoczenie. Zmęczenie organizmu następowało nieuchronnie, a
to z powodu różnicy poziomów wibracyjnych pomiędzy wrażliwą psychiką astrologa a
pracą w niesprzyjających warunkach. Oddawał innym wszystko, nawet to, co miało
służyć regeneracji jego sił.

Utworzenie właściwego środowiska nie jest sprawą łatwą i prostą,
zwłaszcza jeśli człowiek zabiera się za astrologię, gdy zdążył już ubrać się we
wszystkie społeczne uwarunkowania i podąża przez życie wyżłobionymi koleinami
nawyków i obyczajów. Astrologia wymaga czasu, przestrzeni osobistej, niezależności i
sensownie zorganizowanej niezależnej… samotności. Jeśli uzdolniony adept astrologii
będzie zależny od humorów swojego otoczenia, zaś kłopoty dnia codziennego będą
dyktować mu organizowanie własnego czasu, to o profesjonalizmie może on tylko marzyć.

Jeśli zdarzy się, że astrolog ma życzliwą, kochającą rodzinę, to może
uważać się za wybrańca bogów. Najczęściej prawdziwą rodziną astrologa staje się
grupa uczniów, którzy troszczą się o swego nauczyciela, ale przecież życie
najlepszego nawet fachowca nie zaczyna się od nauczania. Sensowne nauczanie staje się
możliwe, co najmniej, po 40.roku życia, a do tego czasu każdy zdąży zawiązać te
parę supłów, które będą go trzymać na uwięzi, najbardziej wtedy, gdy zechce na
dobre rozwinąć skrzydła.

Właśnie dlatego astrolog zazwyczaj szuka jakiejś samotni, oddalenia od
przyziemnych kłopotów, bez których na dobrą sprawę można się obejść, gdy ma się
coś naprawdę ważnego do zrobienia. Mówię o tym bez ogródek, bo widziałem i nadal
oglądam wiele małych dramatów i nawet parę autentycznych tragedii, które pojawiły
się "z tego klucza".

Jeśli ktokolwiek konsultuje ze mną swoje zamiary, aby "zostać
astrologiem" (a w ostatnich latach takich osób jest sporo), to przede wszystkim
przyglądam się, razem z nim, jego sytuacji życiowej, jego aktualnym układom, związkom
i zobowiązaniom, a także zaszłościom, które mogą przygniatać go i krępować.
Oczywiście, nawet wielce skomplikowane sytuacje życiowe nie dyskwalifikują człowieka
jako ucznia astrologii. Trzeba jednak wyjątkowej siły charakteru, aby utrzymać się
"na fali" nawet wówczas, gdy wszystko idzie w miarę składnie, a co dopiero,
gdy jakaś Ksantypa lub złośnik o kurzym mózgu suszy człowiekowi głowę sprawami,
które nie warte są kubła na śmieci.

Astrolog powinien liczyć się z tym, że jego pasja i studia nad astrologią
tak czy owak będą go popychać do uniezależnienia się od gier społecznych. Jeśli
będzie dostatecznie wytrwały, to doświadczenie, którego nabierze przy wychodzeniu na
prostą, przyda mu się w astrologii praktycznej. Chodzi jednak o to, czy na tej wyboistej
drodze nie nabawi się urazów, które przystroją jego praktykę w przeróżne tiki
nerwowe. A należy pamiętać, że jeśli człowiekowi uda się wyrwać na swobodną
przestrzeń i stać się gospodarzem własnego czasu, to nawyk życia w klatce
społecznych uwarunkowań może odbijać się czkawką przez długie lata, nawet do końca
życia.

Kandydata na adepta astrologii zapytuję również: – A o co tak naprawdę
chodzi? Nie pytam, co chcesz osiągnąć, ale co chcesz zrozumieć? Jakie zobowiązania
chcesz na siebie przyjąć i po co ?

Najczęściej kandydat na astrologa ciągnie już wóz pełen zobowiązań,
albo ma pełno odcisków na mózgu od codziennych zmartwień. A jeśli jest to młody
człowiek, który jeszcze nie zdążył się w to wszystko ubrać, to wystarczy, aby na
skutek praktyki ćwiczebnej zaczął się "świecić", a już roje egzaltowanych
panienek zawracają mu głowę planami wspólnej "świetlanej przyszłości".
Wystarczy, aby dał się zwieść takiej syrenie i nie zobaczy on już gwiazd stałych jak
swego własnego nosa, tym bardziej, że ona zrobi wszystko, aby być jedyną gwiazdą jego
życia. Niebezpieczeństwo, tak, słusznie mówię, niebezpieczeństwo to dotyczy
szczególnie mężczyzn, ale kobietom też się nielicho obrywa od "panów i
władców" domowego zacisza.

Co więc ma robić kandydat na astrologa, aby sobie radzić z materią życia?
Wiele zależy od jego horoskopu, czyli od warunków i możliwości, które otrzymał
"z rozdania". W gruncie rzeczy chodzi o to, aby nie zmarnować daru i pomnożyć
owoce, a więc… astrologiem zostaje się nie od razu, to wiadomo, ale mniej jasne jest,
że autentyczny profesjonalizm wymaga pracy i przezorności.

* * * * * * *

Gwiazdy bledną przy Słońcu

Rzymianie około 25 grudnia obchodzili święto Solis InvictiNiezwyciężonego
Słońca
, gdyż w tym czasie nastaje przesilenie dnia z nocą. Chrześcijanie mieli
prawo upatrywać w tym symbol zwycięskiego Chrystusa, który tak wiele razy nazwał się
zwycięskim światłem. Tak więc narodziny słońca zastąpili narodzinami Chrystusa.
[Ks.Wincenty
Zaleski SDB Rok kościelny, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 1989r.].

Na Wschodzie władcę nazywano Słońcem, Gwiazdą. Trzem magom,
szukającym nowonarodzonego króla Żydów, ukazała się niezwykła Gwiazda i
zaprowadziła ich do Betleem. Prorok Balaam zapowiedział nadejście Mesjasza: …wschodzi
Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło.
[Księga Liczb 24,17].

W 1999r. ingres Słońca w znak Koziorożca następuje w dn. 22 grudnia o godz.
08.32 czasu lokalnego.

Tradycja to sprawa poważna, ale zapewne jej nie naruszymy, jeśli w tym
momencie umieścimy pod choinką nasze ciche życzenia, które wypowiemy głośno w
stosownej chwili, gdy w wigilijny wieczór na niebie rozbłyśnie pierwsza Gwiazda. Potem
radości będzie co niemiara, ale ja po cichu doradzam już dzisiaj, aby treść życzeń
przygotować w głębi swego serca właśnie 22 grudnia około godz. 8:30. Następnie
jeszcze raz je przemyśleć, gdyż w tym roku, akurat w tym samym dniu, ma miejsce pełnia
Księżyca o godz. 18:30. A będzie to pełnia jak najbardziej sprzyjająca świętu
rodzinnemu, Księżyc bowiem znajdzie się o tej porze w znaku Raka, którym włada.
Księżyc w tym właśnie punkcie Zodiaku symbolizuje pełnię Macierzy Świata, Matki
Syna Bożego – Miriam, po polsku zwanej Maryją.

I tak rozpocznie się misterium Bożego Narodzenia, które ma swoje tradycyjne
daty i momenty, aczkolwiek warto wziąć pod uwagę dokładny czas impulsu przesilenia
zimowego.

Gdy zaś tradycji stanie się zadość, będzie wielce wskazane, aby nasze
życzenia utrwalić, nadając im – z woli Nieba – moc sprawczą w dniu 25 grudnia 1999r.
od godz. 12:10 do godz. 12:30. Jak? Modlitwą, skupieniem, kontemplacyjnym stanem
wzniesienia ku Bogu.

Czas to szczególny i postaram się pokrótce wyjaśnić tego przyczynę.

W Rzymie święto narodzin Chrystusa dnia 25 grudnia obchodzono od wieku IV, a
na pewno już w roku 354, z którego pochodzi fragment homilii papieża św. Liberiusza na
Boże Narodzenie.

W owym dniu gwiazda Sinistra znajdowała się w 6o51’37" Strzelca
czyli dość daleko od pozycji Słońca w momencie przesilenia zimowego. Na skutek
precesji gwiazda ta – w dniu 25 grudnia 1999r. – znajduje się w 29o45’01" Strzelca i
tym samym Słońce, dokonując ingresu w znak Koziorożca, znajdzie się pomiędzy
gwiazdą zwanymi Sinistra i mgławicą Spiculum. A są to gwiazdy o wiele
mnie przyjazne i sprzyjające niż Gwiazda Betlejemska, której współrzędne, prawdę
mówiąc, nie są nam znane. Tym bardziej, że nie wiemy na pewno, czy w ogóle była to
Gwiazda, czy też inne zjawisko astronomiczne.

Sinistra zbliża się do pozycji zero Koziorożca i znajdzie się tam
około 2017 r. Jej wpływ staje się coraz bardziej dojmujący, jeśli weźmiemy pod
uwagę, że starożytni nazwali ją Złowieszczą.

Napisałem te słowa i zadumałem się. Nie, Szanowny Czytelniku, nie mam
zamiaru źle wieszczyć, mam zamiar spożytkować wiedzę dla naszego wspólnego dobra i
wskazać pewien sposób, który pomoże nam nawiązać prawdziwy kontakt z Gwiazdami, a
poprzez stosowne modlitwy i skupienie dogadać się z nimi. Zbawiciel nam pomoże, ale
jeśli sami ruszymy głową i, zamiast objadać się świątecznymi frykasami, połączymy
w jedno nasze dobre życzenia z mocami Nieba, to zapewne będzie Mu łatwiej.

Sinistra, mała gwiazda w lewej ręce Wężownika, ma naturę Saturna i
Księżyca. Przez astrologów uznana została za jedną z najbardziej złoczynnych gwiazd.
Prowokuje do wykorzystywania wiedzy i władzy w celu panowania nad ludźmi. Nawet
czynności pozornie religijne, uświęcone przez rytuał, pod jej wpływem stają się
narzędziem zniewalania umysłów, prowadzą do masowej histerii religijnej, ideowej lub
na tle uprzedzeń rasowych, etnicznych i środowiskowych do ostrych konfliktów. Wszelkie
wyobrażenia, iluzje poznawcze, jedynie słuszne racje narzucane są ludziom jako
obowiązujące, co w gruncie rzeczy służyć ma bogaceniu się elit, które wykorzystują
swoje bajeczki o szczęściu i raju, aby panować nad rzeszami uwikłanych w codzienność
ludzi.

Gwiazda związana jest z magią doktryn oficjalnych, a w efekcie zapowiada
prześladowanie ludzi. Człowiek pod wpływem tej gwiazdy jest tajemnym wrogiem tych,
których nie lubi. Despotyzm, mściwość za doznane krzywdy stają się powodem
zniszczeń totalnych.

Jeśli człowiek nie zdoła wznieść się na wyższy poziom świadomości,
będzie musiał spożywać owoce swoich czynów w ciągu całego życia, zaś jego
postępowanie prowadzi w końcu do osamotnienia, przy czym zbuntuje on przeciwko sobie
nawet rodzinę i krewnych. Panując nad ludźmi, bogacąc się, rosnąc w potęgę, pełen
pychy staje się obcy dla ludzi, którzy ongiś ufali mu i razem z nim wierzyli w tego
samego Boga.

Jeden z wybitnych astrologów napisał: Bardzo smutna gwiazda – nie pozwala
na jasne, świetliste przeżycia.

Spiculum to nazwa otwartej gromady około 50. gwiazd na czubku strzały
Strzelca, w kierunku ku centrum Galaktyki. Ma naturę Marsa i Księżyca. Powoduje
ślepotę, dosłownie i w przenośni.

Gwiazda Spiculum w 354r. posadowiona była w 8o02′ Strzelca, obecnie w
1999r. postrzegamy ją w 00o55’25" Koziorożca na szczycie X Domu klasycznego
horoskopu Ziemi.

Spica znaczy Kłos, zaś spiculum to ziarenko, jądro, sedno.
W realnym życiu z mgławicą tą związane jest porzucenie, opuszczenie, całkowite
zapomnienie o człowieku, przebywającym w miejscach odosobnienia, w szpitalach,
więzieniach, obozach… Człowiek staje się dla władzy, nauki i kultów religijnych
obiektem doświadczalnym, prowadzone są badania nad jego naturą i przydatnością, zaś
potem wyniki tych badań są wykorzystywane do zakrojonych na szeroką skalę zmian, nawet
gatunkowych. Ze Spiculum związane są również wyjątkowo dokuczliwe cierpienia i
niewygody, rozstrój psychiczny, głębokie stany depresyjne, samobójstwa, ograniczenia
funkcji życiowych, przedwczesne starzenie się. Ziarno tkwi tutaj w tym, że
całkowicie rozpada się fizyczna struktura istoty żywej i obnażona zostaje duchowa
nijakość człowieka pospolitego, który ma tylko jedno wyjście: pracować nad
stworzeniem nowej struktury swojej osobowości. Jeśli pójdzie na łatwiznę, to będzie
wolał odwołać się do wiedzy, która "ma mu służyć" i zamiast niego
dokonać cudu, np. zmienić jego kod genetyczny.

Z wpływem gwiazdy mgławicy Spiculum związane są dzieje walki o panowanie
i władzę
podczas dwóch wojen światowych dwudziestego wieku.

Jeśli więc w dniu 22 grudnia 1999r. zdołamy oczyścić, czy bodaj
powściągnąć nasze uprzedzenia, lęki, obawy, złośliwości i małe ambicje, to
budując dobre życzenia dla bliskich i tych mniej znanych nam bliźnich, zdołamy nie
tylko wspomóc ich, ale postawimy tamę dla pazernej chęci dominowania nad ludźmi
i zawłaszczania ich dóbr moralnych i materialnych.

A w dniu 25 grudnia, w samo południe, odwołamy się do dobroczynnych
wpływów koniunkcji Słońca z gwiazdą Polis. W tym dniu będzie ona posadowiona
w 3o12’51" Koziorożca. Jest to biała Gwiazda Potrójna w górnej części
łuku Strzelca. Słowo polis oznacza po grecku miasto, ale nazwa zapewne
pochodzi od koptyjskiego słowa polis czyli źrebię.

Gwiazda ta ma naturę Słońca, Jowisza i Merkurego. Jej wpływ jest nadzwyczaj
dobroczynny: obdarza zdrową ambicją, powodzeniem, szczęściem we własnej ojczyźnie,
stabilnym domem, dobrymi relacjami. Ongiś uważano, iż pod jej silnym wpływem człowiek
staje się świetnym jeźdźcem i będzie panował nad końmi, obecnie zapewne człowiek
będzie miał wiele dobrych maszyn i samochodów, będzie dobrym kierowcą.

Stymuluje również wysokie ambicje, pragnienie wojowania, subtelną percepcję
i dominację, dużą pojętność i zasłużenie uzyskaną władzę.

Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś
Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym – syn człowieczy, że
się nim zajmujesz?
[Ps 8,4].

Szanowny Czytelniku, zechciej przyjąć moje najlepsze życzenia Świąteczne.

* * * * * * *

Teomania

Opowiadano kiedyś taką anegdotę: Dziennikarz przeprowadza wywiad z
premierem Izraela. – Panie premierze, byłem już w gabinetach wielu premierów. Każdy z
nich ma mnóstwo telefonów. A u Pana widzę tylko dwa aparaty, w tym jeden bez tarczy i
przycisków. – To proste, – odpowiada premier – ten telefon jest normalny i daje mi
możliwość połączenia z całym światem. A ten drugi łączy mnie z Panem Bogiem. –
Ale dlaczego jest bez tarczy? – Bo u nas to jest rozmowa lokalna.

Nie wszyscy, niestety, mają tyle poczucia humoru. Coraz częściej i
powszechniej na forum publicznym, w majestacie urzędów i wszelakiego obrządku
występują właściciele telefonów bez tarczy, którzy mają swoją bezpośrednią
linię do Pana Boga. Twierdzą przy tym, że wyłącznie oni mają prawdziwe informacje
prosto z nieba. Z tego też powodu najlepiej widzą o co Panu Bogu chodzi. Ponieważ nie
ma jeszcze zakazu niszczenia sprzętu telekomunikacyjnego, więc od czasu do czasu
okładają się nawzajem, jak dzieci w piaskownicy łopatkami, słuchawkami po głowach i
gdzie popadnie, krzycząc: Tato, a Pan Bóg powiedział!…

Owszem, coraz częściej, poważni zdawało by się, abonenci telefonii
niebiańskiej, usiłują uzgodnić pewne podobieństwa co do wersji przekazu wiedzy
boskiej i poleceń z Samej Góry. Mają jednak do dyspozycji, jako się rzekło, aparaty
starego typu. Duch Czasu ich ponagla, więc każdy usiłuje udowodnić, że rozumie
konieczność uzgodnień, ale tak naprawdę to robi wielką uprzejmość koledze, który
podobny aparacik dostał od Ojca z okazji jakiegoś lokalnego święta.

Głos rozsądku podpowiada, że lokalne rozmowy z Panem Bogiem zależne są od
warunków geofizycznych, tradycyjnych postaw światopoglądowych, doświadczeń
historycznych (nie zawsze przyjemnych, a zazwyczaj trudnych i bolesnych), struktury
organizmu i poziomu samoświadomości rozmówcy. Otóż, nawet dzisiaj, ten głos
rozsądku nie na wiele się zdaje, ponieważ wielkie organizmy religijne uwzniośla
obecnie mit wioski globalnej. A w takiej wiosce, jak to bywało ongiś, jest tylko
jeden czarownik i biada każdemu, kto ma ochotę sobie brzdąknąć i połączyć się,
bodajby na kocią łapę, z sekretariatem niebiańskiego TPSA.

W tej sytuacji może warto przypomnieć, że mniej więcej od 1528r. przez
ponad dwieście lat krwawa gospodarka procesów o czary i sekciarstwo wygubiła około
9 milionów ludzi medialnych w Europie
(stosowna bibliografia tematu jest bardziej
obfita, niż obecna dokumentacja procesów lustracyjnych, ale jeśli ktoś ma
cierpliwość i zdrowe nerwy, to chętnie służę). Prześladowania dotyczyły przede
wszystkim osób sensytywnych o zdolnościach mediumicznych. Badacze tematu, w tym zawodowi
psychiatrzy, są zdania, że w ten sposób w środowisku europejskiego gatunku homo
sapiens wyniszczono w znacznym stopniu dziedziczenie zdolności medialnych. Stąd
też, mniej więcej od drugiej połowy XIX w. Europa próbuje odbudować potencjał
własnej sensytywności, zwracając uwagę na kultury i subkultury narodów Wschodu, gdzie
fenomeny sensytywnych postaw i zachowań były szanowane, a w każdym razie tolerowane.

W świetle takich faktów można powiedzieć, że gwałtowne sprzeciwy wobec
współczesnej medycznej interwencji genetycznej brzmią co najmniej obłudnie, bo nie
jest przypadkiem, że sama genetyka wywodzi się z kręgu kulturowego, który ma na swoim
koncie kilka skutecznie zrealizowanych programów wyniszczenia totalnego. Prosimy też
wziąć pod uwagę, że ofiarami ostatecznego rozwiązania kwestii osobników
mediumicznych w Europie
były przede wszystkim kobiety! Tak, to owe słynne czarownice
i wiedźmy, chociaż większość z nich to tylko nieszczęśliwe ofiary złości i
zemsty sąsiadów, chciwości denuncjatorów, zaciekłości i głupoty sędziów; a także
zwykłe znachorki, które pełniły swoją służbę medyczną bez dyplomów (skąd my to
znamy?). Według statystyki skrupulatnych demonografów, na dziesięć tysięcy czarownic
przypadał zaledwie jeden (!) czarownik, aczkolwiek badacze ci dodają, że wszystkie
prawie media o niezwykłej sile oddziaływania to byli przede wszystkim mężczyźni
(Home, Slade, Eglington, Crowley i in.).

I co z tym zrobimy, panie i panowie Europejczycy? Kobiety są z natury bardziej
sensytywne od mężczyzn, i (mam swój telefon) – chwała Bogu! Jeśli więc za swoje
odczucia i, niech będzie, wizje oraz nawet ekstazy lubieżne i histeryczne były tak
okrutnie ukarane, to jak się ma historia ich cierpień do celibatu ich prześladowców? A
także do tzw. walki o równouprawnienie kobiet? Może by tak się ktoś zajął tym
problemem w naukowo dociekliwej Europie, na Boga!

Myślę o tym, ponieważ Neptun w znaku Wodnika spiętrzy nową falę mediumizu
i wzmocni, tym razem elektroniczne formy przejawiania się nadwrażliwości, w tym wielce
sensytywne objawy komunikacji z czwartym wymiarem rzeczywistości. A potem (w roku
2012) Neptun wejdzie w znak Ryb i wtedy dopiero zobaczymy nawiedzonych, przy których
zblednie duch opata Trithemiusa, zaś Agrippa von Nettesheim powróci na Ziemię, żeby
lepiej zobaczyć, co się dzieje.

Bowiem opat Trithemius w wieku XVI pisał o czarownicach tak: Gdyby nie
było czarownicy, to czart sam nie zdołałby wykonać ani jednej ze swoich sztuk
czarodziejskich. Posługuje się on mianowicie wolą szalejącej wiedźmy, jak artysta
swoim narzędziem, i nie może bez niej zupełnie wywoływać dziwów. Ohydna
przewrotność ich woli wprawia wiedźmy w rodzaj szału, który ogarnia całego ich
ducha, i wtedy zbliżają się do szalejącej kobiety demony i wywierają żądane
działanie
. [Trithemius, cyt. wg. wyd. Scheible, Stutgard 1855].

Agrippa, uczeń Trithemiusa, trzeźwo patrzał na fenomeny: W sposób
zupełnie naturalny, bez zabobonów i pośrednictwa duchów, może jeden człowiek
przesyłać bardzo szybko drugiemu swoje myśli, choćby był od niego oddzielony
znaczną, a nawet nieznaną sobie odległością. Ja sam znam tę sztukę i
niejednokrotnie ją wykonywałem; opat Trithemius potrafi to samo i robił również
udatne próby
. [Agrippa von Nettesheim De occulta philosophia, ks.I].

Jasno z tego wynika, że w dzisiejszych warunkach wylęgania się bakcyla
nerwic patogennych, opat miałby niebywałe pole do obserwacji czarownic szalejących na
koncertach rockowych, dyskotekach techno lub skandując razem ze stutysięcznym tłumem:
nie ma wolności bez częstotliwości
!

Agrippa zaś zrobiłby dzisiaj karierę jako tzw. ekstrasens, a kto wie, czy
nie nawiedził on ponownie (reinkarnacja?) naszej planety pod postacią Wolfa Mesinga,
znanego telepaty z Polski rodem, o którym napisano takie rewelacje, że dzisiejsi spece
od paranormalki wolą o nim nie wiedzieć, aby uniknąć porównań. Tym bardziej, że
dojrzałe lata jego aktywności i pracy miały miejsce w Rosji, a tam, jak wiadomo, na
niczym się nie znają i w nic nie wierzą.

Ale póki co, rozmyślając o czasach trudnych dla ludzi normalnych, a co
dopiero nawiedzonych, przypomnijmy, że w psychiatrii sklasyfikowano ongiś pewien rodzaj
neurozy i nazwano tę jednostkę chorobową teomanią. Znane jest występujące w
psychice ludzkiej zjawisko, że człowiek, którego prześladuje los i który znikąd na
ziemi nie może spodziewać się pomocy, z konieczności zwraca się o pomoc do nieba.
Skłonny jest też słuchać tych, którzy twierdzą, że mają lepsze łącza z
niebiańskimi mocami i z pewnym znajomym aniołem od niebiańskiej komputeryzacji.

Psychiatrzy twierdzą, że teomania zasadniczo nie różniła się niczym od
innych epidemii tzw. wielkiej histerii, jak np. demonopatia. Demonopaci halucynowali i
bredzili na temat szatana, teomani zaś na temat Ducha Świętego, – tamci mieli wzrok
zwrócony ku piekłu, ci zaś ku niebu. Różnica ta jest
(w tej neurosis – LZ)
czysto formalna. I dziś rozmaici histerycy bredzą i halucynują, treść bowiem zarówno
bredzenia, jak i omamów, znajduje się w ścisłej zależności od pojęć i warunków
życia danej osoby.
[wg.: dr Adam Wizel Wiek nerwowy w świetle krytyki
Warszawa 1896r.].

Teomania została rozpoznana jako choroba, ale – jak to zwykle bywa – w
konkretnej sytuacji historycznej. Impulsem do wybuchu epidemii było odwołanie, w
październiku 1685r., przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego, który od 1598r. na mocy praw
nadanych przez Henryka IV gwarantował francuskim kalwinistom swobodę wyznania.
Odwołanie edyktu wywołało okrutne prześladowanie protestantów. Dzieci gwałtem
chrzczono i odbierano ich własnym rodzicom. Protestantów, opierających się nawracaniu,
wtrącano do więzień, skazywano na tortury i odsyłano na galery. W tej sytuacji
wybuchła epidemia teomanii, zaś dotknięci tą choroba wierzyli niezłomnie, że
posiadają w sobie Ducha Świętego, który stanowi większą siłę, niż najgroźniejsze
potęgi Ziemi. Podczas, gdy ogół powstańców bronił się, jak mógł, częstując
dragonów i piechotę gradem kamieni i strzał, teomani z wściekłością wybiegali przed
wojsko, dmąc na nie z całej siły i krzycząc wniebogłosy: tartara! tartara! Szaleńcy
ci wierzyli, że tchem swoim zdołają zmusić wrogów do ucieczki
. [Bruyes Histoire
du fanatisme de notre temps,
Paris, 1840].

Oczywiście, teomania to choroba ofiar. A może jest to również psychoza
prześladowców, chociaż ci, według własnej mniemanologii, telefonicznie z nieba
potwierdzonej, byli zupełnie zdrowi na duszy, umyśle i czasami nawet cieleśnie. Mistrz
zen Ganto (828-887), zapytany: Jaka jest prawdziwa natura Buddy? odpowiedział:
Wielka ryba zjada małą rybkę
. Dzisiaj mógłby powiedzieć: – Wielka sekta zjada
małą sektę
.

Epidemia panowała przez 21 lat, od 1686 do 1707 roku. Wszelkie środki
zaradcze (?!), jak więzienie, tortury, kary śmierci potęgowały tylko grozę.
Emigrując do innych krajów protestanci nieco się uspokoili i w tych warunkach epidemia
zaczęła przygasać, ale wygasła dopiero w następnych pokoleniach, które urodziły
się na bardziej przyjaznej ziemi.

Ci spośród teomanów, u których choroba była w największym stopniu
rozwinięta, podlegali konwulsjom, ekstazom, urojeniom i posiadali dar improwizowania
.
[L.F.Calmeil De la folie consideree sous la point de vue pathologique…, Paris
1845].

Mówią, że człowiek to istota nieznana. Pogląd teomanów, że Duch Święty
jest silniejszy niż potęgi tego świata, gdzieś w głębi przesłania jest na pewno
słuszny.

Ale wyobraźmy sobie, że nie dobudzeni a wszystkowiedzący teomani
zwyciężyli i zabrali się za urządzanie życia realistom, nawiedzonym telefonicznie
mitomanom i zwykłym śmiertelnikom. Wówczas jedynym ratunkiem dla normalnych,
myślących ludzi byłoby wsparcie Zbawiciela, który wyraźnie powiedział: królestwo
moje nie z tego jest świata.

Chyba, że współcześni teomani zrobią coś takiego, jak jeden z sędziów,
okrutnie wyrokujący w sprawach teomanów ówczesnych. Otóż, zadenuncjował on w końcu
samego siebie twierdząc, że ma konszachty z diabłem i poniósł karę – spłonął na
stosie. Co do wymiaru tej kary można mieć wątpliwości i odczuwać odrazę, ale co do
konszachtów z diabłem? W końcu, z kim przestajesz…

www.logonia.org