Widzący z Lublina

Leon Zawadzki

Prolegomena do filozofii naturalnej [odc. 12]
WIDZĄCY Z LUBLINA

Rebe, którędy prowadzi najkrótsza droga do nikąd?

Pod koniec XIX wieku, jedną z najbardziej znanych postaci wśród polskich i niepolskich przywódców chasydzkich był cadyk rabin Jakow Icchak Horowic, znany bardziej pod przydomkiem “Widzący z Lublina” (1745?-1815).

Rebe, jego późna prawnuczka była u mnie przed swoim wyjazdem do Paryża, gdzieś tak około 1983 roku, który to rok, nie wiedzieć czemu, zatarł swoje ślady w mojej pamięci. Czy myślałeś kiedyś, Rebe, o znikających in memoriam protezach rzeczywistości, bo właśnie one, wypadając z biogramów, robią dziury na drodze do nikąd. Po co one są, te dziury? Powiem Ci, Rebe, bo wpadłem w nie kilkakrotnie. Otóż, przez taki otwór możesz dostać się, wcale tego nie potrzebując, w kolejne przeżywanie bzdurnych przekonań, że niebyt zawiera sens zaś droga do nikąd prowadzi (co za eufemizm!) jeśli nie do raju, to przynajmniej na manowce. Dwukrotnie to stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość. Po raz pierwszy, długo patrząc na fotografię, na której, jako chłopiec zapewne dziesięcioletni, nic a nic nie wiem, że tak wiele wpadek z przelotami na drugą stronę mi się w życiu przytrafi. Na tej fotografii pojęcia też nie mam o zmaganiach egzystencjolibidualnych, które bezlitośnie wyrwą resztki siwych włosów z mojej niegdyś wcale chędogiej duszy. Rebe, Ty pomyśl! Myślenie jest nie tylko Twym przywilejem, ale i rozkoszą, której łaska przytrafia Ci się po drugiej stronie pamięci, a wiem na pewno, ze dostałeś się tam ani chybi wtedy, gdyś nie odróżnił ust jej korali od owych kalin na owej drodze, jako rzewnie zaświadcza poeta Leśmian. Więc zastanów się, Rebe, czy ja, ujęty na foto, gdy w wieku lat dziesięciu, na brzegu morza buduję zamek z piasku, opalony i w ów czas radośnie wierzący, że na świecie jest Zorro i jego wierny druh hrabia Monte Christo, więc czy ja, potomek holocaustu (też dziura na drodze w niebyt paraegzemalnego stygmatu dziejów), mogłem wtedy, na tej plaży, chociażby przypuszczać, że padnę na pysk przed osobistą historią dylematów życiowych jak Werter do nóg piegowatej Charlotty?! Rebe, wszystkie moje kontemplacje, a nawet medytacje jogiczne oraz stygmaty duchowej doskonałości, którymi legitymuję przed Oficjum Tenebris swoją niechęć do zabaw kosmicznych, zapytując o ich sens naszego Pana – oby Jego święte krowy nauczyły naszych filozofów spokoju ducha – nie wzbudziły we mnie takiego zadziwienia, jak te kilkadziesiąt minut zadumy nad żółknąca fotografią. Patrząc na fotkę zesztywniałem na amen, celebrując namysł, czy się rozpłakać, bo żal mi się zrobiło chłopca, co na tej plaży pojęcia jeszcze nie ma jak życie potrafi zagrać na skraju dziury, która niekoniecznie przypomina jaspisową komnatę chińskiej kurtyzany. Jakże to tak – myślałem – dlaczego ten chłopiec nie wie, że ileś tam lat później kobieta, której poświęci zdrowie i kawał życia, będzie – z nadzieją na awans matrymonialny a przynajmniej na zagraniczny kontrakt płciowy – nad innym morzem radośnie gzić się z jakimś Romeo z Werony, a wolną, od koniecznych w tej sytuacji zachowań, ręką pisywać króciutkie liściki do mnie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, Rebe, w końcu żyjemy nie na obłoku, jak śpiewa Galicz, gdyby nie drobiazg: otóż w tym samym czasie, gdy sperma na szczęście tryska w Weronie, ja czyli ten chłopiec z fotografii, przyjaciel Zorro i namiętny wielbiciel Szerszenia, konając w szpitalu na erce, otrzymywać będę od niej owe międzyorgazmowo ulotne zapewnienia o wiecznej miłości, twórczej i w dodatku dozgonnej. Ale się nie rozpłakałem, bo po pierwsze, Rebe, jak długo może wytrwać na brzegu morza zamek z piasku? A po drugie, przypomniałem sobie, Rebe, casus (Jesus ist casus – taką sobie umyśliłem religioznawczą odę do wielości znaczeń filogenezy polaris exis i nawet napisałem ciąg dalszy, który stał się pieśnią marszową sukkubów), otóż przypomniałem sobie drugi dowód na nieistnienie istnienia czy też, nie pamiętam, istnienie nieistnienia, mniejsza o szczegóły. Ten drugi dowód jest prostszy, nicht war, mein liebe Rebe, gdyż zawiera w sobie technikę przekraczania granicy rzeczywistości podczas zabijania przeszłości młotem Picatrixa. Ale wróćmy do Rebego Horowica, gdyż zbyt długo czeka On na nasz komentarz do wydarzenia, o którym tylko Aniołowie coś powiedzieć by mogli, chociaż, igrając w kotki-myszki z naszym ludzkim światem, i tak prawdy z siebie nie wykrztuszą.

Jego uczeń, cadyk i mistyk rabin Icchak Jehuda Jechiel z Komarna (1806-1874) opisał swoje pierwsze spotkanie z Widzącym: Miałem ten przywilej być w Lublinie z moim nieżyjącym już ojcem, kiedy miałem dziewięć lat…

Rebe, czy Rebe Jechiel z Komarna, mając dziewięć lat, mógł budować zamek z piasku? Mógł. Ale nawet On nie mógł znać hrabiego Monte Christo, bo wtedy jeszcze go nie było. Popatrz, Rebe, jak rozwija się dywan dziejów, zanim zroluje go jakiś fuhrer!

 

…i zobaczyłem jego (Widzącego) twarz świecącą jak pochodnie. A kiedy otworzyłem drzwi, aby wyrecytować Kegawna (aramejski tekst zaczerpnięty z Zoharu, recytowany jest w rycie chasydzkich modlitw, w piątek w nocy), zobaczyłem płomień krążący wokół jego głowy. Byłem tam podczas święta Pesach i byłem świadkiem kilku przypadków największej duchowości (…) i jego wielce wspaniałej modlitwy, skaczącego płomienia (I.Berger. Eser keduszot, Piotrków 1906, s.89, nr22).

W późniejszych źródłach chasydzkich wydarzenia, które doprowadziły do śmierci Widzącego, są opisywane określeniem o silnym ładunku semantycznym: “wielki upadek”. Oznaczając coś więcej, niż tylko tragiczny wypadek, określenie to sugeruje upadek duchowy. Rzeczywiście, niektóre chasydzkie źródła łączą upadek Widzącego z jego emocjonalnym załamaniem, po nieudanych próbach przyspieszenia odkupienia i pogrzebaniu mesjańskich nadziei, jakie wiązał z Napoleonem.

Otóż, Rebe, skąd ślepi mogą widzieć, co się dzieje z Widzącym? A jeśli nawet, to skąd oni mogą wiedzieć, co się dzieje w Widzącym?! A mówią: upadek i w dodatku, zważ, Rebe, duchowy! Tu pozwól mi westchnąć: o Panie, zważywszy na błędy przy konstruowaniu świata, oświecaj nasze domy niezależnie od upadków prostych, krzywych i duchowych! Jeśli Rebe Horowic postanowił umrzeć, to dlaczego to ma być błąd? Czy dlatego, że ślepemu tak bardzo chce się żyć? A jeśli Rebe Horowic – Panie naucz nas wszystkich umierać o właściwym czasie – zrozumiał, dokładnie w owej minucie, stojąc obok dokładnie tamtego okna, że właśnie spełniło się odkupienie, które tylko On, Rabbi z Lublina, dzięki łasce Pana – oby Jego święte wody łączyły się z manną naszego pragnienia – może oglądać? I teraz wyjawię Ci, Rebe, straszliwie podniecony, tajemnicę, którą odkryła dusza moja już dawno, a jeśli ośmielałem się z nią żyć, to tylko udając po części martwego, by Pan miał ze mnie na ziemi jaki taki pożytek. Otóż Rebe, przygotuj się na herezję teleologiczną, z której powodu skazany być mogę na okresowe potępienie, boć przecie nie wierzę, Rebe, żeby Synhedron chciał mi zabrać mój zardzewiały klucz od szopy wiecznego bytowania zamkniętej na kłódkę moich błędów. Ale przedtem, Rebe, tak, przedtem Cię zapytam i już samo moje pytanie może zrobić dziurę w drodze: co mogą, Rebe, widzieć ci, którzy nie są widzący?! Co może widzieć chłopiec, który ma dziesięć lat? On może widzieć skaczący płomień wokół Rebego, albo on może widzieć dziewięciu żydowskich komandosów, którzy do Ziemi Obiecanej nie będą szli czterdzieści lat przez pustynię, ale wjadą do niej w czołgach i jeden z nich zginie przecięty na pół serią z machingewerhe, albo on może zobaczyć jak demon w esesmańskim mundurze chce zabić jego matkę. A co może zrobić Widzący, gdy czuje, że odkupienie spełnia się dla niego, a oddala coraz bardziej od ludu bożego, bo paru zasrańców ma swój interes nie w tej części Ziemi Obiecanej? Czy On wtedy nie może wyskoczyć przez okno, nawet jeśli na okna tego parapecie stoi sześć szklanek i dwanaście butelek po miodzie wypitym w intencji nadejścia Mesjasza, chociaż nie wiem dlaczego Metatron miałby akurat objawić się w Lublinie! Jeśli już, Rebe, pojąłeś do czego zmierzam, to daruj, ale muszę dokończyć, gdyż i ja mam swoje spełnienia, o których nie wie lud boży, ale Pan – obym nosił go w worku mojej skóry równie ochoczo jak chleb w sakwie mojej – wyjawić mi więcej raczył niż powiedzieć wypada. Tak, Rebe, nadejście Mesjasza jest spełnieniem obietnicy Wyzwolenia Świątyni. Ale Pan – oby Imię Jego rozjaśniło mój umysł w ciemnościach tajemnicy – nie zająknął się nawet o odkupieniu powszechnym i, jak mniemam, Rebe, zbiorowa odpowiedzialność za odkupienie jest pomysłem przebiegłych umysłów z epoki religii łupanej. A przecież, zwróć uwagę, Rebe, Pan ukazał się Mojżeszowi nie w źródle wód, nie w błyskawicy ani faetonie Zwycięzcy, lecz w Krzewie Gorejącym, w drzewie wiecznie płonącym lecz nie spalającym się do cna. I co odrzekł Pan na Mojżeszowe: Kim jesteś? Z Krzewu owego: Jam Jest Którym Jest. Jeśli więc Pan nasz jest tylko tym, czym jest, to dlaczego i z jakiego tytułu prawnego czy innej botaniki dziejów, Rebe, człowiek chce być czymś więcej niż Stwórca? Przecież Pan nie powiedział: My Jesteśmy, Którzy Jesteśmy, lecz wyraźnie Ja-m! Więc na co czeka naród nasz, który znalazł się na Ziemi Świętej, aby zobaczyć kres wędrówki i żeby każdy mógł, u bram Świątyni, siebie zapytać: kim u tego kresu jest. Ta prawda osobowej drogi odkupienia, Rebe, trwa jak drzewa, o których świętości zaświadcza się w religiach, że wspomnę tu o Ges-tin – znanym w Chaldei jako drzewo życia, u Zoroastra haoma – naczelnym wodzu wszystkich drzew, o jedynym bodajże zmysłowym marzeniu jogów indyjskich roślinie Soma znanej trzeźwym umysłom europejskim jako Asclepias acidula albo Sarcostemma virminalis. Czy próbowałeś sobie wyobrazić, Rebe, słynne drzewo Buddy ficus religiosa, pod którym pogromca Madhu, czyli tamtejszego Minotaura, doświadczył jak to jest być kuszonym przez Marę, pokonał go i nieco spocony z wysiłku osiągnął Nirvanę? Wiem, że moje dowody są równie cienkie jak teoria jaźni Pumpernikla, ale odkupienie rozumiane jako odpowiedzialność zbiorowa, Rebe, jest soborowo poprawne lecz religijnie podejrzane. Tak więc, Rebe, główna zasada drugiego przyjścia Mesjasza jest prosta jak zamysł boży: pierwsze przyjście było dla ludu, który idąc za Mojżeszem dotarł w końcu do Kanaan, ale drugie przyjście dokonuje się indywidualnie, więc lud boży nie ma na co czekać, bowiem każdy sam musi odnaleźć w sobie Mesjasza. Jestem przekonany, Rebe, że gdy Widzący z Lublina to zrozumiał, wyskoczył przez okno, bo w tym samym momencie pojął, że kłamać nie może, a jak prawdę powie, to go sami chasydzi przez to okno wyrzucą.

List (niedatowany) wysłany przez rabina Josefa Lowensteina z Serocka (1840-1924), eksperta od historii chasydzkiej, do rabina Cwi Jecheskiela Michelsohna z Płońska (1863-1943?) zawiera takie fragmenty:

Po roku 5574 [1814], w którym boska opatrzność przyniosła upadek Cesarza Napoleona (…) wielu przewidywało, że wielkie imię Boga zostanie utwierdzone i uświęcone. Jeśli chodzi o rabiego z Lublina, żył w stałym oczekiwaniu na boskie zbawienie (…). Znalazł sprzyjający czas, noc Simchat Tora, kiedy cały Izrael zostanie uniewinniony po dniach sądu. W Szemini Aceret pili miód w jego domu i zebrali wszystkie puste szklanki na parapecie. Powiedział do swoich zwolenników: “jeśli mamy dobrą Simchat Tora, to będziemy mieć dobry Tisza be-Aw”. Po ha-kafot nakazał swoim zwolennikom pozostać w dużym holu i pilnować go uważnie w jego pokoju. I stali się jak głusi i nie słyszeli.

 

Rebe, jak to jest, że ci, co nas pilnują, mają oczy otwarte we dnie i w nocy a uszy podobne do muszli oceanu, ale jak my prosimy, żeby uczniowie czuwali, to po ostatniej kolacji zasypiają i pozwalają nas ukrzyżować jakimś zziajanym rzezimieszkom udającym kohortę rzymskich legionistów. Wiesz coś o tym?

Następnie rabi nakazał swojej żonie, rebecin Bejle pilnować go (…). Rabi szlochał głośno i żonie rabiego wydawało się, że słyszy głośny szloch dziecka pukającego do drzwi i zapomniała o jego nakazie, i poszła otworzyć drzwi. Kiedy wróciła, rabiego nie było w domu. Zobaczyła go tylko, jak został porwany z domu przez okno. Jego zwolennicy zrozumieli, że nie była to zwykła sprawa: to było niemożliwe, aby ktoś rzucił się przez to okno, ponieważ okno było powyżej wysokości ramion. Co więcej, przez cały ten czas gdy siadywał w tym pokoju, około piętnastu lat, nigdy nie zbliżał się do okna, aby spojrzeć na rynek. I wszystkie szklanki ciągle stały na parapecie.

Jeśli rebecin Bejle zobaczyła jak jej męża porywają przez okno, to pomyśl, Rebe, o innych porwaniach i uprowadzeniach, a takoż o powrotach z podróży dalekich i niepotrzebnych. Dlaczego rebego porwano? Jeśli nawet sam wyskoczył przez okno, to skąd pewność, że tym samym nie został porwany? Sam wiesz, Rebe, że dla prymitywów o szklanej wątrobie i nerkach wypchanych papierem być porwanym znaczy być złapanym, zakleszczonym, wleczonym i siłą przemieszczonym z tu do jakiegoś tam, którym jest niewątpliwie dziura na ddn. Skąd maciora ziemska może wiedzieć, że bywają porwania, gdy moc niewidzialna wlecze nasz codzienny ból po ściernisku, na którym tu i ówdzie leżą zżęte kłosy naszych nadziei? Dziura jest iluzją, byt rzeczywistością, Rebe, a nie odwrotnie.

[Święty rabi, nasz nauczyciel Juda z Zaklikowa, powiedział, że ten, co nie wierzy, że to była wielka rzecz, jest przeciwnikiem cadyków. To właśnie opowiedział rabi Jakow Leib stamtąd, który słyszał to z jego ust. A mitnagedim żartowali, że był pijany i upadł, i odmawiali uznania, że ich interpretacja przeczy faktom. NB: Rabin Juda z Zaklikowa był uczniem Elimelecha z Leżajska i Widzącego z Lublina].

 

Wieczny jest spór o fakt, chociaż jedynym faktem jest Przedwieczny, co nie przeczy, że na drodze do nikąd równie dobrze można być pijanym jak i upaść.

Szukali go, aż kilka godzin później chasyd rabi Lejzer z Chmielnika (…) obszedł dom dookoła. W odległości około pięćdziesięciu łokci lub więcej usłyszał kogoś jęczącego. Zapytał: “Kim jesteś?” i otrzymał odpowiedź “Jakow Icchak, syn Meital”. I wydał jęk.

Rebe, to dowód kolejny, tym razem ostateczny. Oto wyskoczyłeś przez okno, przez które wyskakiwanie jest mocno utrudnione zarówno technicznie (wysoka podmurówka, szklanki na parapecie) jak i ortodoksyjnie (co za przykład daje rebe skacząc przez okno w celu że co? odlecieć? się zabić?!). Nie wiadomo, czy wyniosła cię przez ten otwór (dziura, Rebe, wciąż ta sama dziura!) jakaś siła, czy sam sobie poradziłeś, a może skorzystałeś z innego okna, skoro żona i wierni cmokerzy nie zdołali cię upilnować. Ale nagle zrozumiałeś, że nie ma co czekać na odkupienie, bo nie istnieje odpowiedzialność zbiorowa, zaś samo pojęcie zbiorowego odkupienia wydaje się być herezją gorszą niż szklanki na parapecie. I skaczesz, obojętnie skąd, obojętnie dokąd, bowiem tak czy owak jest to skok prosto w dziurę na drodze do nikąd. Przelatujesz na drugą stronę, ledwo dychasz, nie wiesz czy żyjesz, i co słyszysz? Pytanie: kim jesteś? Rebe, toż to jest to samo pytanie, które Mesjasz zadał Panu, oby Imię Jego było jedyną odpowiedzią na wszystkie pytania! Takie pytanie zadaje się w informacji na dworcu głównym skąd drogą do nikąd odjeżdża nasz jedyny pociąg przeznaczenia, zmierzając prosto do najbliższej dziury losowej. Za prawidłową odpowiedź na to pytanie warto oddać życie. Mało kto jednak wie dlaczego i jak się to robi. Tak czy owak, pytanie, które rebe Jakow Icchak usłyszał, gdy konał po skoku w wieczność, świadczy, że nadszedł dlań czas odkupienia. Rebe, co na to pytanie odpowiada guru z Bombaju albo Bhagavan z Tiruvannamalai? Coś w rodzaju: jestem wiecznym świadkiem istnienia, czystą świadomością, prostym bytem, z którego wyłania się Wszechświat. A co powinien powiedzieć rebe z Lublina? Powinien powiedzieć to samo, co Pan odrzekł Mojżeszowi. A teraz zastanów się, Rebe z czcigodnego miasta Breslau: nie – co powinien, ale – co może odpowiedzieć na pytanie kim jestem? Widzący z Lublina? On powiada: Jakow Icchak, syn Meital. I wydał jęk. Rebe, człowiek, który po drugiej stronie szaty odkupienia, nie mając się czym zasłonić, mówi, że jest zwyczajnym synem Meital, musi wydać jęk. To nie jest jęk bólu, to jest jęk rozpaczy. Dlaczego? Bo rebe Jakow Icchak traci nie tylko życie, ale i nadzieję na zbiorowe odkupienie a wraz z nadzieją pewność, że ktokolwiek zrozumie, iż można być czystą świadomością i powiedzieć to samo co Pan do Mesjasza, nawet gdy się jest synem ziemskiej kobiety Meital.

Najwięksi z jego uczniów zebrali się i ciągnęli losy, kto będzie niósł do domu jego stopy, jego ciało, jego głowę (…). Rabi był bardzo chory i jego przeciwnicy wyobrażali sobie, że zakończy życie tego właśnie dnia. Mitnagedim cieszyli się z tego i pili wino. Kiedy dowiedział się o tym rabi, powiedział: “Kiedy opuszczę ten świat nie będą nawet w stanie pić wody”. I na to przyszło, ponieważ Widzący z Lublina, światło świata, zmarł następnego [dnia w] Tisza be-Aw.

I powiedział rabi, że wzięli go do nieba, aby osądzić za próbę wymuszenia nadejścia końca dni i skazali go, żeby został zrzucony na ziemię. A Magid z Kozienic rozpostarł róg swojej szaty, aby opuścić go na ziemię delikatnie i gdyby nie on, to żadna kość z jego ciała nie byłaby cała, zachowajcie niebiosa. W ten sposób rabin dowiedział się, że Magid zmarł i gdyby wiedział, nie podejmował by wcale tej próby [I.Berger. Eser orot, s.91, nr.27].

Rebe, tę obszerną opowieść o parapetówie dziejowej wyczytałem z tomiszcza: Duchowość żydowska w Polsce. Materiały z międzynarodowej konferencji dedykowanej pamięci profesora Chone Shmeruka. Kraków 16-18 kwietnia 1999. Pod redakcją Michała Galasa. Kraków – Europejskie Miasto Kultury 2000. Uniwersytet Jagielloński. Katedra Judaistyki. Pełny tytuł podaję na wszelki, gdybyś chciał kiedyś zrobić ze mnie honoris pauza. Wiem, że o jakości pracy decyduje bibliografia, dokładnie sporządzona. Mnogość cytowanych tytułów i przypisów nie tylko robi wrażenie, ale skutecznie zasłania te parę słabszych poglądów na jeszcze gorszą rzeczywistość, która się między nimi ze wstydu ukrywa. Nie będziesz, Rebe, musiał wstydzić się kolegi fachmana z miasta Bielsk. Pamiętaj o tym, gdy będziesz pił miód z uczniami, a im się będzie zdawało, że dziury na drodze do nikąd można będzie jakoś ominąć.

Rebe, nie na każdej parapetówie, która zmienia bieg historii, trzyma się szklanki na wysokiej podmurówce.

Rebe Fachmann
5-27 grudnia 2002