Swami Ramanagiri

SWAMI RAMANAGIRI

z cyklu WęDROWCY DUCHA

Na podstawie materiału Davida Godmana (http://sri-ramana-maharshi.blogspot.com) opracowała Grażyna Jurkiewicz.

Tekst przetłumaczony i opublikowany za zgodą autora, Davida Godmana.


Kiedy przeczytałam tekst o Swami Ramanagiri poczułam, że chcę i powinnam przetłumaczyć go na język polski. Byłam wzruszona, byłam poruszona historią człowieka, który do boskości dążył i z Boskością się mierzył. Przemierzał prastary szlak, jak pisał o nim jego przyjaciel. Na tym szlaku czekały na niego stany najwyższego skupienia ale i stany głębokiej rozpaczy. Wszyscy jesteśmy tacy sami, różni nas jedynie miejsce, jakie zajmujemy na orbicie Boga. Swami Ramanagiri z pewnością został przyjęty do Jego wewnętrznej orbity.

GJ

* * * * * * *


Ostatnio otrzymałem [David Godman] taki mail od Sri Kannadasana:

  Jest tutaj, niedaleko wioski Vadippatti, około 25 km od Madurai, samadhi (grób jogina) jednego z europejskich czcicieli Bhagavana (Ramana Maharshi). Jego imię- Ramana Giri. Nad samadhi jest umieszczony Lingam Śiwy a wokół wybudowana została mała świątynia. Odwiedziłem to miejsce pewnego razu, będąc w drodze do Madurai. Leży w spokojnej okolicy, u stóp niewielkiego pasma gór. Opiekun świątyni udzielił mi takich informacji o Sri Ramana Giri:
Nazywał się Peer Westin. Pochodził ze szwedzkiej rodziny królewskiej. Przybył do Indii, aby studiować sanskryt na Uniwersytecie w Benaresie. Poznał Bhagavana i już nie wrócił do miejsca swego urodzenia. Bhagavan podarował mu małą miseczkę ofiarną (żebraczą), którą sam wykonał z łupiny orzecha kokosowego. W kolejnych dniach nie udało mu się zdobyć wystarczającej ilości jedzenia, o którą prosił jako bhiksha i poskarżył się Bhagavanowi. Bhagavan odrzekł, że jeśli przyjdzie do niego, nie będzie musiał już poszukiwać jedzenia. Od tej pory Ramana Giri nie dbał już o jedzenie. Później przenosił się do różnych miejsc, aż w końcu osiadł tutaj, w pobliżu potoku wypływającego z dżungli. Miseczka ofiarna z łupiny kokosa, zrobiona przez Bhagavana, leży bezpieczna w cennym pudełku, gdzie przechowywane są inne przedmioty Ramana Giri. Opiekun pozwolił mi obejrzeć miseczkę. Jest zrobiona z przeciętej pionowo łupiny, chociaż niewielka, a jednak idealnego kształtu, ładnie wypolerowana. I kiedy trzymałem tak miseczkę w dłoniach, ogarnęły mnie silne emocje. Jako prezent otrzymałem starą kartę wizytową Sri Ramana Giri z oryginalnym nazwiskiem i adresem w „Djursholm”.
Nie natknąłem się na wzmianki o Sri Ramana Giri, studiując literaturę o Bhagavanie. Jeśli miałbyś o nim jakiejś informacje, bardzo proszę, podziel się nimi ze mną.

Kilka godzin przed tym, jak otrzymałem ten mail, przekopywałem się przez stare papiery w poszukiwaniu dokumentu, którego nie widziałem od lat. Wtedy znalazłem artykuł o Swamim Ramanagiri, który napisałam wiele lat temu. Odłożyłem go na bok, myśląc że mógłbym go zamieścić tutaj [na blogu – uwaga tłumacza]. Mail, który otrzymałem, potraktowałem jako znak, żeby zająć się tym niezwłocznie.
Przez ostatnie dni studiowałem i analizowałem artykuł, jak i szukałem informacji o Swamim Ramanagiri. Odkryłem, że mój artykuł był opublikowany w The Mountain Path w 1994 r. (str. 144-8), chociaż nie pojawiło się przy nim moje nazwisko. Przy dalszych poszukiwaniach odkryłem, że większość informacji do swojego artykułu zaczerpnąłem z materiału prof. K.C. Sashi, opublikowanego w The Mountain Path w 1986 (str. 71-4). Profesor Sashi znał Swamiego Ramanagiri osobiście. Jego wkład w szczegóły biograficzne Swamiego jest największy ze wszystkich znanych mi do tej pory. 
Zdecydowałem się  zaktualizować i rozszerzyć mój oryginalny artykuł o nowe informacje o Swamim Ramanagiri. Uzupełniając artykułu, o którym mowa, korzystałem z następujących źródeł:

(a)  Artykuł zatytułowany „Guru” napisany przez anonimowego „Chela”, opublikowany w The Mountain Path, 1980, str. 229, napisany przez ucznia Swamiego Ramanagiri
(b) Około 20 lat temu otrzymałem 17-stronicowy manuskrypt o Swamim Ramanagiri autorstwa Michaela Jamesa, który otrzymał go od wyznawcy Ramanagiri. Większość materiału z tego manuskryptu pojawiła się w innych źródłach, które cytuję, ale jest tam też, po szczegółach biograficznych, interesujący ustęp, który zawiera przemyślenia Swamiego Ramanagiri o różnych duchowych zagadnieniach. Jest zatytułowany „Zimny Ogień” i wydaje się, że jest to odniesienie do sposobu, w jaki postrzegał działanie na sobie łaski Boskiej Matki. W jednym ze swoich notatników pisał : Twoje kroki są takie łagodne, Twój głos słodki, a dotyk czuły. Natura Matki jest jak ochładzający ogień.
(c) Tańcząc z pustką (Dancing with the Void), napisany przez Sunyatę. Bhagavan określił kiedyś tego duńskiego czciciela  jako urodzonego mistyka. W rozdziale 10 (str. 59-63) tej książki znalazł się opis jego relacji ze Swamim Ramanagiri.
(d) Sprawdziłem w  Archiwum Ramanashram, czy są tam dostępne jakieś materiały i byłem mile zaskoczony dowiedziawszy się, że John Maynard, który tam pracuje, udał się do świątyni samadhi Ramanagiri i zrobił kilka zdjęć. Kilka z nich załączam do tego wpisu.
(e) Jest strona o Swamim Ramanagiri (http://sriramanagiriswamigal.com), na której prawie dosłownie jest cytowany mój artykuł z 1994, z kilkoma nowymi informacjami. Tam tez można znaleźć zdjęcia Swamiego Ramanagiri i jego świątyni samadhi, których w moim poście nie ma. Są tam też informacje, jak dotrzeć do wioski, w której znajduje się świątynia samadhi i jak kontaktować się z ludźmi, którzy się nią zajmują.

W swoim mailu Sri Kannadasan wspomniał, że nie natknął się na informacje o Swamim Ramanagiri w literaturze dotyczącej Ramany Maharshi. Jest kilka artykułów w The Mountain Path, ale Sri Kannadasan ma rację sugerując, że Swami Ramanagiri był kompletnie ignorowany przez piszących książki o Bhagavanie. Nie znajdziecie o nim wzmianki w żadnej biografii Bhagavana, ani w książkach o jego wyznawcach. Nie ma wzmianki o nim w książce Twarzą w twarz z Bhagavanem (Face to face with Bhagavan), gdzie pojawiają  się  opisy 160 wiernych, jego historii nie ma w ośmiu wolumenach Arunachala’s Ramana.  Nie znalazłem go też  w trzech wolumenach The Power of Presence; V. Gansan nie wspomniał o nim w swoim zbiorze opowieści o wiernych Moments Remembered, nie ma wzmianki o nim w książce A.R. Natarajana o zachodnich czcicielach Bhagavana. Podsumowując, te braki wydają się być kuriozalne i niewytłumaczalne, biorąc pod uwagę fakt, ze historia Swamiego Ramanagiri jest zdumiewająca i unikalna, to wspaniała odyseja człowieka i świadectwo mocy i łaski Bhagavana. Mam nadzieję, że dzisiejszy post będzie przekazem wiedzy o Swamim Ramanagiri i świadectwem uznania dla niego, skierowanym do wszystkich, którzy do tej pory z nim się nie zetknęli.

* * * * * * *


Swami Ramanagiri urodził się w arystokratycznej rodzinie szwedzkiej 19 czerwca 1921 roku. Chociaż był spokrewniony ze szwedzką rodziną królewską, to jednak ostatecznie wezwała go królewska joga Patanjalego. W młodości zetknął się z Raja Jogą Swamiego Vivekanady i zauważył u siebie naturalną skłonność do tej praktyki, tak znaczną, że wkrótce po rozpoczęciu ćwiczeń zaczął rozwijać w sobie jogiczne siddhi. W 1945 roku przyjechał do Indii na dwuletnie stypendium, aby studiować filozofię na Benares Hindu University, ale głównym celem jego podróży było znalezienie właściwego nauczyciela, który mógłby mu pomóc w dalszej praktyce jogi.

Duński sadhaka Sunyata tak opisuje spotkanie z nim, wkrótce po jego przybyciu do Indii:

  Był słoneczny, zimowy dzień w świętym mieście Benares, w latach 40tych (XXw.), kiedy poznałem Peer. A. Wertin-a. Pojawił się nad brzegiem, gdzie przebywali ci, którzy zajęci byli praniem zakurzonych i brudnych śladów swoich szanownych egojis (było to czułe określenie Sunyaty dla wszystkich wcielonych dusz – jiva). Dzieliłem się nadmiarem jedzenia ze swoimi oślimi przyjaciółmi, jako że moi ludzcy przyjaciele dawali mi zawsze za dużo. Peer wydawał się poruszony moją oślą przyjaźnią. Ludzie o podobnych upodobaniach i duszach trzymają się razem. Peer był w ciele liczącym sobie jakieś 25 wiosen, wysoki, ciemny i szczupły. Wyglądał na pracowitego, cywilizowanego, szanowanego i zrównoważonego. Jego dolna warga była nieznacznie uszkodzona przez jakiś wybuch z czasów służby wojskowej. Zanotowałem niewielkie zgarbienie… Chodziliśmy razem, żeby zobaczyć sadhu, guru i uczonych panditów w świętym Benaresie. Pewien Guru nadał Peerowi imię Śri Hanuman. Nie byłem specjalnie przekonany do tego guru ani do imienia, które mu nadał. I chociaż Peer był w świętym Bharat krótko, czułem, że mógłby znaleźć swoją drogę. „Kiedy idziesz krok za krokiem, Droga otworzy się, zanim  policzysz do trzech”.

Tych dwoje ludzi wkrótce zostało przyjaciółmi. Kiedy przyszło lato, Sunyata zaprosił Peera, aby ten pozostał z nim w Almora:

  Peer przybył do mojej samotni w Himalajach na wiosnę, kiedy upał doszedł do równin. Pozostał w mojej wyższej jaskini Sunya na grzbiecie wzniesienia, gdzie rozległa panorama krajobrazu łączyła się z jeszcze większą przestrzenią ciszy. Chłonął samotność w czystym królestwie lazuru, gdzie skrzydła Paramahamsa rosły i rozpościerały się. Miał silne psychologiczne pragnienie wielkiego otwarcia i nagości. To była potrzeba bycia naturalnym, bez ozdób zwodniczego ego, sztucznego szacunku czy artystycznych ozdób. W tej czystości wszystkie mentalne listki figowe stawały się nieprzyzwoite albo wulgarne.

Peer czuł się dobrze w Himalajach, w otoczeniu natury, książek i bogatego życia wewnętrznego. Na zewnątrz dźwięczała samo-promienna Cisza, wiatr w sosnowych drzewach i rosnący dźwięk Aum. Pozostawiałem Peera samego, za wyjątkiem okazyjnych pogawędek. Czasami grabiliśmy sosnowe igły, czasami ścinaliśmy trawę lub drzewo – była to część naszych himalajskich kontemplacji.

Peer Wertin otrzymał dwuletnie stypendium w Indiach, aby studiować religię i filozofię, ale wyrzekł się tego, poświęcając się jodze i intensywnej praktyce samo-badania. Później przedstawiłem go Ramana Maharshiemu w Tiruvannamalai. W i poprzez Maharshiego ostatecznie osiągnął pełne przebudzenie, świadomość samoistnienia czy inaczej doświadczenie adwaity. Hanuman, imię nadane mu w Varanasi, zostało odrzucone i wyłoniło się nowe, nadane przez Ramana Maharshiego – „Ramanagiri”. Porównania to okropna sprawa, ale Ramana Maharshi to Himalaje w porównaniu do wielu kiepskich i nonsensownych guru.

Peer został pobłogosławiony w łasce Maharishiego i rozpoznaniu sahaja. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, o niczym go nie zapewniałem. Himalaje i Sunyata nie potrzebują o czymkolwiek zapewniać. Wyczuwałem w nim pewien szwedzki okultyzm i intensywną tęsknotę za urzeczywistnieniem prawdy. Ramanagiri przebył później prastary szlak, drogę do domu, uczęszczaną przez w pełni obudzonych. Tutaj wszelkie mentalne koncepcje i idee znikają. Pozostaje tylko świadomość, pozbawiona wszystkich teorii i abstrakcji. To niezmącony stan podniosłego spokoju w morzu absolutnego Milczenia. Jest nazywany nirwana, turiya albo sunya.

Ramanagiri  był w stanie doświadczania adwaity. Wykonywałem pranam do Ramanagiri w radosnym hołdzie, w miłości karuna i himalajskiej wdzięczności ananda. Po opuszczeniu mojej samotni został pielgrzymem. Jego Jiva Yatra (pielgrzymka duszy) miała miejsce przeważnie w południowych Indiach, nad brzegiem morza, w dżungli i na lśniącej światłem Graala świętej górze Arunachala.

Peer przyjął sannyasę, kiedy mieszkał w Benares, na drodze formalnej inicjacji. Nie znamy imienia jego diksha guru, który był po prostu określany jako „święty człowiek z Benares”. Po przyjęciu sannyasy  Peer porzucił swoje akademickie studia, wyrzekając się też majątku wartego ponad 8 mln dolarów.
W czasie swojej inicjacji jego diksha guru zastrzegł, że Peer nie może nigdy o nic prosić, a jedynie przyjmować to, co zostanie mu ofiarowane. Następnego dnia po inicjacji Peer przechodził koło domu swojego znajomego, ale ten nie rozpoznał go z powodu ogolonej głowy i pomarańczowej szaty. Kiedy ów znajomy zobaczył sannyasina, zawołał do żony: Zobacz, właśnie idzie żebrak. Daj mu zgniłe banany. To była pierwsza bhiksha Peera. Następnego dnia spacerował przed frontem pałacu Radży Benaresu, kiedy zaczepił go żołnierz i poprosił, żeby wszedł do środka. „Dlaczego?” zapytał Swami. Żołnierz odpowiedział, że praktyką radży jest oferowanie pożywienia pierwszemu sannyasinowi, którego zobaczy przed brama pałacu. Tak więc, tego dnia został zaproszony do pałacu, przyjęty po królewsku i nakarmiony  osobiście przez samego radżę.
Kiedy później relacjonował oba te zdarzenia swojemu diksha guru usłyszał, że oba powinny być traktowane jednakowo, ponieważ jedzenie służy jedynie fizycznej egzystencji. Przez pozostałą część swojego krótkiego życia nigdy nie poprosił o nic i nigdy nie dotykał pieniędzy.
Niedługo po tym wyruszył w pielgrzymkę do świętych miejsc Indii. Na początku 1949 roku przybył do Tiruvannamalai, aby spotkać po raz pierwszy Bhagavana Ramanę Maharshiego. Ze względu na naturalne inklinacje do radża jogi, którą studiował wiele lat, od początku zafascynowała go praktyka atma-vichara, droga, której nauczał Sri Ramana Maharshi. Ponieważ była to praktyka inna od tej, której nauczał jego diksha guru, czuł się w obowiązku skonsultować z nim zmianę kierunku swojej praktyki. Diksha guru zapewnił go, że Ramana Maharshi jest jego prawdziwym Guru i zachęcił go, aby podążał drogą, którą została mu dana w Ramanasramam.

Po 40 dniach intensywnej praktyki (atma-vichary) w obecności Bhagavana, w dniu Sivaratri 1949 roku, doznał bezpośredniego poznania Atmana/Jaźni. Kiedy później był pytany, co wydarzyło się tego historycznego dnia, odpowiadał z reguły: W tym dniu zostałem głupcem. Do końca życia mówił już o sobie w trzeciej osobie ten głupiec.

Mówiąc o tym, jakie znaczenie miało to doświadczenie dla niego, pisał w notatniku:

  Niczego nie wiem
I „ja”, które wie, jest niczym więcej jak ignorantem i głupcem.
Myślę, kiedy nie myślę,
Że nie mam końca ani początku.
Że życzenia dają tysiące narodzin.
Kiedy jest „ja”, Jego nie ma; kiedy On jest, nie ma „ja”.

Jak praktykował atma-vicharę? Z pewnością nie w sposób zalecany przez Bhagavana. To była jego własna metoda, połączenie klasycznej atma-vichary, pranajamy, trochę neti-neti, trochę sugestywnej wizualizacji. Kilka interesujących szczegółów jego metody zostało zebranych w tym oto długim liście, który napisał do prof. K.S. Sashi. Rozpoczął tak:

  Z biegiem sadhany, w szczerej duszy pojawia się maya, po pierwsze w formie ziemskich zmartwień, po drugie w formie pożądań, po trzecie w formie drogich przyjaciół, którzy trzymają ją z dala od poszukiwań.

Ramanagiri miał swoje własne doświadczenia z „drogimi przyjaciółmi”, którzy trzymali go z dala od poszukiwań. W jednym ze swoich notesów napisał: Trzy lata temu odkryłem, że list od mojej ówczesnej rodziny stał się przeszkodą w duchowych poszukiwaniach, tak więc, kiedykolwiek przychodził jakikolwiek list, nigdy go nie otwierałem ani czytałem. Doświadczyłem, że boska głębia była przy mnie niezależnie od moich niewłaściwych działań.

I dalej kontynuuje:

  Nasz umysł jest największym oszustem na świecie. Stworzy tysiące różnych powodów, aby tylko iść swoją drogą. Są trzy sposoby radzenia sobie z oszustem, który jest niczym więcej jak wiązką myśli pełzających w przytomności.
Po pierwsze, traktować go jak przyjaciela i dawać mu satysfakcję. To jest długa i męcząca droga, ponieważ nie jest nigdy zadowolony.
Po drugie, traktować go jak wroga i przemocą próbować go okiełznać. Jest to możliwe jedynie dzięki łasce Najwyższego, ponieważ umysł ma dwie bardzo potężne bronie – wysublimowany intelekt i możliwość wyobraźni. Tych dwóch kompanów może przekonać nawet Boga, że czarne jest białe.
Trzecia droga, to droga nauczana przez Sri Rmanę Maharshi w dniach milczenia u stóp świętej góry Arnunachala. Ta droga, którą może wykorzystać ten głupiec, to traktowanie umysłu jak pacjenta, albo raczej wielu pacjentów, którzy przychodzą do doktora, żeby poskarżyć się na różne dolegliwości.
Tak jak doktor siedzi w gabinecie, przyjmując różnych pacjentów, tak ten głupiec wyobraża sobie, że siedzi w świętej grocie Serca i odbiera różne myśli-pacjentów. Wiesz, że chora osoba lubi paplać godzinami o swoich dolegliwościach. W ten sam sposób myśl lubi się powielać, multiplikować, ale doktor zawsze to ucina, mówiąc: Bardzo dobrze. Weź lekarstwo. Dziękuję bardzo. I wzywa następnego pacjenta. To jest sposób w jaki ten głupiec postanowił medytować.
Po pierwsze głupiec spowalnia oddech tak, jak tylko jest to możliwe, ale tylko do momentu, kiedy nie odczuwa dyskomfortu. Dla tego głupca dwa oddechy na minutę to właściwa częstotliwość, ale może nie będzie to możliwe dla ciebie, a to z tego powodu, że głupiec praktykował już długi czas. Prawdopodobnie na początek będziesz mógł spowolnić swój oddech do 8-10 razy na minutę. Nie przekraczaj granicy, poza którą będziesz czuł dyskomfort, ponieważ spowoduje to powstawanie myśli.
Ten głupiec zadecydował, że przyjmie dwudziestu pacjentów przed zamknięciem przychodni Serca. Woła: „Proszę Numer Jeden” i czeka na pierwszego pacjenta-myśl. Pacjent-myśl może powiedzieć: To i to nie jest dobre. To i tamto mnie martwi. Wtedy głupiec-lekarz mówi: „Och, jesteś Numerem Jeden. Bardzo dobrze. Wyleczy cię imię Lord Murugan. Dziękuję bardzo.
Potem wzywa Numer Dwa i czeka, aż pacjent wejdzie do pomieszczenia: „Pan taki a taki może osiągnąć mukti w tym życiu. Bardzo dobrze, jesteś więc Numerem Dwa. Cały świat korzysta, kiedy jedna dusza osiąga wyzwolenie. Dziękuję bardzo.
Numery Trzy, Cztery, Pięć i tak dalej, są traktowani w podobny sposób. Kiedy dwudziesty pacjent-myśl przychodzi i odchodzi, doktor zamyka komnatę Serca i nikt już nie ma prawa tam wejść. Teraz jest sam. Teraz jest czas na atma-vicharę.

Głupiec pyta sam siebie: Do kogo przychodzą wszystkie te myśli?

Trzy razy wolno, na wydechu, powtarza to samo pytanie.

Wtedy, w ten sam powolny sposób, odpowiada „Do mnie, do mnie, do mnie.

Ale kto to jest „Ja”? Ale kto to jest „Ja”? Ale kto to jest „Ja”?

Wszystkie pytania i odpowiedzi powtarza trzy razy, bardzo powoli.

To „Ja” nie jest myślą. To „Ja” nie jest myślą. To „Ja” nie jest myślą.

Więc kto jest odbiorcą tej myśli? Więc kto jest odbiorcą tej myśli? Więc kto jest odbiorcą tej myśli?

Ja-Ja-Ja. Teraz umysł jest skoncentrowany na swoim źródle.

Ale kto to jest „Ja”? Ale kto to jest „Ja”? Ale kto to jest „Ja”?

Teraz oddech ustaje i uwaga jest w stu procentach przykuta do dźwięku wydawanego przez bicie serca, jak gdyby dźwięk dawał odpowiedź na nasze pytania. To nie jest nic innego jak pranava. Jeśli w tym czasie śakti, która była statyczna, zaczyna się poruszać lub staje się dynamiczna, pojawia się ekstaza. Jeśli prymarna energia osiągnie punkt pomiędzy brwiami, pojawia się savikalpa samadhi. Jeśli energia osiągnie czubek głowy, pojawi się nirvikalpa samadhi, która jest niczym innym jak Jaźnią/Atmanem .

Jednakże, powinieneś wiedzieć, że niezależnie od tego, że doktor zamknął drzwi przychodni, niektórzy pacjenci mogą przyjść i stukać w okno, uskarżając się na swoje dolegliwości. Na początku praktyki atma-vichary takich pacjentów za oknem jest wielu. W ten sam sposób, chociaż doktor zamknął drzwi do groty Serca, jakieś myśli mogą pojawić się podczas dhyany.
Na przykład, może przyjść myśl: Sushumna nadi Pana X otworzyła się.
Ponieważ pacjent nie przybył we właściwym czasie, doktor nie zwraca na niego uwagi.
Zamiast tego rozpoczyna poszukiwanie: Do kogo przyszła myśl o Panu X? 
Do mnie, do mnie, do mnie.
Ale kto to jest „Ja”? Ale kto to jest „Ja”? Ale kto to jest „Ja”?

Najdroższy „S”. Z największą pokora ten głupiec paple coś o tym, jak próbuje umocnić się w doświadczaniu anandy, która nie jest niczym innym tylko Jaźnią.

Z wyrazami miłości dla ciebie.
Ramanagiri w Nim
OM

Nie wiadomo, jak długo Swami Ramanagiri przebywał z Bhagavanem. W pewnym momencie powrócił do Almora, ale w marcu 1950 roku miał przeczucie, że Bhagavan odchodzi.
Tak pisze o tym anonimowy pisarz (Chela), który później został wiernym Swamiego Ramangiri:

  W tym czasie, kiedy zbliżała się nirvana Bhagavana Ramany Maharshi, Swamiji przebywał w Almora w Himalajach. Dwa tygodnie przed tym wydarzeniem otrzymał wewnętrzną wiadomość od Bhagavana o mającej nadejść nirvanie. Swamiji pospieszył do Tiruvannamalai i aszramu.

Przybył do Ramanasramam na czas. Na czarno-białym filmie, który został nakręcony w czasie, kiedy Bhagavan odchodził, można zobaczyć Swamiego Ramanagiri, jak oddaje hołd ciału Bhagavana na krótko przed pochowaniem. Stoi w rzędzie ludzi, przesuwających się obok ciała – wyskoki, szczupły obcokrajowiec z długimi włosami.

Chela kontynuuje swoją opowieść:

  Po Mahasamadhi Bhagavana Swami Ramanagiri chciał wrócić w Himalaje. W międzyczasie przyjaciel przekonał go, aby spędził u niego w Madrasie kilka dni.
Pewnego dnia, kiedy Swami spacerował wzdłuż plaży, pojawił się w jego wizji Bhagavan Ramana Maharshi, który sygnalizując dłonią, pokierował go dalej na południe do miejsca, gdzie powinien zostać. Zaprowadziło go to do Tiruvanmiyur, wtedy wioski rybackiej, teraz (w 1977 r.) części szybko rozwijającego się Madrasu.
Tutaj usiadł na plaży i pogrążył się w samadhi. Jego gospodarz, nie mający pojęcia, gdzie podział się jego szacowny gość, pełen niepokoju zarządził poszukiwania. Swamiji został odnaleziony na plaży, w palącym słońcu, pogrążony w samadhi. Kiedy powrócił na plan fizyczny, został poproszony o powrót do domu gospodarza. Odpowiedział, że jest w tym miejscu zgodnie z wolą  Bhagavana i tutaj, na plaży  pozostanie. Jego gospodarz zdecydował, aby przynajmniej zrobić chatkę z liści palmowych. Podobnie zatroszczył się o to, aby codziennie przysyłano mu jedzenie. Często kiedy rybacy tłumnie gromadzili się wokół niego, rozdawał im jedzenie przeznaczone dla niego samego. W innych przypadkach, pogrążony w samadhi, całkowicie nie był świadomy potrzeb swojego ciała. To były zaniedbania, które kumulując się, doprowadziły do gruźlicy, wyniszczającej jego organizm. Początkowo odmawiał nawet leczenia, ale w końcu został przekonany przez swojego gospodarza, którego traktował jak ojca, żeby wrócił do miasta i podjął leczenie.

W tym czasie zaczął przyciągać wiernych. Zawsze odżegnywał się od roli guru mówiąc, że to nie jest misja, którą Bhagavan mu powierzył, ale pojawiło się grono uczniów, których w końcu pouczał o duchowych prawach.

W następnej historii Chela opisuje, jak został wiernym Swamiego Ramanagiri:

  W tym czasie, w 1950 roku stacjonowałem w Dehli. Pewnego wrześniowego czy październikowego dnia mój bezpośredni przełożony złożył mi w Dehli wizytę.  Pierwszego dnia pobytu mój gość skończył wcześnie swoje poranne ablucje, wyjął z torby fotografię Swamiji, ustawił ją na stole, zapalił kilka kadzideł i zasiadł do medytacji. Jedno spojrzenie na fotografię i moje serce stanęło. Byłem absolutnie urzeczony promieniującą osobowością na fotografii. Zapragnąłem dowiedzieć się wszystkiego o nim.
Mój gość, zakończywszy medytację, opowiedział mi historię Swamiego Ramanagiri.
Zapytałem rozgorączkowany: „Czy zabierze mnie pan z sobą do niego?” Odpowiedział: „Tak, jeśli przyjedzie pan do Madrasu”.
Nieoczekiwanie, jak za sprawą szczęśliwego losu, zostałem przeniesiony do Madrasu w styczniu 1951 roku. Niemal pierwszym pytaniem, jakie zadałem przełożonemu po zgłoszeniu się do pracy, było, kiedy zabierze mnie do Swamiji. Odpowiedział, że wybiera się do niego dziś wieczorem i może mnie ze sobą zabrać.
Trudno sobie wyobrazić moje poruszenie. Po skończonej pracy natychmiast pobiegłem do biura dyrekcji. Proszę sobie wyobrazić moją konsternację, kiedy okazało się, że biuro jest puste. I moje uczucia, kiedy dozorca powiedział, że przełożony wyszedł wcześniej. Zły i ponury, czekałem beznadziejnie, nie wiedząc, co robić w tych okolicznościach. Wtedy w mojej głowie pojawiło się pytanie: Dlaczego nie miałbym pójść sam do Swamiji? W końcu, żeby spotkać się z sannyasinem nie jest potrzebne specjalne zaproszenie. Utwierdziwszy się w słuszności swoich zamiarów, wyruszyłem.  Na szczęście mój cel znajdował się w odległości, którą mogłem pokonać pieszo.
Później dowiedziałem się, że kiedy mój przełożony dotarł do Swamiji, który w tym czasie odbywał śluby milczenie, ten napisał na tabliczce: „Ktoś chciał tutaj przyjść z tobą. Dlaczego go nie zabrałeś?”
Wtedy mój przełożony, żarliwy wyznawca Swamiji, uprzytomnił sobie, że w podnieceniu wynikającym z planowanego spotkania, zupełnie o mnie biednym zapomniał. Chciał wrócić po mnie, ale Swamiji napisał: „Nie martw się. Przyjdzie sam”.
Chwilę później nadszedłem. Kiedy zobaczyłem Swamiji, przeszył mnie taki dreszcz, że moje serce zaczęło wirować, a ja poczułem się zdezorientowany. Mój Boże, jestem w obecności Chrystusa! To były pierwsze myśli, które pojawiły się w mojej głowie (Swamiji mógł w wielu aspektach wywoływać skojarzenia z Chrystusem). Trwało to kilka minut, nie pamiętam, czy wykonałem nawet namaskar w powitaniu.
Zobaczyłem, jak Swamiji pisze na tabliczce: „To jest ta osoba” i pokazuje ją mojemu przełożonemu.  Nie bardzo wtedy wiedziałem o co chodzi i szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to obchodziło. Siedziałem po prostu pełen pokory i czci, a po jakimś czasie wykonałem pranam i odszedłem. W ciągu następnych kilku dni uświadamiałem sobie, że podczas spotkania ze Swamiji nic nie powiedziałem ani nie zrobiłem. Co osiągnąłem? Nic. A chciałem z nim porozmawiać i być przyjętym na ucznia. To był impuls. Tak wiec kilka dni później poszedłem, aby znowu zobaczyć Swamiji. Tym razem nie utrzymywał milczenia i mogłem z nim pomówić. Aczkolwiek były tam dwie inne osoby, z którymi rozmawiał. O dziwo, nie czułem zniecierpliwienia, jedynie niewiarygodne szczęście, że mogłem być przy nim.
Mijał czas i zrobiło się ciemno, a ja nagle poczułem niepokój. Czy to spotkanie także nie przyniesie owoców? Spojrzałem na Swamiji. Spoważniał nagle i wyjrzał przez okno. Potem zobaczyłem, jak zamyka oczy. I ja zamknąłem swoje. Wszystko dookoła stało się ciche. Nie znałem do tej pory takiej ciszy i takiego spokoju. Wtedy nagle poczułem szarpnięcie, które mogę opisać jako wstrząs w moim sercu i we mnie, i jednocześnie olbrzymie pociągnięcie ze strony Swamiji, jak w silniku odrzutowca. Moje jestestwo wydawało się być całkowicie ciche, nie czułem paniki, a jedynie obejmujący mnie wielki spokój. Mój Guru przeszył moje serce i zabrał mój umysł w wielką głębię wewnątrz niego.
Mentalnie zapytałem Swamiji: „Czy przyjmiesz mnie na ucznia?” Jego odpowiedź: „Tak” nie została zwerbalizowana, ale to było zdecydowane i stanowcze „tak”.
Po tym wydarzeniu Swamiji i ja jednocześnie otworzyliśmy oczy i spojrzeliśmy na siebie. Swamiji odwrócił się w moją stronę z urzekającym uśmiechem i zajrzał mi w oczy, jakby szukając potwierdzenia, czy otrzymałem jego przekaz, a ja byłem szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Ile radości i ukojenia dało mi jego spojrzenie! Wiedziałem, że zostałem zaakceptowany jako uczeń. Złożyłem pranam i odszedłem.
W jaki sposób Swamiji prowadził mnie dalej, to osobna historia.



Na początku tej relacji Chela opisuje, w jaki sposób Bhagavan kierował Swamiego Ramanagiri, aby pozostał w miejscu na plaży. Poprzedziło to ważne wydarzenie, które miało miejsce na terenie Towarzystwa Teozoficznego w południowym Madrasie. Swami Ramangiri tak w liście do Sunyaty opisuje to doświadczenie i jego następstwa:

  Najdroższy Sunyata,
W tym liście muszę ci opisać, że odpłynąłem daleko. Odpłynąłem do odległego miejsca, którego nie można opisać słowami. Opis niszczy je. Parowiec, którym płynąłem jest potężny, ale porusza się po morzu z trudem, kiedy pogoda jest sztormowa. To miejsce jest nazywane wieloma nazwami, ale ciągle żadna z nich nie może w całości ukazać jego istoty.
Niektórzy nazywają to miejsce nirvikalpa, inni satchitananda albo nirguna Brahman, niektórzy mówią Bóg czy Jaźń, inni nazywają czystą świadomością czy stanem wolnym od ego.
Nazwa parowca to „umysł”. Z pomocą prany osiąga się miejsce, które jiva postrzega jako odległe, ale mówiąc szczerze, jest bliżej niż twój własny oddech. Kiedy pogoda- zmysły jest burzliwa, parowiec porusza się z trudem po oceanie samsary. Ale teraz musisz zrozumieć sposób mojego podróżowania i dlaczego byłem taki cichy. Pozwól mi opowiedzieć co się wydarzyło i dlaczego było tak cicho.
Tego samego dnia kiedy wracałem na północ Indii, odwiedziłem Bibliotekę Teozoficzną w Adyar. Kiedy spacerowałem po ogrodzie, Sri Bhagavan Ramana Maharshi pojawił się przede mną. Poprosił, abym za nim podążał. Szedłem wzdłuż morskiego wybrzeża aż do pewnego miejsca, gdzie usiadłem do medytacji. Tutaj głos Sri Bhagavana powiedział, że moją jedyną dharmą, obowiązkiem od dzisiaj jest Jaźń/Atman. Później dał mi upadesa, którą wykonywałem przez kilka dni.
Pewnej nocy, pomiędzy 12 a 2, kundalini wzniosła się do sahasrary i jiva zjednoczyła się z Jaźnią. Ze względu na dźwięk OM, tworzony przez morskie fale, powróciłem do fizycznej przytomności. W przeciwnym razie opuściłbym moje ciało, ponieważ w tym stanie nie ma nikogo, kto by wracał, ani nikogo, kto dokonywałby wysiłku. Po odzyskaniu przytomności ciała odkryłem, że straciłem całą swoją pamięć. Wszystkie wydarzenia przed pojawieniem się Bhagavana w ogrodzie odeszły z mojego umysłu. Przyjaciele, którzy byli bliscy, wyglądali jak obcy. Ludzie, o których myślałem, że nigdy ich wcześniej nie spotkałem, przychodzili i mówili, że spotkaliśmy się w Madrasie przed kilkoma dniami. Wszyscy i wszystko wyglądało jak nowe, dziwne i nierealne.
Teraz pamięć powraca, ale większość wspomnień jest związanych z duchowymi doświadczeniami i głęboką miłością. Piszę do Ciebie, ponieważ ci, którzy są bliscy mojemu sercu, pojawiają się znowu w moim umyśle, który jest tak odmienny od tego poprzedniego.
Ludzie z wioski zbudowali dla mnie mały domek, ale nie ma tutaj poczty w tej rybackiej osadzie, której nazwy nawet nie znam i nie mogę podać ci jakiegokolwiek adresu. Nie wydaje mi się, aby jakikolwiek listonosz zadawał sobie tyle trudu, aby dotrzeć do plaży, ale dam ci znać.
Z całą moja miłością
Ramanagiri w Nim

Pobyt w Madrasie okazał się krótki. Kilka miesięcy później Swami Ramagiri otrzymał kolejną wiadomość od Bhagavana, polecającego mu udać się do Madurai. Kiedy tam przybył, wędrując dookoła po okolicy, Bhagavan pojawił się przed nim i skierował go do Sirumulai Hills, około 20 mil od Madurai. Swami spędził tam resztę swojego krótkiego życia, kontynuując praktykę jogi i poznania.

Często bywał zaabsorbowany przez ekstatyczne i błogie stany, w których miał małą świadomość swojego ciała i potrzeb. O jednym z doświadczeń napisał:

  Całą noc NIC jedynie ogień, światło, błogość i pranava.
Ojcze! Ojcze! Co za szczęście!
Bez myśli, jedynie doświadczenie i doświadczający.
Ojcze! Jakże byłem blisko, aby zatopić się całkowicie w Twoich objęciach.
Ojcze, dlaczego każesz mi wracać do stanu umysłu,
gdzie cierpię z powodu myśli i gdzie jestem dręczony przez ego?

W stanie bardziej refleksyjnym i rzeczowym dokonał takiego podsumowania doznania stanu błogości, doświadczonego po praktyce pranayamy i atma-vichary:

Błogość nie jest wytworem fantazji, ale jest jednym z najbardziej przekonujących doznań do jakich jesteśmy zdolni. Jeśli ten stan byłby wytworem wyobraźni, nie jeżyłyby się nam włosy, z oczu nie płynęłyby nam łzy szczęścia, nie kapałoby nam z nosa, ciała nie przeszywałyby dreszcze, skóra nie stawałaby się czerwono-gorąca, nie byłoby lewitacji ciała. Ile to razy znajdowałem swoje ciało w innym miejscu pomieszczenia, po tym jak rozkoszowałem się błogością Matki. W padmasanie ciało nie jest w stanie się ruszać.

Ciało Swami Ramangiri został ostatecznie pokonane przez gruźlicę, chorobę, która dotknęła go w wieku 34 lat, w 1955 roku. Swoje ostatnie dni spędził w Perunderai Sanitorium.
Chociaż jego ciało było szczupłe i wychudzone, to jego duch wielki.

To jest ciało, które cierpi – powiedział odwiedzającym – ale ze mną wszystko w porządku. Śakti jest teraz silniejsza niż kiedykolwiek i jest tutaj. I wskazał miejsce pomiędzy brwiami.

Było lato i owoce mango zaczęły się właśnie pojawiać. Przyjmując jedno, uczynił aluzję do nadchodzącej śmierci: Teraz zjem wspaniałe mango, ale jutro będzie tylko odpadkiem.

Przez więcej niż godzinę przed śmiercią był pogrążony w głębokiej medytacji, która zjeżyła mu włosy. W ostatniej swojej chwili wyszeptał : Chodźmy i opuścił ciało w jogiczny sposób, przez ciemiączko na szczycie głowy. Widać było krew wyciekającą przez otwór w tym miejscu.
Jego ciało spoczęło u stóp Sirumulai Hills, w miejscu nazwanym „Ramana Padam”, ponad jego samadhi umieszczono lingam Śiwy. Dwa razy do roku odbywają się tutaj zgromadzenia, aby uczcić dzień wielkiego doznania w obecności Bhagavana i datę jego odejścia. Karmi się biednych, a ponad 2000 ludzi składa hołd synowi Indii z dalekiego kraju.

 
 

Podczas pobytu w Sirmulai Hills wierny o imieniu Ramachandran przekonał Swamiego Ramanagiri, aby każdego dnia pisał kilka słów. Pomimo że Swami nie był specjalnie zainteresowany pisaniem czy odtwarzaniem swoich myśli i przeżyć, wyraził zgodę.
W taki oto sposób rozpoczął pisanie w notatniku zatytułowanym Cold Fire (Zimny ogień):

  Ukochany Ramachandran poprosił tego głupca, żeby przynajmniej ze względu na niego każdego dnia napisał choć jedno słowo, a mój najdroższy Ramu jest tak omamiony przez mayę, że dał tę wielka księgę.

Manuskrypt Cold Fire, który otrzymałem, zawierający wypowiedzi i rady, czynione przez innych wiernych, był przesłany mu (Ramachandran) przez Swami Ramanagiri w listach. Prawdopodobnie jest to kompilacja pouczeń wysyłanych pocztą, jak i bezpośrednich zapisów dokonywanych w prywatności. Tutaj podajemy kilka komentarzy:

  Jego Imię, powzięte z serca przepełnionego miłością i umysłu skupionego w jeden punkt, jest więcej warte niż wiedza zgromadzona we wszystkich książkach świata.

Uczenie się jest uczoną ignorancja. Nie-uczenie się jest nauką.

To, co mówimy o innych, ujawnia prawdę o nas samych.

Siła słuchania przyciąga bardziej niż siła mówienia.

Jnana i bhakti nie są czymś oddzielnym. Nie można znać Go, nie kochając Go, nie można kochać Go, nie wiedząc o Nim.

Nie-przywiązywanie nie oznacza obojętności, miłość nie oznacza przywiązania; przywiązanie bierze, miłość daje.

Zamknij drzwi, a się otworzą.

Religia jest doznaniem. Powinna być praktykowana, a nie studiowana czy omawiana, i w końcu nie wygłaszana. Ci, którzy głoszą kazania, nie wiedzą, ci, którzy wiedzą, nie głoszą kazań.

O naszych świeckich kłopotach: musisz działać w najlepszej wierze, ale dobrym sposobem jest trzymanie się z dala od innych dań, nieważne jak słodko i zachęcająco wyglądają. I cukier i arszenik są białe.

Kiedy dusza zwraca umysł w kierunku boskości, zdarzają się następujące dwie rzeczy. Po pierwsze, pojawią się radosne doznania, które mówią, że jesteś na właściwej drodze i że robisz postęp. Po drugie, kiedy asuryczne siły widzą ten postęp, próbują stworzyć wszelkie możliwe przeszkody przed sadhaką w formie świeckich kłopotów, umysłowych zmartwień i seksualnych pragnień. Myślę, że doszedłeś do tego drugiego etapu i pojawią się nowe problemy. Ale nie przejmuj się. Są w istocie dobre, ponieważ pozwalają odwrócić się od tego świata.

Jeśli ego igra z naszymi emocjami, jest w stanie wywołać chaos. Jedynie przez kierowanie ego do jego źródła, najsmutniejsze odczucia mogą być zamienione w anandę.

Doskonałość każdej formy to manifestacja boskości. Największą służbą dla ludzkości jest samo-badanie a największym remedium dla świata jest Samourzeczywistnienie, ale to nie oznacza, że nie powinniśmy robić czegoś dla innych. Tak długo jak nie mamy mocy, aby wycofać umysł z obiektów postrzeganych zmysłowo, powinniśmy i musimy czynić wszystko co w naszej mocy dla innych. Bezinteresowne działanie przyniesie wkrótce siłę do wycofania się do wewnątrz, ale kiedy umysł wycofa się, nie powinniśmy psuć tego, co osiągnęliśmy, przez zewnętrzną aktywność.

Najważniejszą sprawą w wielbieniu nie jest to, że wielbimy, ale co wielbimy, a kiedy miłujemy, łatwo możemy zrezygnować z odczucia „Ja”, które jest ścianą pomiędzy nami i Bogiem.

Miłość ucznia do Guru jest ważniejsza niż moc Guru.

Mówienie lub pisanie o Nim jest skażeniem. Jedyna prawda, która wyrażana staje się fałszem, to aham Brahmasi lub Sivoham.

Najlepszym narzędziem obrony jest ahimsa. Najlepszym narzędziem ofensywy jest miłość.

Ego będzie krzyczeć jak szaleniec, kiedy zobaczy, że zamierzamy je unicestwić.

Ludzkie ciało jest największą przeszkodą do urzeczywistnienia Jaźni, ale jest też jedynym środkiem.

Matko! Jaką bolesną błogość dałeś temu dziecku! Matka jest zawsze ta sama, to my jesteśmy różni, w zależności od czystości ciała, umysłu i serca. To dlatego błogość Matki czasami daje ekstremalny ból, a czasami ekstremalne szczęście.

Rezygnacja z tego, czego się wyrzekamy, jest wyrzeczeniem.

W łonie mojego ojca, Matka, Ojciec i Ja to jedno, albo nic, ale JEST.

Doznawanie błogości to coś innego niż doznawania zadowolenia. Ostatniego wieczoru nie mogłem zasnąć z powodu głośnej muzyki z sąsiedztwa. Leżałem więc i mentalnie powtarzałem pranava. Nagle wszystko stało się ciche, tak ciche, że trudno uwierzyć, że tak cicho być może. Wtedy uświadomiłem sobie, że unoszę się nad wspaniałym srebrnym oceanem. Wtedy ciało zaczęło poruszać się wstecz po powierzchni, jakby unoszone jakimś prądem. Nie robiłem w tym celu niczego, kiedy doznawałem bezwysiłkowego poruszania się jak mały liść w wielkiej, wielkiej rzece. Potem odzyskałem zwykłą przytomność z powodu strasznego drżenia, jak gdyby wybuchło trzęsienie ziemi i Matka zaczęła wspinać się na straszliwy tył Góry Meru. Moją pierwszą myślą było: „Lepiej byłoby, gdybym siedział, kiedy pojawia się samadhi”. Wraz z tą myślą zacisnąłem odbyt, aby Matka nie mogła powrócić. To sprawiło, że górna partia ciała zaczęła tańczyć jak sprężyna bez pomocy mięśni, jedynym wysiłkiem było zaciskanie odbytu. W rezultacie całe ciało rosło w powietrze… Tak długo jak zaciskałem odbyt, ciało wsiało samoczynnie zawieszone w powietrzu. Kiedy rozluźniłem zacisk (odbytu), ciało powróciło z powrotem do łóżka. Czułem wielki smutek i łzy, ponieważ Matka wróciła i nie osiągnąłem samadhi. Czułem, że to ofiara na rzecz tych nic nie wartych mocy, które nie czynią człowieka bardziej duchowym. Przeciwnie, dają ego, bardzo złe i potężne, które jest bardzo, bardzo trudno przezwyciężyć.

(O ile jest to jasny opis lewitacji, zagadkowy język jest trudny do zrozumienia, niezależnie od tego, czy jest to doznanie, w które się pogrążył („przez zaciśniecie odbytu”, aby trzymać z dala Matkę) i później żałował, czy też wydarzyło się to spontanicznie).

  Jesteśmy uwięzieni przez ściany naszych myśli.

Spośród istot ludzkich, 108 jest wybranych. Spośród tych 108, dziewięciu jest naznaczonych. Spośród tych 9, siedmiu oszaleje. Jeden świadomie powróci do mayi, jeden odnajdzie Najwyższego.

Ojcze, dlaczego zabrałeś mnie do tego miejsca? To musi być piekło. Cierpię. Nawet najgorsze tortury znikają podczas snu, ale tutaj nie ma snu. Płaczę bez łez, straciłem nawet ostatnią siłę: siłę, aby się modlić. Czuje się jak pies goniący za swoim ogonem i nie czujący zmęczenia. Po niekończącej się nocy ciemności, pojawiła się mała wiewiórka i usiadła przede mną. Zapytałem: „Czy przyszłaś, żeby biegać za swoim ogonem? Czy może jesteś posłańcem mojego ojca?” Mała wiewiórka uśmiechnęła się i uciekła. Pojawienie się wiewiórki wywołało we mnie porywające uczucie radości i dwie łzy wypłynęły z mojego prawego oka. Pierwsza łza przywróciła mi wiarę, druga dała mi siłę do modlitwy.

Ojcze, uczyń każda istotę ludzką szczęśliwą. Obdarz każde stworzenie pokojem i łaską. Pomóż rodzicom, którzy dali mi całkowita formę, zrealizować Ciebie. Pomóż wszystkim drogim i bliskim. Ojcze, ojcze, nie dawaj mi ego ani umysłu. Uczyń mnie skromnym i pokornym i pozwól mówić zawsze prawdę. Ojcze, pozwól mi unikać pieniędzy, ochroń przed pożądliwymi myślami, pragnieniami, snami… OM SHANTI OM SHANTI OM SHANTI.

Po dniach i nocach modlitw, mała wiewiórka przyszła znowu, siadła przede mną i powiedziała : Kto cierpi? Kto się modli?

Nie ma sekretnych doktryn, sekretnych mistrzów, sekretnej nauki i sekretnych Indii, tylko sekretni autorzy. Ich sekretem jest sława i pieniądze. Jaki jest sens dawania jedzenia, jeżeli ono nie może być zjedzone? Nazwałbyś jedzeniem nie ofiarowany „sekret”?

Nie podejmuje się sadhany z powodu niedoli, ale z powodu szczęścia. Tylko szczęśliwa osoba może być dobrym jogiem. Nie podejmuje się sannyasy ponieważ coś się utraciło, ale ponieważ coś się zyskało.

To jest zabawa, ale nie dla dzieci. To szalona zabawa i jeśli ktoś nie wie, że to gra, cierpi. Medytacja jest dla silnych, nie dla słabych.

Czuję olbrzymi nacisk w rejonie pępka i pewien rodzaj napięcia, jakbym miał pojawić się na ważnym egzaminie. Już dłużej nie mogę spać. Tak długo jak leżę, czuję elektryczne wstrząsy w różnych miejscach ciała, a jeśli pojawią się w głowie, staję się szalony. Tak długo jak staramy się trzymać równowagę na krawędzi ostrza, jesteśmy zmuszani, aby upadać i rozpadać się na części, ale musimy próbować, dopóki nie ustaniemy. To nie kwestia balansowania, ale balansowania bez efektów.

Z pomocą intelektu dokonujemy rozróżnienia, z pomocą doświadczenia zyskujemy wiedzę.

Błogość, jaką daje Matka jest jak porywająca wiązka nieograniczonej radości w każdej komórce ciała.

Rozróżnianie jest naszym przeznaczeniem.

Lord Ramana, Lord Subramania, Lord Śiwa, mój Ojciec i Jaźń są jednym i tym samym. Matka jest Jego narzędziem, Arunagiri ich dzieckiem, a Ramanangiri tym głupcem.

www.logonia.org