o snach, przeczuciach i umieraniu

Leon Zawadzki
MAŁE ESEJE

01 * o snach, przeczuciach i umieraniu

10.02.2006

                                               


Otrzymałem list od Pani  Poetessy, która jest zarazem Medium. Opisuje ona, w tym liście, swój sen o… mojej śmierci.
Ja sam takie wieści traktuje bardziej jako ostrzeżenie. Miałem takich przypadków kilka, że sny ludzi, raczej znajomych, niż bliskich, pozwoliły mi uniknąć najgorszych wariantów, ale zawsze było coś za coś czyli cięgi w stylu retro (np. więzienie plus paragraf za niesubordynację polityczną), a nie w rzeźni jakiegoś kgb czy gestapo. Ale, nosił wilk razy kilka…
Od 1967 bezpieka chodziła już za mną krok w krok, spała w samochodach pod moimi oknami na Brazylijskiej róg Międzynarodowej w Warszawie (mieszkałem na parterze), włamywała mi się do domu dla nielegalnych rewizji (a co oni mieli legalnego? nawet jaja mieli państwowe); otóż łazili tak za mną, jeździli pociągami, tramwajami, przychodzili na prywatki, aż w końcu zrobili mi prowokację i skorzystali z mojego poczucia lojalności wobec przyjaciół, i chcieli mnie oddać sowietom, za frajer, za czort pabieri czy też za Bóg zapłać…
Pamiętam, o mało co się nie nabrałem na ten ich szyty numer, poniosła mnie własna szlachetność, stręczycielka śmierci, już miałem wdepnąć (dosłownie) w sidła kgb, w roku 1968, gdy o piątej rano (co Ci przypomina czas znajomy ten?) zadzwonił telefon i Pani Helena Iwanow, matka mojej kobiety, powiedziała do mnie: – Leon, śniło mi się, ze Cię wzięło nkwd! Trudno było jej nie uwierzyć, bo miała doświadczenie: jej męża, akowca, wzięło nkwd w 45.tym, w Garwolinie, a ona poszła go wykupić, ale nie miała świnek, znaczy się złotych rubli carskich, bo te wszawe łobuzy co cara zaszlachtowały, to carskie ruble bardzo sobie cenili; więc ona nie miała rubli, ale miała biżuterie, złoto i brylanty, aliści te skurwiele nie wzięły złota i brylantów, tylko chciały ruble, bali się, ze ich kto oszuka, bo złoto podrobić można, ale wizerunku carja batiuszki to tak łatwo nie podjebjosz, nicht zwei drei. Więc nie wzięli biżuterii, a męża Pani Heleny wysłali do ichniej kopalni torfu, w Bałagoje, akurat pośrodku linii kolei żelaznej miedzy Moskwa a Leningradem, i tam pełzając w sztolni, w błocie, w gliniastym torfie skonał, gdy mu, rechocząc, wycięli nożem zacną Gwiazdę Pentagramu, którą skradli z Qabbalah, tak samo, jak ci brunatni faszole swój wszawy hackenkreutz podpieprzyli aryjskim Hindusom. A więc wyrżnęli akowcowi naszu Zolotuju Zwiezdu Gieroja Sowietskogo Sojuza, na plecach, no to wdało się zakażenie, gorączka i skonał, bo nie wiedział co to druk L4. Wiec dlaczego by Pani Helena miała coś wymyślać, że jej się śniło? Pewny byłem: sam jej Mąż to w niej wyśnił, że Leon, który kocha ich córkę, zaraz umoczy dupę w tym samym torfie, a może i gorzej.
A ja sam, oj tak, i ja sam, owej nocy miałem sen: długimi korytarzami, w ogromnym budynku, prowadzi mnie dwóch wysokich oficerów kgb, idę pomiędzy nimi (spróbuj się ruszyć na bok!), idziemy więc razem, w wielkim budynku, szerokimi korytarzami, wszędzie kamienne podłogi, schody, dochodzimy do TYCH szerokich schodów, prowadzą mnie w dół, schodzimy na dół, i to się czuje, że schodzimy do piwnic, robi się coraz ciemniej, idziemy po schodach, ja pomiędzy dwoma milczącymi frankensteinami, oni adiety po formie, w mundurach, długich wojłokowych płaszczach, w butach z cholewami, w czapkach z malinowymi otokami pod wysokimi czako, jednakowi aż do złudzenia, do wymiotów przedśmiertnych, do smutnego przeczucia, że jeszcze dwa przeloty tej cholernej kamiennej klatki schodowej i strzelą mi w tył głowy, i potem będą szli z powrotem, po tych samych schodach, tak samo wyprostowani, milczący, zatrzymają się na którymś z podestów, jeden wyciągnie z plisowanych ciemnozielonych spodni papierosy Kazbek (paliłem i ja takie), z żółtawym tekturowym munsztukiem, rozgniotą rutynowym pocieraniem palców tytoń w gilzach, na końcach każdego z munsztuków uformują dziobek, ten drugi pstryknie zapalniczką, zaciągną się z rozkoszą, wot porabotali!, zaciągną się aż po sam odbyt i spojrzą sobie w oczy jak dwie kochanki, które z tej Miłości do ofiarnego żywota widzą nawzajem w swoich źrenicach Śmierć, dostojną Boginię ich codziennych czynności, ich męskich dum o sensie zabijania. A mnie, co ze mną? Za nogi pociągną rozmazując kałużę krwi, wrzuca do drewnianej skrzyni, ten w walonkach weźmie gumowy szlauch, odkręci kurek nad emaliowanym zlewem i silnym strumieniem czystej wody, przefiltrowanej, zmyje po robocie czerwoną posokę, usiądzie na skrzyni, w której może będę jeszcze ogladal strzępy ostatnich już dla mnie kolorów jesieni, wyjmie z kieszeni waciaka kanapkę i dziwny smak w ustach zagryzie kiełbasą.
Jak wiec to wszystko pokojarzyłem, w oka mgnieniu, gdy odkładałem słuchawkę, gdy jeszcze słyszałem trwogę w glosie Pani Heleny, to powiedziałem sobie: Nie, Nein, No, Niet! Sam wam pod lufę nie wejdę, chcecie, to chodźcie tutaj, ale drogo sprzedam resztki mojego zacnego dupska!
I odwaliłem swoje tara-rara w Ubecji, pod parasolem krasnala Komucha, w polskiej krainie kiełbasy zwyczajnej i smalcu na wypiskę.

                                                                                       www.logonia.org