Duch Wieszcza na Scenie Narodowego

Duch Wieszcza na Scenie Narodowego


30 stycznia 1968 roku Gustaw Holoubek
stał się legendą. Postać Gustawa-Konrada w DZIADACH Mickiewicza
sprawiła, że Duch Wieszcza pojawił się na sali Teatru Narodowego.
Byłem tam i w każdej chwili mogę przywołać owo szlachetne
uniesienie wolnych ludzi napełnionych Światłem płynącym z
Niebios Poezji. Od razu stało się oczywiste, że hufce ciemności,
które ustawiły na Placu Teatralnym milicyjne kordony, nie
mają żadnych szans na skuteczne działania. Widzowie wynieśli z
gmachu Teatru Narodowego niewidzialne Serca, a tyrania utraciła
moc. Wielka Improwizacja wygłoszona przez Gustawa Holoubka wzbudziła
Wielką Falę, która przelała się przez cały kraj i przez
indywidualne losy wielu osób, obecnych wówczas na
widowni. A potem…

Opowiadam o tym w liście do Janusza
Warmińskiego.


List do Janusza Warmińskiego – Dyrektora Teatru Ateneum w Warszawie
luty 1991  

Szanowny Panie,
chciałbym Pana prosić, aby Pan przejrzał dwa teksty, które przekazuję. Powstały one w szczególnych i dziwnych okolicznościach, wiele lat temu. Być może najważniejszy z nich, o znaczeniu dzisiaj już historycznym, to Słowianie czyli Dziadów ciąg dalszy.

Było to jakoś tak, że w roku 1968 znalazłem się na widowni podczas ostatniego przedstawienia (Pan doskonale wie dlaczego ono było ostatnie) Dziadów Mickiewicza w inscenizacji Dejmka w Teatrze Narodowym.

Wówczas dużo pisałem, a także przez wiele lat praktykowałem u mistrza jogi klasycznej. To wszystko ma związek z sytuacją, ponieważ w Teatrze Narodowym zdarzyło się, (nie wiem czy Pan też był wtedy na tym spektaklu), że wyraźnie poczułem – na sali obecny jest Duch Wieszcza.

O przeżyciach i uniesieniach możemy sobie przy okazji opowiedzieć. Dla mnie najważniejsze było to, że kiedy wyszedłem z teatru, rytm frazy mickiewiczowskiej towarzyszył mi nieustannie, nie mogłem się zeń otrząsnąć. Przed teatrem stały suki milicyjne, czekając na niepokornych. Jakoś je wyminąłem i wsiadłem do autobusu. W ścisku i gorączce, pośród pasażerów, przed chwilą jeszcze widzów, kołysany autobusem, czując szczególne promieniowanie rozgorączkowanych nawiedzeniem Ducha współtowarzyszy, jechałem na Saską Kępę. Tam, nieco machinalnie, a przecież doskonale zdając sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje, wszedłem do mieszkania.
…i nie zdejmując z siebie okrycia usiadłem i zacząłem pisać. Można by powiedzieć, że był to zapis nieomal mechaniczny. A przecież wiedziałem, że każdy szanujący się poeta stara się nie naśladować kogokolwiek, a przynajmniej wieszcza narodowego.
W tym przypadku wersyfikacja powstawała mechanicznie, na fali frazy mickiewiczowskiej, ale doświadczenie było moje – pamięć, funkcjonowanie ciała, umysłu, wiedza o życiu. Jestem uważnym obserwatorem, widziałem i uważnie obserwowałem różnorakie środowiska w Polsce, od samego szczytu do samego dołu.

Może byłoby lepiej, gdybym wtedy Adama Mickiewicza nie spotkał. Ale tak się jakoś stało, więc pisałem. Przez całą noc, cały dzień i nadal aż do późna w nocy, od czasu do czasu drąc coś, wyrzucając, a czasami bez jakichkolwiek skreśleń, na gładko. Po czym zasnąłem. Zasnąłem i spałem chyba 36 godzin. Wstałem, znowu podszedłem do stołu. Chyba pojono mnie jakąś herbatą. Domownicy zaczęli się niepokoić.

Przepisałem to na maszynie, po czym odniosłem dwóm swoim przyjaciołom. Jeden z nich to śp. Bolesław Baranowski, później tłumacz książki Eliadego  Joga, wolność i nieśmiertelność. Drugi jest skrzypkiem i pracuje w Kopenhadze w filharmonii. Był rok 1968 i – jak Pan pamięta – inna to była sytuacja niż obecnie.

Bolek Baranowski przyszedł do mnie bardzo poruszony, ponieważ stwierdził, że trzyma w ręku coś w rodzaju bomby i bał się, że ona wybuchnie. Zrozumiałem, że to, co zrobiłem, zaistniało, ale czy ja to zrobiłem? Tego nie wiedziałem.

W owym czasie byłem spokrewniony duchowo i organizacyjnie z ludźmi, którzy zajęli się obalaniem ustroju. Zdecydowałem się na rozpowszechnienie. Wiem, to gromkie słowo, było tego raptem jedenaście egzemplarzy, które puściłem w świat po 8 marca 1968r. Minęło parę miesięcy i kiedy bezpieka dobrała mi się do skóry, to wśród zarzutów, które mi postawiono był i taki, że ośmieliłem się napisać parę sztuk teatralnych. Zabrano mi je przy rewizji i usiłowano udowodnić, że Gall Anonim XX, bo pod takim pseudonimem wypuściłem Słowian w świat, to na pewno ja. Przyznałem, że to moje dziecko i że je mam z Adamem Mickiewiczem, co jak Pan sam rozumie jest przeciwne naturze i dlatego trochę zawsze się obawiałem, że  jest to dziecko nieco pokraczne.

Problem polegał wtedy na tym, że władzom bardzo się to nie podobało. Bardonowa była naprawdę wystrachana, gdy w swojej prokuratorskiej oracji na procesie wezwała nawet Imię Pańskie: Musiałam przywołać całe swoje poczucie obowiązku prokuratorskiego, żeby przeczytać to, pożal się Boże, „dzieło”! Skończyło się wyrokiem sądowym. Potem były różne amnestie, zwolnienie warunkowe i w końcu opuściłem dwunasty pawilon Mokotowa. Ale bez moich rękopisów, maszynopisów i notatek, ponieważ wszystkie zostały  wygarnięte przez bezpiekę. Od czasu do czasu wzywano mnie na przesłuchania prewencyjne, gdzie mówiono do mnie mniej więcej w ten sposób: Panie… my mamy informacje, że Pan znowu pisze. Na moje nieskromne pytania czy pisanie jest czymś przeciwnym naturze, uśmiechano się i dawano mi do zrozumienia: Pan wie, nie każdy pisze tak samo.

Teksty te znalazły się w archiwum sądu. Aresztowano też owo dziecko, spłodzone na skutek sztucznej inseminacji i wyhodowane w retorcie ducha narodowego – dramat sceniczny Słowianie czyli Dziadów ciąg dalszy. Usiłując przypomnieć sobie, co się wtedy wydarzyło, nie bardzo już wiedziałem, czy to ja sam, czy to Mickiewicz dyktował spoza grobu, czy też jakaś Fala, której i on w swoim czasie się poddał, uniosła teraz mnie. W każdym razie, wiedziałem na pewno, że w sytuacji naszego społeczeństwa, na tej szerokości geograficznej, nic się nie zmieniło. I nie dlatego, że Rosjanie nas gnębią, a Niemcy są z drugiej strony, ale ponieważ w teatrze narodów świata takie jest nasze emploi.

Kiedy nastały tzw. nowe czasy polegające m.in. na tym, że można było odgrzebać stare bez obawy, że człowiek sobie poparzy ręce, doradzano mi, żebym swoje szpargały wyciągnął z archiwum. W końcu, jeden z kolegów adwokatów powiedział, że jeśli tego nie wyjmę, to puszczą wszystko na przemiał. Poszedłem i zapytałem czy to prawda. Ponieważ potwierdzili, poprosiłem o zwrot wszystkich moich papierów. Okazało się, że archiwum sądu nie odda mi moich własnych utworów, należy je zmielić i koniec – to już nie jest moją własnością. Tego było już za wiele, nawet jak na człowieka, który praktykuje mówienie prawdy i przestrzega przykazania nie kradnij. Wydostałem to, co było moją własnością, a co dwadzieścia pięć lat temu mi zabrano.
Przyniosłem do domu, usiadłem, zapaliłem fajkę i patrzałem na swoje dziecko, które cudem ocalało, ma dwadzieścia dwa lata i zastanawiałem się, co z niego wyrosło. Pokazałem je swoim bliskim i znajomym. Chciałem zobaczyć czy to żyje. Zdania ludzi, którzy to przeczytali były takie, że to chyba żyje.
Teraz po wielu, wielu latach widzę rożne naiwności sformułowań, czasami frazy, ale czuję, widzę, że w tym coś jest.

Nie chodzi mi wcale o to, żeby to było wystawiane. Nie roję sobie na ten temat, nie mam na to czasu. Wiem, że tacy ludzie jak Pan są zajęci. Kiedy dowiedziałem się, że Pan może przyjrzeć się mojej pracy, poczułem się nieswojo.

Czy ja czegoś od Pana oczekuję?
No właśnie nie umiem nawet tego sformułować. Gdyby utwory te kiedykolwiek miały być publikowane, to pod pseudonimem Gall Anonim XX, ponieważ on to napisał, on jest jedną z moich biografii i jemu się to należy.

Mam też jeszcze taką obiekcję dotyczącą tych sztuk: napisane są w młodym wieku, kiedy człowiek jeszcze jest odurzony, kiedy podnieca się złudzeniem, że istnieje sprawiedliwość. Ja już nie jestem odurzony. Teraz nie napisałbym takich rzeczy. Mam do siebie pretensję o to, że Słowianie  to dramat nadmiernie bogoojczyźniany, że polskość tak ostro wychodzi. A to teraz jest modne, robią na tym karierę i pieniądze mądralowate gaduły, dlatego nie chcę dolewać oliwy do ich nacjonalizmu zabełtanego na głupocie. Odstręcza mnie wszelki fanatyzm. Ale bunt jest zdrowym odruchem, gdy nie zgadzamy się na podłość. Ten zdrowy odruch sprawił, że coś się zmieniło.

Jeśli Pan zechciał mnie wysłuchać, to bardzo za to dziękuję. Jeśli nie, to też dziękuję, ponieważ miałem okazję skupić się, żeby Panu przekazać ważne dla mnie sprawy, a to było dla mnie niezwykle pouczające.

Życzę Panu wszystkiego dobrego. Jeżeli Pan się poczuje bardzo zmęczony albo radosny i pogodny, i będzie Pan miał ochotę, żeby było jeszcze jaśniej i wspanialej, to niech Pan w coś wsiądzie i przyjedzie do mnie – tam są góry, tam jest niebo i tam, niech Pan sobie wyobrazi, nie ma intelektualistów.

Z Bogiem,
Leon Zawadzki

GALL ANONIM XX

S Ł O W I A N I E
 

czyli Dziadów ciąg dalszy

Polskiemu Teatrowi Narodowemu poświęcam

0
Strona tytułowa oryginału S
ŁOWIAN




                           O S O B Y

     Stefan Gordon            generał

     Helena Gordon           jego żona

     Piotr Gordon               syn

     Borkowski                   major

     O. Józef                      zakonnik

     Adam

     Jan

     Marek

     Łukasz

     Raczkiewicz                urzędnik MSW

     Adiutant

     Agent pierwszy

     Agent drugi

A K T  I

Scena 1

Gabinet generała Stefana Gordona. Generał. Wchodzi adiutant.

             Adiutant
Przyszedł jakiś człowiek.

             Gordon
                                      Któż taki ?

             Adiutant
Nie wiem. Boję się, by draki
nie było, panie generale.

             Gordon
Młodyś, to się boisz. Masz coś na sumieniu ?

             Adiutant
Ten człowiek mówi, że niedawno był jeszcze w więzieniu.

             Gordon
Cóż, więzienie rzecz ludzka. Dziś po świecie chodzi
niejeden, za którym Temida ślepym okiem wodzi.

             Adiutant
Borkowski, panie generale.

             Gordon
Borkowski !? Mój oficer ! Ty się nie bój wcale.

             Adiutant
Mówi: jak nie wpuszczą, będą go wynosić.

             Gordon
Poznaję, to Borkowski.

             Adiutant
                          Więc?

             Gordon
                                  Prosić go tu, prosić!

Adiutant wychodzi. Po chwili, krokiem oficera liniowego wchodzi Borkowski. Zatrzymuje się i wyprężony  przyjmuje postawę zasadniczą.

             Borkowski
Major Borkowski, panie generale. Melduję – nie zdradziłem !

             Gordon
Nie zdradziłeś ?! … No, siadaj, kochanie.
Nie zdradziłeś, powiadasz ? No to miej staranie,
by i wprzódy tak czynić. Nie wiem tylko,
czego nie zdradziłeś ?

             Borkowski
                                            Jak mi życie miłe,
pana, obywatelu generale.

             Gordon
                                     Mnie?! Jak to?! Dlaczego
ty o zdradzie mówisz? Cóżem ja takiego
uczynił, byś mnie musiał bronić?
Oj, Borkowski, a może tobie wolność w głowie dzwoni?

             Borkowski
Lat piętnaście mi dzwony w więzieniu dzwoniły,
a wolność mi teraz miła tak, jak mi Bóg miły.

             Gordon
Ty mi Boga nie wzywaj w państwowym urzędzie,
bo tu śpi biały orzeł na czerwonej grzędzie.
             Borkowski
Dobrze, że nie słyszy kapitan Góralczyk.
To on właśnie mawiał: "Ty dasz materialczyk,
a na twoim generale my zrobim karierę".

             Gordon
My? …

        Borkowski
        To znaczy, ja z nim. Bo nawet w niedzielę
Góralczyk kapitan nic nie odpoczywał,
tak się do robienia kariery wyrywał.

             Gordon
Czekaj ! Góralczyk ? Ta pluskwa z Dziesiątki,
który w polskim rządzie miał czynić porządki ?

             Borkowski
Ten sam.

             Gordon
         Ten pierwszy w Dziesiątce sawietnik,
jeden z tych, co nam z Polski uczynili śmietnik,
w którym każda świnia swoje złoto ryje,
a my w ich, bracie, gównach siedzimy po szyję.
Toś ty, major, z nim w takich stosuneczkach bywał ?

             Borkowski
Tak, bo to właśnie on mnie przesłuchiwał.

             Gordon
Co ?! Przecież ta bestia słynęła
z okrucieństwa ! …

             Borkowski
                  Gdyby go nawet ziemia pochłonęła,
gdybym go w piekle spotkał w diabła czarnej świcie,
to i wtedy bym przeklął swoje krótkie życie
za to, że w ojczyźnie, choć takich widziałem,
ja, oficer polski, do nich nie strzelałem.
I nie za to, że bił…

             Gordon
                       Bił cię ?

             Borkowski
                                 Związanego.
I ciągle przygadywał: "Wolnego, wolnego !
Ty mi wsio podpiszesz, jak żeś z generałem
w angielskim był wywiadzie…"

             Gordon
                              Stara pieśń, słyszałem.

             Borkowski

                              "My was nauczym pisać memoranda !"
wrzeszczał.

             Gordon

                               A jednak ta banda
dzięki naszej pracy dość się zeszczupliła.

             Borkowski
Ale Polskę rozkradła.

             Gordon
                                Siedziała i tyła.
Brzuchy sobie, panie, takie hodowali,
i nas na wiarę swoją strachem nawracali.
"Sawietnik" przy ministrze, "sawietnik" przy klubie
oficerskim…

              Borkowski
                  A wszyscy dobrze mieli w czubie,
tak im władza w smak była.

              Gordon
                                        Wrony !
Gdym zobaczył, że z Polski żer skubią czerwony,
i chociaż się cała Europa dziwiła,
o im Warszawa się jeszcze nie tak wykrwawiła
jak trzeba, by mogli, nam łotry, powiedzieć,
co w domu własnym mamy czynić i na czym w nim siedzieć.
Rozkaz dałem, bom prawo z urzędu posiadał.

              Borkowski
…bym ja, Borkowski, każdego z nich z osobna zbadał.
Ledwom pracę poleconą rozkazem dokończył,
gdy Góralczyk…

              Gordon
                                        Pies gończy !
Pierwszego ciebie puścił w żelazne obroty,
a mnie na deser zostawił.

              Borkowski
                                        Dużo miał roboty,
ale nic nie zdziałał.

              Gordon
                    Ja tobie dziękuję,
choć nie w moim zwyczaju, wiesz, mówić, co czuję.
Ale myśmy twej pracy tu nie zmarnowali.
Spisy sporządzili, chodzili, pisali,
dwa raporty do Moskwy ja sam odwoziłem,
i znając ich, żem żywy, mocno się dziwiłem.
Potem, kiedym mosty już za sobą spalił,
i myślał, że to koniec, nagle mnie wezwali,
pochwalili, order za służbę przypięli,
no, a sawietników ichni diabli wzięli.

               Borkowski
Wszystkich ?

               Gordon
             Niezbyt, bo tak się przebrali,
że diabli, co ich wzięli, by ich nie poznali.
Ale o sobie powiedz. Słuchaj, jak tam było ?

               Borkowski
Było tak, jak się nawet w gorączce nie śniło.

               Gordon
Bili mocno ?…

               Borkowski
             Na początek wodą oblewali
i na mrozie nagiego całą noc trzymali.
Teraz krwią pluję.

               Gordon
                    A ja, bracie, czuję,
jak mi kocur łapą w środku serca grzebie.
Majorze, ja jeszcze będę na tym ich pogrzebie !
Potem już sam się do trumny położę,
pewny, że jak bez nich leżę, to nie cudzołożę.
Mów dalej…

               Borkowski
             Góralczyk miał krzesło wymyślne.
I po śmierci się takie krzesło może przyśnić:
druty, uchwyty, zaczepy stalowe
i drewniany kołek pod siedzenia spodem
schowany. Kołek wysuwany.

               Gordon
Kołek ?!

               Borkowski
           Do stropu przytwierdzono liny
i wisiałeś nad stołkiem minuty, godziny,
potem wchodził Góralczyk, liny odwiązywał,
przymilał się, uśmiechał, przeklinał, wyzywał,
potem znów w górę ciągnął. Dyndałem nad stołkiem,
a Góralczyk smakował już badanie kołkiem.
Zdzierał ze mnie spodnie, pośladki rozchylał,
i jak motyla na szpilkę, na ten kołek wbijał.
I tak do tego krzesła, jak owad przybity

siedziałem wieczność całą. Żelazne uchwyty
ręce przy poręczach mi twardo trzymały,
a Góralczyk przede mną głosił ideały.
Mówił o wierności, żołnierskiej przysiędze,
ja mu w oczy patrzyłem czytając jak w księdze.
I taką miałem w duszy pokoju obfitość,
bo życie się rozpękło na wieczność i nicość,
bo zbadałem sam sobą na tym strasznym stołku,
że nasz naród na Góralczykach siedzi jak na kołku.

               Gordon
Twoja racja – siedzimy wszyscy na rządowym trupie,
lecz trzymamy ich wszystkich jak ten kołek…
Czy ciebie sądzono ?

               Borkowski
                   Nie. Do celi wyrok przyniesiono.
Miałem go przy sobie do ostatniej chwili.
Ale mi go zabrali, nim mnie wypuścili.
Lat dwadzieścia dostałem.

               Gordon
                         A Góralczyk ?

               Borkowski
Jeszcze go raz widziałem.

               Gordon
                         Wiem, że siedział.

               Borkowski
Tak. I wtedy go do nas przywieziono.
Dostrzegłem go jak dreptał na widzenie z żoną.
Potem na tartaku, gdzieśmy pracowali,
współwięźniowie się nad nim wymyślnie znęcali.
Nie poznał mnie. Raz prosił: – Daj kawałek chleba!

               Gordon
Dałeś?

               Borkowski
                        Dałem.

               Gordon
Tak trzeba, majorze, tak trzeba.

               Borkowski
Mam pytanie… Czy mogę? Bardzo mnie męczyło…

               Gordon
Wiem, o co pytać będziesz. Mnie nie było miło,
gdy wszystkich moich ludzi jak głupie szczenięta
powsadzano do łagrów. Ja im popamiętam
własną niemoc, bezsiłę i noce bezsenne,
moje prośby i groźby, jak zwykle daremne,
te rozmowy z szefami, gdzie mi włosy siwe
opluwali, jad sącząc jak zgniłą oliwę,
bubka, co miast łapać za warkocz dziewczyny,
za pióro chwytał i pisał do mnie anonimy
o tym, że cela siódma wymieciona czysto
czeka na mój koniec. Ot, polski służbista !
Tyle zdziałał, że przez wiele lat codziennie
żona telefonów czekała ode mnie,
bojąc się, że już z pracy nie wrócę do domu,
a powiedzieć o tym nie miałem nikomu.
I po uszy sterczałem w ponurej zgniliźnie
ja – polski generał w swej polskiej ojczyźnie.
W końcu mnie ci nasi nad mistrzami mistrze
wepchnęli w pustą dziurę. I tak kwatermistrzem
zostałem przy okręgu. Odtąd, przyznam, cicho
siedziałem i czekałem. Na co ? Niech go licho,
nie wiem ! Teraz Polska się budzić zaczyna.
Ale tę robotę zostawiam dla syna.

               Borkowski
Ja tam myślałem, generale…

               Gordon
                      …że my tutaj z uciechy wyprawiamy bale.

Adiutant wprowadza Helenę i Piotra Gordonów

               Adiutant
Pani generałowa pozwoli.

               Helena Gordon
                        W swojej roli
jestem żoną i basta. Po co tytułować ?
Nie przystoi w mym wieku za męża się chować.
                   [patrzy na Borkowskiego]
Chwileczkę, pana już widziałam. Twarz jest mi znajoma.

               Gordon
Jak to, nie pamiętasz ?

               Helena Gordon
                              Ach, tak ! – Major doma?!
Głos jeszcze słyszę tego Rosjanina,
który pana ukochał jak własnego syna.

               Borkowski
Konstanty Gerasimowicz! Co z nim ?

               Helena Gordon
                                    Umarł. Atak serca.

               Gordon
Nie wytrzymał wieści, że Stalin – morderca.
Pamiętasz, mówił: Ja się mordem brzydzę!

               Borkowski
Ja ich nienawidzę !

               Piotr
                   Wszystkich? Dlaczegóż?

               Gordon
                            [do Borkowskiego]
Choć ty wprost z męczarni,
on cię, bracie, tu jeszcze nie tak umoralni.

               Piotr
                            [do Borkowskiego]
Przecież oni są wszyscy internacjonalni.
                            [do ojca]
Tato, jeśli nie ma tu u ciebie podsłuchu,
zaraz was opowieścią podtrzymam na duchu.

               Gordon
Podsłuchu, synu ?! A skąd ja mogę wiedzieć !
Ja już niedługo do trumny, to ty pójdziesz siedzieć.
Jakież to wieści ?
            
               Piotr
                              Mocno przygłuszone,
o tym, co się zdarzyło w Rostowie nad Donem.

               Borkowski
Cóż takiego ?

               Piotr
                          Szli ludzie setkami do nieba.
Bo lud wyszedł na ulice. Z hasłem "Wolności i chleba!"
szły tysiące i ten jeden transparent niesiono
w milczeniu strasznym, bo głuchym. Policję czerwoną
strach blady trupią ręką za gardło pochwycił,
bo tłum gęsty walił wprost na nich. Bandyci
jeszcze próbowali do narodu gadać,
jeszcze mu stare bajki chcieli opowiadać.
Lecz, gdy nie pomogły wyświechtane śpiewki
o wierności ojczyźnie…
                        …że to nie przelewki
w lot pojęli, bo tłum im ostatnią godzinę
gotował, pod gmach znosząc drewno i benzynę.
Wtedy, by ład bolszewii do życia przywrócić,
zdecydowano do ataku pułk piechoty rzucić.
Dowódca dostał rozkaz. To młody pułkownik,
któremu naród cześć winien, a historia pomnik.
Apel pułku ogłosił, przed frontem żołnierzy
przy sztandarze stanął, powiedział: "Nam mierzyć
dzisiaj rozkazano w serca naszych braci.
My na ziemi rosyjskiej narodem bogaci.
Tam nasze kobiety i nasi ojcowie.
Ja strzelać nie będę. Ja wolę już w grobie
leżeć".
              To zdążył powiedzieć
i nim mu komisarze słowo to odjęli,
nagan z kabury wyrwał i tu z niego strzelił.

               Gordon
Żołnierz! Widywałem już takich żołnierzy!

               Borkowski
Narodowi się także od nas coś należy.

               Piotr
Żołnierze zaszemrali. Lecz, nim pułk ochłonął,
już go zbyt dokładnie zewsząd otoczono
pierścieniem pancernym. Pierścień to był dziki –
w czołgach siedzieli Tatarzy, Kirgizi, Kałmuki.
Pułk musiał broń złożyć.
A potem runęła na miasto
pancerna dywizja dzikusów i zrobiła ciasto.
Gąsienice czołgów tłum na miazgę tarły
i raz jeszcze wygrały w stal odziane karły.

               Borkowski
Finał Azji godny.

               Helena Gordon
                 W Azji człowiek głodny.

               Piotr
Jeśli w Rosji naród się budzić zaczyna,
to jaki będzie człowiek, taki będzie finał.
I jeśli pan się Azji przyjrzeć zechcesz bliżej,
to petersburskich cerkiewek spiłowane krzyże
zechciej zauważyć.

               Borkowski
                   Co, tam krzyże piłują?

               Gordon
Widać, jak krzyża nie widzą, to lepiej się czują.

              
               Borkowski
Petersburg, według geografii, to jeszcze Europa.

               Piotr
Tam teraz Leningrad.

               Helena Gordon
                     Co wam za ochota
przyszła, by sę kłócić, w jakiej świata stronie
człowiek cierpi ? …

               Piotr
         Czekaj, mamo. To jeszcze nie koniec.
Gdy się wieść o masakrze w Rostowie rozniosła
i po cichu mówiła o tym cała Rosja,
gdy zagrały propagandy partyjne bałałajki,
na Donbasie w czas ten zaczęły się strajki.
W trzech kopalniach. Strajk uspokojono,
żądania robotników w czymś tam uwzględniono,
i kiedy wszystko na Donbasie wróciło do normy,
ministerstwo zarządziło w kopalniach reformy.
Reformy jakoś dziwnie tak przeprowadzono,
że aktywnych buntowników w jednej zgromadzono
kopalni.
         I tam nasi bracia mili,
gdy górnicy pod ziemię zeszli, sztolnię zatopili.

               Borkowski
Generale, pański syn, widzę, w tłuszcze nie obrośnie.
Zgnije w więzieniu.

               Helena Gordon
                   Chyba, że z tego wyrośnie.

               Piotr
Jeszcze wam opowiem…

               Helena Gordon
                       To cię, synku, zmęczy.

               Gordon
Ty go, matko, nie ruszaj, bo w nim dusza jęczy.

               Piotr
Mamo, zgoda, milczeć będę.

               Gordon
                               [do żony]
                                     No, nam pora na grzędę.
Czas do domu, moi drodzy.
                           [do Borkowskiego]
                                     Ciebie zapraszamy.
               Helena Gordon
                                   [do Borkowskiego]
Dziś wieczorem na pana z kolacją czekamy.

               Borkowski
                               Dziękuję. Życie mi ucieka,
stęskniłem się za domem i ciepłem człowieka.
Przyjdę na pewno.
                Teraz życzę spokoju i ciszy.
                   [kłania się i wychodzi]

               Piotr
                          [do Borkowskiego]
Jeśli pan pozwoli, będę towarzyszył.
                 
            [Piotr i Borkowski wychodzą razem]

               Helena Gordon
Ja się o tego smarkacza wciąż boję.

               Gordon
Strachu to tu wszędzie dosyć.
                             Chodź, kochanie moje.

                                    [wychodzą]

Scena 2

Mieszkanie Borkowskiego. Wchodzą Piotr i Borkowski.

               Borkowski
Proszę. To mój dom. W snach go widywałem.
Gdy tutaj z więzienia wróciłem, żony nie zastałem.

               Piotr
Żona zmarła?

               Borkowski
Nie. Żyje. Mówią, dobrze żyje.
Proszę, proszę spocząć. Czy pan się napije?

               Piotr
Dziękuję, nie trzeba. Tak jakoś bez trunku
Bóg mi w głowie pomieszał.

               Borkowski
                         A ja podarunku
swojej nie odmówię. A w tej pana głowie…

               Piotr
                           [przerywając mu]
Nie w pustej przyszedłem brać udział rozmowie.

               Borkowski
"Świnia pusta, bo pusta, byle była tłusta" –
mawiał starszy strażnik.

               Piotr
                        Powściągnij pan usta,
serce otwórz, bo dzisiaj nam w kraju potrzeba
tych, co piekło zwiedzili po drodze do nieba.

               Borkowski
Tylko bez morałów! Morałem się brzydzę.

               Piotr
                                       Ja widzę,
żeś ty z piekła powrócił. Ja się łez nie wstydzę.
I jeśli w tym piekle tyś nam się uchował,
ja ci, za to żeś wrócił, będę prorokował.

               Borkowski
Tam właśnie dwa razy z Bogiem się widziałem.
Niestety, swoje racje wtedy przemilczałem.

               Piotr
Gdyby zaprawdę Bóg na tobie dłoń zechciał położyć,
już on by ci serce potrafił otworzyć.

               Borkowski
Mnie ludzie za życia pchnęli do mogiły,
i pamiętać o sercu?… No nie, jak Bóg miły !

               Piotr
W oczach swoich nie szukaj ludzkiego imienia,
ale Tego, kto w tych oczach jest treścią patrzenia.

               Borkowski
Ja? Skąd przychodzę, dokąd zmierzam – nie wiem.

               Piotr
Nas w Polsce zrodzono, a Polska w potrzebie.
                  [po chwili]
Jak się tu znalazłem, jakimi wyroki ?
Ja tego też nie wiem. Świat przecież szeroki,
różne na nim ludy, różne obyczaje.
Słowian rozdzieliły granice i kraje,
byt się im narodowy odmiennie kształtował.
Nam Bóg wolność zabrał, lecz Polskę zachował.
Po co, jak, dlaczego ? Nie nam o to pytać.
Żyć dla niej musimy, kochać ją i kwita.

               Borkowski
Wszędzie człowiek żyje.

               Piotr
                        Nam by się przydały
z ducha, a nie z miecza internacjonały,
gdzie człowieka zmierzy nie wydajność pracy,
lecz wydajność serca…

               Borkowski
                        Czyż nasi rodacy
światu serca własnego nie udowodnili ?

               Piotr
                                Wtedy, gdy się bili.

               Borkowski
My się bić umiemy.

               Piotr
                        Z tą szlachecką pychą.
Gdy nas wszy oblezą, to siedzimy cicho.
By do garnka włożyć, dosyć gospodarni,
lecz wolności własnej gospodarze marni.
Los nas lubi zwodzić, obietnicą łudzić,
my na cud czekamy, aby rąk nie zbrudzić.
Opór, walka, gorączka… Potem już statyści.
Dla innych krew lejemy, a u siebie – czyści.

               Borkowski
Cudzoziemcy nam wdzięczni, chociaż tym zdumieni…

               Piotr
Naród, widać, Kościuszkę tak wysoko cenił,
że ten wsiadł na okręt i kontynent zmienił.
Rosjanie, Austriacy, Niemcy – kto tam wyzna
jakie psy nas szarpały?! Bóg, Wiara, Ojczyzna,
rewolucja, przewrót, tron spadał za tronem,
aż się nam sen wyśnił o Placu Czerwonym.
Teraz na nas ludowa przyszła demokracja,
by się mogła dopełnić nasza edukacja
narodowa.

               Borkowski
                                         Słowa, chłopcze, słowa…

               Piotr
Słowa?! Patrz – pośrodku stoi mauzoleum czarne,
wokół tłumy wiernych karne, rojne, gwarne,
tłumy sprzęga idea ponad narodowa,
w środku zaś trup leży jak lalka woskowa.
To jest centrum Ziemi. Tutaj duma pawia
dziś Bogu urąga. Tu się msze czarna odprawia,
tutaj postawiono trybuny. Tu świata narody
przed tym trupem tańczą swoje korowody,
krew czerwona sławią.
                                                     To symbol epoki,
co w Paryżu stawiała swoje pierwsze kroki.
Robespierre, Danton, Marat – mściciele wieku:
w imię trupa zabić co żywe w człowieku –
oto cel. A środki?

                                              Na trybunę wchodzą
ci, co siłę głoszą a upadek płodzą,
gasząc iskrę ducha wrzaskiem defilady,
sławią wierność ziemi i syte obiady.
Ja – człowiek chleba żądam! Napełniam ulice,
na ołtarzu stawiam tłustą jajecznicę,
żyję póki żyję, aby świat mnie zbawił.
Bracie, patrzmy, by nas ten chleb nie zadławił.
…bo jeśli bez pokory ten chleb jest spożyty
sytość zabić może, gdy duch chlebem bity,
gdy nie przez brata dla brata ten chleb przyrządzony.
Człowiek skona z pragnienia, gdy duch jest wzgardzony.
To jest prawo.

                     Borkowski
                                     Brawo, mój młodzieńcze, brawo!
            /do siebie/
Geniusz czy szarlatan?

                    Piotr
Wszystkie końce świata
tu, w sercu trzymam jak napięte struny
i gram na nich pieśń własną, a nie pieśń fortuny.

                    Borkowski
Cóż czynić? Nie pojmuję, wyznam…

                    Piotr
Czynić? Czyn największy jest jeden – decyzja.
Dzisiaj, gdy się Ziemia rozpękła na dwoje,
nie ma naszych i waszych, nie ma moje – twoje.
Tylko światło lub ciemność.

                    Borkowski
                                                  Widzę nadaremność
każdej walki. To tylko do więzienia droga.

                    Piotr
Ty podejmij decyzję. Reszta w ręku Boga.

                    Borkowski
Koniec, koniec rozmowy!

                    Piotr
                                   Majorze, słucha, ty jesteś wojskowy!

                    Borkowski
Człowieku, znowu bronią chcesz swych praw dochodzić?

                    Piotr
Bronią, by bez broni.

                    Borkowski
                                            I ty mnie chcesz zwodzić?
Mnie, starego wygę.

                    Piotr
                                 Ja cię nie ostrzygę.
Już cię raz przystrzyżono.

                    Borkowski
                                            Racja, krwią pluję czerwoną.
Wystarczy!

                    Piotr
                                To już uwiąd starczy.

                    Borkowski
Z moich popiołów feniks już więcej nie wstanie.
Czas na nas, chodźmy.

                    Piotr
                                Mam jeszcze spotkanie.
Potem przyjdę.
        /z żarem i nadzieją/
                                Majorze, musi być organizacja.

                   Borkowski
Chodźmy, chodźmy, bo stygnie kolacja.

Scena 3

Spotkanie młodzieży. Adam, Jan, Łukasz, Marek.

                    Adam
                                …jak ten dziennikarz w Warszawie,
którego rząd poświęcił narodowej sprawie.

                    Jan
Narodowej? Powiedz lepiej – sprawie socjalizmu.
Ale kto kogo poświęcił i po co? Przyznam,
nie rozumiem.

                    Adam
                                Ja zaś ani umiem,
ani chcę o tym mówić.

                    Marek
Opowieścią taka łatwo jest się zgubić.
Tak zagubił się dziennikarz, zdolny publicysta,
którego miej w opiece święta Mario czysta!

                    Łukasz
Odkąd powszechnie w Polsce jej imienia
wzywać zaprzestano – zdrętwiały sumienia.

                    Jan
Opowiedz, jak było?

                    Marek
                            Dobrze, ale po porządku.

                    Łukasz
Oczywiście, to jasne, tylko nie trać wątku.

                    Marek
Wpierw pytanie – czy znasz w polskiej mowie
słowa, którymi bys rozpoczął powieść o Chruszczowie?

                    Jan
Opój i błazen.

                    Adam
                    Rubaszny wesołek.

                    Łukasz
Spośród władzę dzierżących najpierwszy matołek.

                    Jan
Dowcipniś. bałaguła, bałamut, kręciołek.

                    Marek
Cherubin nowej ery, co uznał, że wina
za zbrodnicza iluzję obciąża Stalina.
Zaś on sam, ze swymi kompany pospołu
milczał, wstać nie mogąc od carskiego stołu,
na którym podawano przeróżne frykasy
w imię szczęścia ludzkości i zniszczenia klasy
ludzi wyzysk czyniących.
                                                             Tak oto wyzyski
zwalczane twardą ręką zamieniono w zyski
sławy i bogactwa pierwszych spośród równych.
Nigdy jeszcze idea tylu środków zgubnych
nie stworzyła dla sprawy ludzi ocalenia.

                    Łukasz
Dzisiaj się historię inaczej ocenia.

                    Marek
Jeśli rzucać nie umiesz, nie podnoś kamienia.
Chruszczow był premierem rządu sowieckiego,
czy też, jak dawniej mówiono, rządu moskiewskiego.
A w Rosji, choć zmieniono nazwy i sztandary,
metody nie zmieniono, nraw pozostał stary.

                    Łukasz
Co znaczy nraw?

                    Marek
                                Znaczy: stosunek do ludzi i świata.

                    Jan
U nas też się nie zmienił – czym chata bogata
tym rada…

                    Łukasz
                                A naród wciąż biada.

                    Jan
Wszy najlepiej karmi, kto sam nie dojada.
By plugastwa nie mieć, trzeba myć się często,
bo raz kołtun zapuścisz i robactwa gęsto.
Ale cicho!
                    /do Marka/
                                            Mów dalej!

                    Marek
                                                           Chruszczowa zwycięstwo
poprzedził historia znanego ministra.
                                                           O tym, że nieczysta
domyślali się wszyscy. Szczegółów nikt nie wiedział.
Minister błąd popełnił. Potem ponoć siedział,
następnie go za zdradę pospiesznie sądzono,
wyrok śmierci wydano i raz-dwa zgładzono.

                    Łukasz
Beria, oczywiście?!

                    Jan
                                    Gdy jeden z proroków
z uczniami swymi szedł brzegiem potoku,
uczeń mędrca dostrzegł płynącego na fali
trupa. – Mistrzu, wiem, on zabił – powiedział.
                                    – A ci, co jego zabijali –
odparł prorok – zabici będą. Bowiem śmierć sądzona
temu, kto miast życia śmierć narodził z łona.

                    Marek
Tak, Beria. Namiestnik Dzierżyńskiego…

                    Jan
            …którego zwą krwawy Feliks…

                    Marek
                                                               Menżynskiego
następca,
                    następca Jagody…

                    Jan
…który strachem połączył te „wolne narody”.

                    Łukasz
Następca Jeżowa.

                    Jan
                    Tę postać diabeł w pamięci zachowa
na wieki wieków…

                   Marek
Beria, mając absolutna władze policyjną…

                    Łukasz
…co u Rosjan oznacza władze nieomylną…

                    Marek
…chciał skorzystać ze śmierci Stalina,
by z pierwszego pucharu zakosztować wina,
balsamu władzy, którym w Rosji namaszczają bogów.

                    Łukasz
Obrzęd poganina!

                    Marek
                    Wtedy reszta starej świty
zmarłego tyrana decyzję powzięła, że bity
będzie każdy, kto zechce rozdzielać ochłapy,
a gdy krzykną, że mało – poutrąca łapy.
Ale bano się Berii, jego pułkowników
i ich powiedzonka: W razchod! i po krzyku.
A że Beria mógł im taką zgotować zabawę
i z uśmiechem podać ołowianą strawę
wiedzieli, znając Stalina nawyki.

                    Łukasz
…gdy męczonych prośby, złorzeczenia, krzyki
goniły po Kremlu carów obudzonych duchy,
pupilowi rozkazał: Bić i kuć w łańcuchy!

                    Marek
Słuchajcie! Na tajnej naradzie
umówili się zdradzić, by zapobiec zdradzie.
Kto tam ze zdrajców zdradzony tylko Bóg się wyzna.

                    Łukasz
Zdrajcy zdradzają siebie, a cierpi ojczyzna.

                    Marek
              Wiedząc, że wszyscy śledzeni,
postanowili udawać. Prawda się rumieni,
ale im nie do prawdy, gdy w każdym telefonie
podsłuch.
             – Ty do mnie, ja do ciebie dzwonię:
wiesz, trzeba będzie Berii miejsce Stalina powierzyć.
Ten nikomu nie wierzył, lecz gdy słuch się szerzyć
i rosnąć począł – uwierzył.
                                                                    Zwołano zebranie
wszystkich pogrobowców. Beria przyszedł na nie,
pewny, że w ręku mocno teraz trzyma
puściznę sławy i władzy Gruzina.
Salę obrad strzeżono i pilnie zamknięto.

                    Łukasz
Diabeł lubi w ukryciu fetować swe święto.

                    Marek
Jeden ze spiskowców odczytał dokument.
Beria w mig pojął, co to za instrument –
był to akt oskarżenia, w którym zdradą stanu
jego życie w służbie mordu dość słusznie nazwano.

                    Jan
Tak oto Bóg łotrów nagradza,
gdy ich przy jednym stole z podobnymi sadza.

                    Marek
Zerwał się oberpolicmajster na równe kopyta,
zbladł,  chciał krzyknąć pomocy.
                                                                                  Ale ci go świta
pierwszych głów państwowych zwarcie otoczyła
i nim słowo rzucił, już go uchwyciła
ręka marszałka za gardło. Wicepremier obłapił
tors skazańca, byłby się poszkapił,
lecz ministra policji opuściły siły,
zsiniał i już gotów do trumny i mogiły.

                    Łukasz
Widzę sami swoi.

                    Jan
       Tak to już na Rusi –
jak cię rząd nie kupi, to rychło udusi.

                    Marek
Chruszczow na tym koszmarnym posiedzeniu
był obecny.
                    Czy jego sumieniu
ciążył koniec życia moskiewskiego kata,
czy też bał się sypiać, gdy już nie czuł bata,
dość, że gdy w Warszawie ostatnio zabawił
upił się i pijany rzecz całą wyjawił.

                   Łukasz
Jak to? On sam?

                   Marek
        W rządowych salonach,
gdy się już rozchodzić poczęła hałastra zmęczona,
wziął Rolanda pod rękę i wyrzucił spiesznie
bełkocąc swoje grzechy.
                                                        Czy działał niewcześnie,
czy też nie wiedział, z kim gada?…
                                                                                 Roland słuchał chciwie,
pewny, że na jego dziennikarskiej niwie
przytrafia mu się nagle gratka niesłychana.

                    Łukasz
Co dalej było?

                    Marek
            Nie zdzierżył tajemnicy i tak poznał pana.

                    Jan
Więc dlatego?…

                    Marek
Tak, dlatego. Najpierw go zamknięto,
przesłuchano, badano, drogę do świata odcięto,
potem do własnego domu zawieziono
niby rewizję czynić. I tam wyrzucono
z piątego piętra na bruk. A w gazecie
umieszczono notatkę. Resztę to już wiecie.

                    Jan
Tak. Samobójstwo. Metody, metody.

        (wchodzi Piotr)

                    Łukasz
Nic nowego – przestępstwo, a końce do wody.

                    Piotr
A gdy się końce już w wodzie wymoczą
zbrodnia ciążyć zaczyna i ludziska psioczą.
Co słychać nowego?

                    Łukasz
             Jeszcze się starego
miarka nie przebrała.

                    Adam
Ale się już nowego Polska doigrała.

        (do Piotra)

Wesołyś. Można wiedzieć z czego?

                    Piotr
                                                                    Przynoszę nowinę.

                    Adam
Pewnie spotkał w tramwaju taaaką dziewczynę.

                    Piotr
Nie, nie spotkałem dziewczyny ni czarta.
Słuchajcie – Rosja zrodziła bękarta.

                    Jan
Co znaczy?…
       
                    Piotr
Jeśli sto sześćdziesiąt lat bez mała
rewolucja hardziała i w siłę pęczniała,
jeśli, nie mając litości ni grama,
wieńczyła myśli triumfem zwycięskiego chama
darując mu odkrycia laboratoryjne,
wobec ludzi wielkie, wobec Boga mylne,
jeśli mu wduszę brak skruchy wraziła,
jeśli mocniej nienawidzić, niż kochać uczyła
jeśli w imię rozkoszy zaniechać cierpienia
zwodziła go, by  nigdy nie zaznał zbawienia,
a ostatnie pięćdziesiąt lat tak nam rozświetliła
pożarem wojny, krwią rozczerwieniła,
tak nam sumienia skuła krótkim łańcuchy,
że już za życia prawie jako duchy
błąkamy się po własnym kraju,
                                                                                  jeśli w jej zwyczaju
mitem i brednią napełniać rozum i duszę,
to gdy się z niej rodził człowiek – ja wyznać muszę
bękartem jest, odszczepieńcem.
                                                                                  Jak Chrystus,
który ziemię dopiero wtedy zbawił,
gdy się na niej śmiertelnej choroby nabawił.
tak więc pełen śmierci będzie los bękarta,
gdy ziemia wobec Boga tak diablo uparta.

                    Adam
Któż to taki?

                    Piotr
Słyszałem, ze w Rosji procesy i aresztowania.

                    Adam
A co w tym nowego?
       

                    Piotr   
                    Nowego serce mi się wzbrania
uwierzyć. Tam sądzą naszych braci. Duchowych braci.

                    Jan
No, tośmy bogaci!

                    Łukasz
                        Różne Czernyszewskie, Dobroluby
nie pierwszy to raz naród prowadzą do zguby.

                    Piotr
Głupiś!
               Wybacz bracie, nie chciałem cię obrazić,
może nie umiem jeszcze spokojnie, co czuję wyrazić,
ale prawda nie po twojej, bracie, stronie,
wiec ty stań razem z prawdą.
                                                                         Inaczej cię piekło pochłonie.
Wiedzcie,  że są tylko dwie różne skrajności,
reszta zaś to mary, które grają w kości.
Te dwie to – prawda i kłamstwo, Bóg i treść szatana,
to granica, co słońcem noc dzieli od rana
i, choć cienie się ciałom o poranku dłużą,
promienie słońca dniowi, a nie nocy służą.
Życie lub śmierć, Bóg lub wieczna troska –
taka jest prawda życia i śmierci treść boska.
Kto do materii ciała czuje przywiązanie
ten przez Boga skazany na wieczne konanie.
Między dwoma więc człowiek musi wybierać
decydując, czy żyć chce, czy też chce umierać.
Rewolucja jest śmierć! A śmierć wspólną ludzi sprawą.
Cóż więc dziwnego, że za wspólną strawą
razem wyciągali ręce i nasi i wasi.
W jednej beczce się jabłka i kapustę kwasi.
Ci zaś, o których mowa, zrodzeni są z ducha.
Dla nich Rosja to Święta Ruś.

                    Adam   
                                A tuś mi, tuś!

                    Jan
Myśmy już tę Ruś świętą z dziada i pradziada
popamiętali.

                    Adam
            Co on opowiada!
Jeszcze do dzisiaj część Polski w Sybirze.

                    Łukasz
                                Bliżej, bracie, bliżej!
Tutaj obok mieszka kobieta znajoma,
której ojca w czterdziestym piątym wywleczono z domu
i wszelki ślad zaginął.
                                                    Chciała go wykupić.
Sołdat złota nie wziął, bo sołdat jest głupi.
Rubli żądał. Nie miała. Ojciec się naraził,
bo gdy z Niemcami walczył to Rosjan obraził.
Córka w koszmarach nocnych ojca oglądała,
czekała, bo kochała, błagała, pisała…
Potem czekać przestała.
                                                                    Po dwudziestu latach
wrócił z obozu sowieckiego dla żołnierz z AK
znajomy.
                    Szeptem opowiedział
Jak z jej ojcem w zmarzłym błocie po pachwiny siedział
i wyrywał korzonki. Potem w niskiej sztolni
pełznąc na brzuchu w wodzie, z urodzenia wolni,
dobywali dla Rosji torf.
                                                               Kobieta słuchała,
aż w tej opowieści własny sen poznała,
gdy człowiek, co powrócił, ledwo jej wykrztusił,
jak jej ojciec płakał. W gorączce się dusił.
Błagał, by na pryczy zostać pozwolono,
w odpowiedzi mu nożem na plecach skrojono
krwawą gwiazdę.
                                            Skonał. Ona w snach widziała,
jak ta gwiazda na wschodzie krwawizną jaśniała.

                    Adam
                                Jesteśmy Słowianie
i dla nas takie właśnie najmilsze konanie.

                    Jan
Nie błaznuj!

                    Adam
             Wcale nie błaznuję.
Ty mówisz, co wiesz. Ja mówię, co czuję.

                    Piotr
Spokój! W Rosji młodzież się buntuje.
My siedzimy tutaj potulnie i cicho.
Naród śpi kołysany osobliwą pychą,
w której tyleż niewiary, zwątpienia co strachu.
Starsi głowy spuścili, młodzi dla kariery
gotowi w miękisz serca wpiąć sobie ordery.
Praca? Cóż znaczy praca, gdy pracujem za nic,
a na wschodzie dla płodów rząd nie patrzy granic,
gdy kupują nas w ciemno i sprzedają w ciemno
byle tylko pomnażać swą siłę nikczemną,
byle defilować w przepychu potęgi
i na żywych szczepić swoje martwe księgi.
Pochody, transparenty i główne trybuny
na nich karły ducha, pupile fortuny.
Rakiety, samoloty, zgrzytanie gąsienic –
przed Wielkim Niczym paraduje potężne Nic.
W tym żyjemy. Temu daninę składamy,
pośród tego wszystkiego cierpimy, kochamy,
śmiejemy się, głupcy, choć już nie do śmiechu,
gdy duszno i płuca nie łapią oddechu.

                    Łukasz
Co racja, to racja!

                    Jan
                    A więc?

                    Piotr
                                A więc – organizacja!

                    Łukasz
Zgoda.

                    Piotr
        Niech każdy przemyśli dokładnie,
bo nim Polska wstanie, niejedna głowa spadnie.

                    Łukasz
Co tu myśleć, gdy dzisiaj od myślenia
są centralne komisje. A gdy rząd się zmienia,
to myśl oszukać łatwo.

                    Jan
                        Pamiętacie, jak mu śpiewano
Sto lat! O, gdyby wiedziano
jakiego naród wpuszcza lisa do kurnika,
to nie taka by jemu zagrała muzyka.

                    Łukasz
                                Słowom pustym
naród jednak uwierzył w pięćdziesiątym szóstym.

                    Jan
Widać, potrzebne jest dziesięciolecie,
by rzeczywistość sprawdziła różne ecie – pecie.

                    Adam
No i co dalej, panowie? A więc macie władzę
i jak nie ty, to ja naród poprowadzę.
Tylko dokąd?

                    Jan
               Byle z błota,
Bo wyjść z niego dawno nam przyszła ochota.

                    Łukasz
Chociażby do diabła!

                    Adam
                        Więc mówmy pacierze!

                    Piotr
W królestwo szczęścia na ziemi ja , bracie, nie wierzę.
Ale miłość każdemu z nas od Boga dana,
by noc od dnia odróżnił, człeka od barana,
by, gdy z ludzi owce czyni harde zwierzę,
które choć oblicze ma ludzkie, miast duszy – protezę, –
przewodnika stada chwyć, bracie, za rogi,
łeb ukręć i trupa zrzuć ze swojej drogi.

                    Łukasz
Potem niech choć w mauzoleum leży.
   
                    Jan
I gdy Boga nie pojął, fryzjer go odświeży.

                    Piotr
Pewność serca to jedno, co dziś ma znaczenie.
Po to woda dana, by gasić pragnienie.

                    Łukasz
Reszta to zabawa.

                    Piotr
Gdy Bóg w tobie śpiewa, milczy ludzka sprawa.
Prawdy może i trzeba rozumem dochodzić,
bo prawda nie umiera, ona chce się rodzić.
Cóż z tego, że dzisiaj przeszczepiają serca!
Duszy nie przeszczepią. Jam jest innowierca –
w materię nie wierzę. Przedłużanie życia?
Dobrze, lecz dla prawdy, a nie dla użycia.
Niech bije we, mnie serce każdego człowieka,
gdy wieczność wciąż ta sama, tylko czas ucieka.
Czego nie dogonię, o to już nie stoję.
Bóg to miłość, a miłość to schronienie moje,
to jedyne, przed czym chętnie ciało swe ukorzę,
lecz wśród ludzi – godność! Tak kazałeś, Boże.
I słuchać ciebie jest powinność nasza.
Reszta…

                    Łukasz
          … reszta, to już kasza!

                    Adam
W tym, co mówisz, ja czuję jedynie skrajności.

                    Piotr
I słusznie. Bo albo rozegrają w kości
los wszystkich, o których będą decydować
w imię tego, co Chrystus kazał martwym chować,
albo będzie na ziemi i w moim narodzie
szacunek dla człowieka. Nawet gdy o głodzie
ciało zapomnieć nie da.

                    Łukasz
                                          Jak bieda, to bieda.
Nie pełzać nam po ziemi, gdy droga do nieba
otwarta dla każdego.

                   Adam
                    Kolego, kolego!
Kto o niebie mówi, kto się tam wybiera?!

                    Jan
A niech go cholera!

                    Piotr       
                     A cóż ci zostanie,
gdy umierał będziesz? Oto twe pytanie.

                    Adam
Ja tam jeszcze żyję.

                    Jan
                     No to dawaj szyję!
Zdusimy i się przekonasz.

                    Adam
Nie błaznuj, bałwanie!

                    Piotr
                         Zostaw!

                    Łukasz
Gdy człowiek duszy nie ma, na nogach nie stanie.

                    Piotr
Przecież zdarza się, że zamyślenie gnębi
mnie samego. I jak korek wyrzucony z głębi
po powierzchni pływam. Znów zasłona skrywa
twarz Boga. Miłość oczekuje. Dusza moja płacze.
Chodzę, działam, rozmawiam. A w myślach kołacze
pożądanie. Napięte pragnieniami ciało
gasi wzrok uczucia. Już zaniewidziało
oko ducha, już mętna wewnętrzna źrenica
i źródło, zda się, wyschło. Nagle błyskawica
jedna, potem druga… Na ziemię spragnioną
płyną łzy miłości, jakby Bóg samo łono
niebios mi otwierał. Już nie jestem martwy
i spokojnie przeglądam codzienności karty.
Gram tymi kartami, rozdaję, tasuję
i póty grzechu nie tykam, póki Boga czuję.
Ale jedna godzina bez niego spędzona
jest jak anioł śmierci, co rozwarł ramiona,
by pochłonąć wieczność i czas mi otworzyć.
A w czasie żyć bez Boga, to jak cudzołożyć
z samym diabłem. Oto przyczyna skrajności,
któreś ty, bracie, dostrzegł. Bóg na wysokości,
a my tu, na ziemi. I jeśli ta droga,
którą lud ziemską zowie, prowadzi do Boga,
to albo – albo! Środka nie masz wcale,
środek to tylko ciało wbijane na pale
samotności, zgryzoty i pychy. Niebo albo piekło.
Jeśli materię obłapisz, to niebo uciekło.
Ziemia? Cóż jest ziemia? Ma być przebóstwiona
przez ciebie, człowieka, który w Bogu skona.
Ot, wszystko. Reszta? Reszta się nie liczy –
to tylko małe dziecko, co na matkę krzyczy.

Ciała są z krwi i kości, pomniki ze spiżu,
Chrystus konał na materii krzyżu,
i jeśli my tu wszyscy przyszliśmy, to po co?
Myślisz: prosić i czekać, aż nam twarz ozłocą?
Aż wtłoczą w umysł wszystkie nauki wyrazy?
Kochać ciało rzecz piękna. Tylko duch bez zmazy
i taką właśnie strawą jesteśmy karmieni
my, synowie słońca, zrodzeni na ziemi.
Tutaj walczyć trzeba, a nie czekać końca.
Myśl to ducha promień przebrany za gońca,
który świat wzdłuż i w poprzek po to musi zmierzyć,
by pojął, że jest niczym i zechciał uwierzyć
A wiara tobie, widzisz, jest podarowana,
byś nie zawył jak pies, co postradał pana,
byś z nadzieja stawiał swoje ludzkie kroki
 i po ziemi stąpając, serca ton wysoki
w sobie słyszał i śpiewał chwałę twej przyszłości,
bo ci czas i przestrzeń  porachują kości.

Taka jest prawda duszy i los tego świata
i ten nie wie, co czyni, kto nią tak pomiata,
jak ci nasi bywalcy zjazdów  i zgromadzeń,
specjaliści od szczęścia i wzajemnych kadzeń,
ministranci piekła, piewcy kiełbasy,
specjaliści od płacy, od klasy i rasy,
ci, patrzący chciwie w zęby postępowi –
czy im czas przedłuży? Na wszystko gotowi –
każdą zbrodnię tłumaczyć umysłu chytrością
od faktów uciekając z przedziwna chyżością,
od narodu żądać wysiłków daremnych
 i zabijać w imię własnych pomysłów przyziemnych.

Gdy się w komunizm i faszyzm idea rozprzęgła,
partyzantką się uczyli zabijać zza węgła,
aby ci, co Polski w milczeniu bronili,
w imię walki klasowe w ich więzieniach gnili.
Bo z nich się zrobili sielni patrioci,
którzy sami są mądrzy, a reszta – idioci.

Dosiadając zajeżdżoną przez Moskali kobyłę
przeszli po kraju ogniem, którym co nam miłe
wypalili. Przed własnym się narodem schowali
w ciepłe gniazda uwite pod skrzydłem Moskali.
I czując, że dobra jest taka opieka
Poczęli głosić stworzenie  n o w e g o  człowieka.

Nim naród po rozum udał się do głowy,
już z niego proletariuszy zrobili państwowych.
Prawda, kłamstwo, Bóg, wiara – posegregowane
a myśl, wolność i praca tak skoszarowane,
że jeśli nie chcesz wierzyć w nowy świat wspaniały,
to ci głodem wypalą słuszne ideały.

Czas jednak okrutny, bo ich tak obnażył,
tak im szyki pomieszał i czyny wyważył,
tak im liczył co chwila rachunek dni grozy,
tak człowiekowi zaśmierdły ich trupie obozy,
tak im mity runęły na dół z piedestału,
że się naród obudził. I pojął pomału,
że ziemia nasza w słońcu i we łzach skąpana
nie nosiła na sobie tak jawnie szatana,
który Bogiem gardził, więc gardził narodem.
Na ziemię z hukiem zleciał  i spłonął ze smrodem.
Cel szatana, mój bracie, przemyślny i prosty:
ciało wielbić i spalić do wieczności mosty.
Dlatego taka wściekłość i pomsta na Boga,
dlatego nad Kościołem tak straszna pożoga.
Bo Kościół, co się w Bogu cicho doskonali,
może ciało zaniedba, lecz duszę ocali.

Więc wybieraj, bo droga tak zwanego środka
to jest tylko, mój bracie, dziecinna grzechotka.

                    Adam
Gorąca głowo, biada tobie, biada!

                    Łukasz
A ty Adamie, uważaj! W tobie drzemie zdrada.

                    KONIEC AKTU PIERWSZEGO

A K T  I I

Scena 4

Mieszkanie generała Stefana Gordona. Generał Gordon. Wchodzi Helena Gordon, jego żona.

                    Helena Gordon
Wiesz, telefonował Raczkiewicz. zapowiedział wizytę.
Słuchaj, ja się o Piotra boję. On o niego pytał.

                    Gordon
Raczkiewicz? Ten towarzysz. Co go tu sprowadza?

                   Helena Gordon
On o ludzi pyta, a potem ich wsadza
do więzienia. To łobuz.

                    Gordon
                                               On nie ma sumienia.
Od Piotra czego chciał?

                    Helena Gordon
                                               Chciał się z nim zobaczyć.

                    Gordon
Tutaj? Nie, nic z tego! Piotr by go uraczył.
Ten chłopak w gorącej wodzie kąpany.
On sobie biedy napyta.

                    Helena Gordon
                                    Wiecznie zalatany.
zagoniony…

                    Gordon
                                    Bo młody.

                    Helena Gordon
                                                Jeszcze nie ma żony.

                    Gordon
No, z żeniaczką niech on jeszcze parę lat poczeka.

                    Helena Gordon
Chciałabym mieć synową, a czas mi ucieka.
                    (słychać dzwonek)
O, pewnie Raczkiewicz.
                    (wychodzi)

                    Gordon
                                Diabli go tu niosą!

                    Raczkiewicz
                    (wchodząc)

Witam, generale. Proszą was i proszą,
błagają, byście napisali swoje pamiętniki,
a wy nic. Niedobrze.

                    Gordon
                        Ja tam ich muzyki
zasilać nie będę własną trąbą.
Ja wspomnienia spiszę, oni tym jak bomba
będą się bawić.

                    Raczkiewicz
                       Któż taki?

                    Gordon
                                     Ci wasi saperzy.
Sprawdzą, zapalnik wyjmą, reszta się uleży.

                    Raczkiewicz
Wy, generale, niedobre macie zdanie o cenzurze.

                    Gordon
Cenzura nie w mojej już leży naturze.
Stary jestem i nawet śmierć mnie już nie straszy.
I  ja już tej przez was gotowanej kaszy
jeść nie muszę.

                    Raczkiewicz
                Jednak sobie tuszę,
że nie będzie, generale, tak źle jak myślicie.

                    Gordon
Jeśli nawet ja te pamiętniki spiszę,
to tym hienom książkowym nic a nic do tego.
Niech sobie leżą i czasu czekają innego.

                    Raczkiewicz
Innego?

                    Gordon
        Tak. Czasu prawdziwego.
Te tam, czasy się zmieniają.

                    Raczkiewicz
                                Raz lepiej, raz gorzej…

                    Gordon
Tych lepszych w moim wieku szukać nudno.

                    Raczkiewicz
Generale, misję mam dość trudną.
Syn… Piotr… buntuje… szczenięta…

                    Gordon
To chłopak jeszcze. On się opamięta.

                    Raczkiewicz
Chłopiec, to prawda, chłopiec… tak… ale
nam to bardzo…

                    Gordon
                        Przeszkadza!

                   Raczkiewicz
                                              Właśnie, generale.
Może stypendium? Chętnie go zagranicę poślemy.

                    Gordon
Stypendium? No cóż, widzę, bogato żyjemy.
Muszę z nim porozmawiać. A cóż on naknocił?
Bo, przyznam, chłopak dobry, ja bym go ozłocił,
ale jego nie kupi.

                    Raczkiewicz
                        Przecież nie jest głupi.
Zrozumie. Może wam wszystkim zaszkodzić.

                    Gordon
My, towarzyszu Raczkiewicz, nie tylko dzieci płodzić,
nie tylko wychowywać, lecz miłością darzyć
także potrafimy. I co się im w życiu wydarzyć
może, to i nasza sprawa. Nasza, bo ojcowska.
To, co mnie z nim wiąże, to nie tylko rozkaz.
To więź, której wy nie znacie.

                    Raczkiewicz
                                                        Niestety, czuję
będę musiał powiedzieć. Wasz Piotrek spiskuje.

                    Gordon
Spiskuje?! Cóż, zwykła kolej losu,
myśmy też spiskowaniem zrobili bigosu.
A cóż to za spisek? Czy loża masonów?
A może klub pomocy i dobrego tonu?

                    Raczkiewicz
Generale, wasz syn to krzykacz i mistyk.
       
                    Gordon
I to już nie chce włazić do naszych statystyk.
Tego w rachunku nie ma. To już sprawa inna.
Statystyka często fałszywa, bo prawda niewinna.

                    Raczkiewicz
Młodzi często – gęsto nie wiedzą, co czynią.
Dlatego często – gęsto tak bezmyślnie giną.
Młodzież skora do bójek i do metafizyk.
Ale wasz Piotrek ryzykant. On ma u nas krzyżyk.

                    Gordon
Krzyżyki, które wasze urzędy stawiały,
na krzyż jeden, wielki, już się uzbierały.
Teraz macie bacznie się pilnować,
bo jak naród z krzyża zejdzie, zechce was pochować.

                    Raczkiewicz
Syn musi usłuchać…

                    Gordon
                                 Mnie, staremu, trudno już pod górę.

                    Raczkiewicz
Generale, jesteście przemęczeni. Czas emeryturę
załatwić. Chętnie pomożemy.

                    Gordon
I bez waszej pomocy, myślę, nie zginiemy.
Od państwa za służbę, ordery, medale
coś mi się należy.

                    Raczkiewicz
                       Ja nie wątpię wcale.
Rząd i partia zasługi chętnie wynagradza.

                    Gordon
I tak nas za życia już do trumny wsadza.
Siedzimy tam spokojnie, dni, lata liczymy,
rząd też czeka spokojnie, aż się położymy.

                    Raczkiewicz
Wszyscy mamy kłopoty, mamy swoje troski.

                    Helena Gordon
                    (wchodząc)
Nasz gość przyszedł.
                    (wchodzi Borkowski)

                    Raczkiewicz
                          Co widzę, Borkowski!
Znowu tutaj, jak za dobrych, starych czasów.

                    Borkowski
Raczkiewicz, towarzyszu, tutaj wilka z lasu
lepiej nie wywołuj. Tu mój przełożony,
którego ja szanuję. A ty mojej żony
idź lepiej pilnować. Bo gdy raz zdradziła
i za ciebie poszła, to ją tylko siła
przy takim plugawcu…

                    Gordon
                                    Majorze!

                    Borkowski
Przepraszam.

                    Raczkiewicz
        Żegnam, generale!
                    (wychodzi)

                    Helena Gordon
                                                Mój Boże, mój Boże!
Cały wieczór nam zepsuł.
                    (do męża)
                                Słuchaj, co będziemy?…

                    Gordon
Ty podawaj do stołu.
                    (do Borkowskiego)
                                My się napijemy.

Scena 5

Rozmównica klasztorna. Piotr. Wchodzi zakonnik – ojciec Józef.
O. Józef zatrzymuje się w progu. Przez chwilę Piotr i O. Józef patrzą na siebie w milczeniu.

                    Piotr
Dziękuj, że ksiądz chciał mnie przyjąć. Słyszałem…

                    o. Józef
Mój przyjaciel polecił mi pana. Rozmawiałem
z nim o Panu. Czym więc mogę służyć?

                    Piotr
Ojcze, życie mi się dłuży!
Ty, zakonnik, co ludzkie – Bogu poświęciłeś.
Ja życie kochałem. Teraz mi niemiłe
i płonę.
                Czuję, jak z tego wielkiego kochania
budzi się we mnie nienawiść. I głos urągania
słyszę.

                    o. Józef
            Synu, dotykasz granicy istnienia.

                    Piotr
Tu przyszedłem na dowód, żem jeszcze sumienia
nie stracił.

                    o. Józef
             Mój synu… mój bracie!

                    Piotr
Wy, ojcowie duchowi, świat inną miłością kochacie.
Przyszedłem, bo nie ma w mej duszy spokoju.
Ty znasz ścieżki prawdy i drogi rozwoju.
Pomóż mi, bo jeden nas narodził Stwórca.

                    o. Józef
Jestem zwyczajnym kapłanem. Żaden ze mnie cudotwórca.

                    Piotr
To dobrze. Czynić cudy, to jest ciężka praca.
Tak się bałem, że zechcesz mnie, ojcze, nawracać.

                    o. Józef
Jeśli Bóg ci pokoju nie da, ja tu nic nie zmienię.
W klasztorze zajmuję się botaniką. Lubię doświadczenie.
Trochę stolarki też lubię. Drewno dobrze czuję.
Modlę się i jeśli Bóg da, to z nim obcuję.
Wiem, jakiego pragniesz pokoju. Widzę, że myśli cię dręczą.
Świat na ciebie narzucił swoja sieć pajęczą,
serce pragnie wolności, myśl się w tobie wierci,
ty zmieniasz porządek rzeczy i tak ujść chcesz śmierci.

                    Piotr
Prawdę mówią o tobie, że patrzysz przez ciało.

                    o. Józef
Tyle już doznałeś. wszystkiego ci mało.
Bóg cię w rozum i serce gorące uzbroił.

                    Piotr
Chcę, byś sumienie mi uciszył i ból mój ukoił.

        o. Józef
Ty szukasz. Twoje pragnienie cię rychło odmieni.
   
                Piotr
Dla mnie piekło już tutaj, za życia na ziemi.
Tutaj! Czegokolwiek dotknę, to mi z rąk umyka.
Bronie się przed tym, jak mogę. Lecz po nocach krzyku
zdławić nie mam siły, gdy z grząskich ciemności
śmierć wychodzi. Mróz drąży mi kości,
a ona szeptem mówi: Jestem tu, przy tobie.
To nie prawda, że z tobą spotkamy się w grobie,
to nieprawda, że póki żyjesz, ja jestem w potrzebie
i patrzę twego końca, by na twym pogrzebie
podsumować ziemskie czyny i z ludzkiej pamięci
wymazać twoje imię i twe dobre chęci.
Myślisz, że się wieczność przed tobą otworzy
dopiero, gdy cię któryś z bliźnich do trumny położy?
Patrz teraz uważnie! W krótkiej życia chwili
nad każdym dokonaniem mój taniec motyli
trwa i gasną wszystkie sprawy – miłe i niemiłe,
nim je pojąć zdołasz, już nie wiesz czym były.
Patrz, patrz prawdziwie! Nie uciekaj wzrokiem
i nie goń za ciekawszym, czy milszym widokiem:
widzisz, rosną bujne, krótkie szczęścia chwile,
patrz – ja ręką dotykam. Oto już badyle
na pustym polu sterczą. Były tak przyjemne…

Koniec. I przez duszę płyną mgły jesienne.

Albo woła mnie, ojcze, woła: Chodź w moją krainę!
Ja ci serce zmienię w kamienną pustynię.
Niczego czuł nie będziesz. Nie będziesz się żalił,
nic ci będzie do tego, by cię Bóg ocalił.
Ja daję zapomnienie.

                    o. Józef
                                To straszne widzenie.

                    Piotr
Walczę ojcze.

                    o. Józef
        Przez szatana tyś, synu, kuszony.
W Bogu więc szukaj ucieczki.

                    Piotr
                                                        Jego obrony
już doznałem. Jednak straszna fala
powraca. Znowu walczę. I znów Bóg ocala
mnie, słabego. Ojcze, jestem pokoju spragniony.

                    o. Józef
Piętnem boskich wyroków tyś jest naznaczony.
Godzina twej walki wybiła.

                    Piotr
                                                   Siła. Potrzebna mi siła!
Nie mam siły. Energia ode mnie ucieka.
Czasu zdarzeń i ludzi niezmierzona rzeka
wszystkie moje wysiłki śmiejąc się pochłania,
a ja błagam o litość.

                   o. Józef
                     To jest czas czekania.

                    Piotr
Czas straszliwy, ojcze.

                    o. Józef
                                    Czas przez Boga dany.
Ja, człowiek, tym rozdarciem jestem ukarany
za to, żem się narodził człowiekiem.
Tyś do nieba nie doszedł, a już uciekł z piekieł.
Jestem z tobą, lecz w niczym poradzić nie mogę.
Ty sam musisz odnaleźć swoją własną drogę.
Łatwo się zapatrzyć w cudzej prawdy słońca
i, dzięki niej, na szczudłach przejść życie do końca.
Ale od wybranych Bóg wymaga drogi
trudnej. Łatwo na niej swoje własne nogi
połamać. Potem trzeba czekać, aż się rany zgoją.
Nic dziwnego, że tej drogi tak się ludzie boją.

                    Piotr
Przecież istnieje Kościół.

                    o. Józef
                                      Istnieje.
Ludzie jednak większą z nim wiążą nadzieję
niż  wiarę. Kościół jest im potrzebny, by swoje sumienie
mogli w nim oczyścić. Kościół im zbawienie
winien zapewnić tam, by tutaj mogli grzeszyć.

                    Piotr
Przyszedłem…

                    o. Józef
        Ciebie, mój synu, pocieszyć
ja nie mogę. Wiem tylko, że choć droga ciemna,
twoja walka na pewno nie będzie daremna.

                    Piotr
Mówisz prawdę, ja czuję, że my razem z tobą
do Boga jedną podążamy drogą.
Powiedz, dlaczego, gdy Bóg tak wysoko,
zda mi się, że mnie do niego po kamieniach wloką.
Ciało moje tą męką odarte ze skóry
 i każdym nerwem własnym czuję nerw natury.
Czuję, jak pulsuje bólem i radością,
jak śmierć plącze z życiem, a nicość z wiecznością.
Gdy zmęczona dusza moja prośby Bogu jęczy,
gdy w głowie mojej rój myśli tak brzęczy!
…gdy o  miłość prosząc wyciągam ramiona,
gdy ciało już nie cieszy, jak odzież znoszona,
gdy wyjść z życia nie mogę, ni znieść jego pędu,
gdy ostrożnie się przesuwam po grani obłędu,
gdy noce są za ciemne, w dzień mi słońce gaśnie,
gdy gwiazdy świecą zimno…
                                                                        Ojcze, wtedy właśnie
głos mi jeden bez przerwy powtarza pytanie:
jak żyć dalej?!

                    o. Józef
                                Czekanie, mój synu, czekanie.
Cierpliwości. Musi nadejść przesilenie.

                    Piotr
Słuchaj, przecież tobie Chrystus obiecał zbawienie.
Ty jemu służysz. A twoje modlitwy
to wygrane z szatanem ziemskiej walki bitwy,
w których ty o duszę walczysz, abyś ją utracił.
Ty tu żyjesz w ubóstwie, abyś się wzbogacił
i w niebie siedząc pośrodku aniołów
zażył wiecznej rozkoszy u pańskiego stołu.
Tyś się już zdecydował. Ty habit przywdziałeś
– to, co ziemskie, na ziemi ty już pożegnałeś.
Teraz służysz Panu. Wierzę, z szczerej chęci.
I żadna zbrodnia na twojej nie ciąży pamięci.
Ty ziemię opuściłeś…
                                                         Ale tu są sprawy ,
gdzie podłość zbrodni służy dla pustej zabawy,
gdzie namiętności z Boga śmieją się wzgardliwie,
aż w końcu ręce własne człowiek rozpaczliwie
rozkłada i kamieniejąc w krzyża prostym znaku
woła: Czemuś mnie opuścił?!
                                                                          A na całym szlaku
– ja to widzę wszędzie błędny ogień świeci.
Każdy z ludzi pewien, że z niego swój pożar roznieci,
dobiega, pogrąża się w zimnym płomieniu
i nie ogrzany, kostnieje w bólu i zwątpieniu.
I ja tak żyłem. Do chwili, gdy ziemia spod ciała
umknęła mi i dalej już sama leciała
po własnym torowisku pośród pyłów gwiezdnych
niosąc na swym grzbiecie wędrowców przejezdnych.
Krzyknąłem pomocy, pewny, że matkę straciłem.
Odpowiedzi żadnej.
                                                        Gdy się obudziłem
obce mi było moje własne ciało,
jak kobieta, którą się niegdyś kochało,
a gdy ją znów widzimy, to pamięć w nas krzyczy
i w sercu się otwiera czas smutnej goryczy.
Co mogło się dokonać, teraz niespełnione,
co nam było wierne, to przez nas zdradzone,
co się świętym mieniło, jest początkiem zbrodni,
a co było mną samym, to grzech pierworodny.
Ty coś z tego pojmujesz?! Bo mnie rozum trzeszczy,
dusza we mnie jęczy i głos ciała wrzeszczy.
Bywa, że jest cicho…
                                                        Cisza wiele warta,
bo słyszę, mówi, że droga powrotu – otwarta.
Słuchaj, ja się męczę, ja tak żyć nie mogę.
Pomóż! Jesteś duchowny. Proszę, wskaż tę drogę!

O. Józef odpowiada milczeniem.

Scena 6

Mieszkanie generała Stefana Gordona. Po kolacji.
Generał Gordon i Borkowski.

                    Gordon
Pamiętam mówił do mnie: Ja mam teraz władzę.
Mnie tak nie wsadzą, jak tego, którego ja wsadzę.

                    Borkowski
No i rzeczywiście. Dostał dziesięć latek.
Teraz w czystej celi podlewa swój kwiatek.
Lekarz go odwiedzi, żona go odwiedzi,
i tak mu się w tej celi dość przytulnie siedzi.

                    Gordon
Mścić się na zbrodniarzu?… Sumienie zabrania.

                    Borkowski
To się nazywa metodą reaktywowania.
A sumienie?… Jego sumienie nie ruszy

                    Gordon
Pamiętam, chłoptaś tak bardzo się wzruszył,
gdy go fala postępu wyniosła na szczyty.
Podobno własnoręcznie bił więźniów.

                    Borkowski
                                     Dzisiaj on jest bity.
Może nie tak boleśnie i nie tak dotkliwie.

                    Gordon
Ale jemu na świecie dziś nie jest szczęśliwie.
Bo jeśli nie człowiek, to któż go rozgrzeszy?

                    Borkowski
Historia go potępi.

                    Piotr
                    (wchodząc, do Borkowskiego )
                           Pan się z tego cieszy?
Tato, przyszli ze mną moi przyjaciele.
Chodźcie tutaj!

                    Gordon
(do wchodzących Fabiana, Andrzeja i Witolda)
             Witam, witam! Będzie nam weselej.
My tutaj z majorem odkurzmy rupiecie.
No, chłopcy, co nowego się dzieje na świecie?

                    Łukasz
Kiełbasa, aktor, Mickiewicz, cenzura.
Czyli: demokracja, cywilizacja, naród i kultura.
       
                    Gordon
Co za szyfr! My niczego nie rozumiemy.

                    Piotr
Zaraz wam w porządku wszystko opowiemy.
                    (do Łukasza)
Ty wal o kiełbasie!

                    Łukasz
                                Zwyczajna, jałowcowa,
krakowska – takie znamy. Teraz rocznicowa
powstała kiełbasa…

                    Jan
                       … z wymyślnym nadzieniem…

                    Marek
                    (do Fabiana )
Nie przerywaj!

                   Łukasz
       Zwykle do jedzenia
kiełbasa służy…
                          Bieg rzeczy tym razem dla nas odmieniono
i rocznicę rewolucji specjałem uczczono.
Białym tłuszczem tak wymyślnie smakołyk nadziano,
że nim cyfry rocznicy w środku wypisano.
I teraz, jak z tej kiełbasy odkroić plasterek,
to zawsze ci wypadnie szczęśliwy numerek.

                    Gordon
Gdzież to takie dziwy?

                    Łukasz
                         Jak to, gdzie? W Rosji.

                    Borkowski
                                                                        No chyba!

                    Gordon
Ot, majorze, nastały dziś przedziwne czasy.

                    Borkowski
To nam pomnik wystawili… w środku kiełbasy.
Ale cóż w tym dziwnego! Dziś krew w tłuszcz obrasta,
a wlać w formę człowieka łatwiej, gdy jest z ciasta.
Pan Piotr z czasem te sprawy naukowo rozważy,
gdy już doktorat posiądzie.

                    Gordon
                                Naukowca z niego nie będzie.
Jaki tam z niego będzie naukowiec,
jeśli on, co w sercu, to zaraz wypowie.
by naukowcem zostać, trzeba umieć mierzyć.
On może matematykę studiował, ale woli wierzyć.

                    Łukasz
Poglądy, jak na generała, dosyć prymitywne.

                    Marek
Łukaszu!

                    Gordon
           A ty o generałach sądy masz naiwne.
Teraz, mój drogi, po świecie takie chodzą generały,
że na ich widok by konie  ze śmiechu zdychały.
Ale koni już w wojsku nie ma. same mechanizmy.
Szkoda, bo wraz z koniem umarł kawałek ojczyzny.
Dziś na koniach jeżdżą artystki filmowe
i pokazują nam przeżycia seksualno – duchowe.
Bogactwo takich przeżyć sławią literaci…

                    Jan
Nasi mędrcy domowi milczeniem bogaci.
                    Marek
   Każdy narodowi jak może dogadza.

                    Łukasz
                                Nie kracz! Sztuka się odradza.
Rząd znów trzem wieszczom zakłada kaganiec.

                    Jan
To jest rządów polskich ulubiony taniec.
spokój ze swoimi wieszczami maja inne kraje.
A u nas co czas jakiś któryś zmartwychwstaje.
Choć zamknęli ich w pomnikach z brązu i kamienia,
i cenzura się, jak warta, przy tym grobie zmienia.

                    Borkowski
A co o Mickiewiczu?

                    Łukasz
                       Znów są z nim kłopoty
i ruski ambasador ma dużo roboty,
teraz już nie może, biedaczek, niestety,
posłać poetę po zdrowie w akermańskie stepy.
On teraz na Krakowskim Przedmieściu na cokole stoi
i rękę trzyma na sercu.
                                                       Namiestnik się boi.
z obowiązku rozumie, że jeśli to serce w kamieniu uderzy,
to w Czterdzieści Cztery polska znów uwierzy,
i znów Rosja z Polską będzie mieć krzyż pański,
bo czegoś niespokojny ten lud nadwiślański,
bo w tych polskich braciach żyje duch przekory.
Łatwiej wmówić zdrowemu, że jest ciężko chory,
niż Polaków przekonać, że dla swej przyszłości
powinni wiernie służyć Niemcom, albo Rosji.
Gdy człowiek jeszcze żyje, trudno mu wybierać,
jaką śmiercią w przyszłości będzie chciał umierać.
Toteż my, Polacy, często wybieramy
to, na co prawdziwej ochoty nie mamy.

By tę prawdę potwierdzić Dziady wystawiono
w teatrze Narodowym. Teraz zabroniono.
Ambasador twierdzi, że przyjaźń między nami zgubi
to, że Nowosilcowa polska publiczność lubi.

                    Borkowski
I co na to studenci?

                    Jan
                      Narobili krzyku.
Więc ich przymknęli i sądzili… za deptanie trawników.

                    Gordon
Młodzi. Zawsze najwierniejsi to Polski synowie.

                    Borkowski
To znaczy, że ich właśnie bić będą po głowie.
Życie tym młodym jeszcze uszy natrze.

                    Marek
Opowiem wam, co się zdarzyło w moskiewskim teatrze.
z religią według uchwał walcząc programowo,
postanowiono wystawić sztukę ideową.
Idea była prosta – jak najwięcej drwiny:
mnisi, krzyż, wódka, bibka i dziewczyn,
by pokazać, że ziemska rozkosz wszystkich wzrusza.
Młody aktor zagrać miał rolę Chrystusa,
który widząc, że ołtarze są z butelek po wódce,
sprawę posłannictwa w tej sztuce załatwiał pokrótce.
W pierwszej scenie zmartwiony i jeszcze niewinny
wygłosić miał z kazania na Górze Oliwnej
zdań parę.
                        Potem, wszędzie widząc występek i winę,
prosił, by mu dano frak i mandolinę,
bo jeśli tak bezecni są jego kapłani,
to światu nie pomoże już żadne kazanie.
Na premierze aktor rozpoczął Chrystusa nauki,
ale kwestii nie dokończył podług tekstu sztuki.
Głosem spokojnym i, mówią, natchnionym
głosił kazanie do końca widzom zadziwionym
tą odwagą i nagłą człowieka przemianą.
Skończył, poszedł do rampy i ugiął kolano.
Boże, przebacz – powiedział – że my tak żyjemy.
Wstał, skłonił się głęboko i tak zszedł ze sceny.

                    Borkowski
Skąd ta wiadomość?

                    Marek
                      Pastor angielski nam ją opowiedział.
Na premierze sztuki w pierwszym rzędzie siedział.
Przyjechał, by zobaczyć nasze obyczaje.

                    Gordon
Co z aktorem?

                    Marek
            Mówią, że się kaje.

                    Borkowski
Może pastor baje? Powiastka zrodzona z głupoty.

                    Piotr
Jeśli nawet nieprawda, to w tym są tęsknoty.

                    Borkowski
Tęsknoty zawsze wiele, gdzie się prawdę dusi.

                    Piotr
Rosja dowodzić swojej wielkości nie musi.
Bo choć męki tam pełno, a w sercu posucha,
to i tam są zrodzeni ludzie wielcy z ducha.
Myśmy z Rosjanami przy niejednym stole
wspólnie chleb łamali. I wspólną niewolę
znały nasze narody i nasi poeci.
Wiele  nam gwiazd wspólnych na tej ziemi świeci,
na tym samym korzeniu nam się słowo zrodziło,
i niejedno wspólne piękno nam serce wzruszyło.
W imię tej wspólnoty chcę, by w moim kraju
oni gośćmi byli. A w naszym zwyczaju
gości hojnie przyjąć i dom z nimi dzielić,
i przy wspólnym stole miło się weselić.
Lecz gdy jedną ręką wino nalewają,
a w drugiej oręż za plecy chowają,
gdy nas w wojnę ciągną, mówiąc o pokoju,
to my się z takim gościem czujemy nieswojo.

                    Gordon
Myśli twoje są wielce niestosowne do chwili.

Słychać szum, gwałtowne protesty, wchodzi Helena Gordon
i dwóch agentów tajnej policji.

                    Agent
Widzę, że myśmy panom przeszkodzili.
Taki mamy rozkaz. Pan generał wybaczy,
ale pan, jako wojskowy, wie co rozkaz znaczy.
Oto nakaz rewizji na pana mieszkanie.
I musimy wziąć syna…

                    Gordon
                        Co?! Aresztowanie?!
W moim domu? Tak nagle i pośrodku nocy?…

                    Helena Gordon
                 (podchodzi do Piotra)
Synu, ciężko ci będzie…

                    Borkowski
                                     I znikąd pomocy.

Scena 7 – FINAŁ
W którym biorą udział wszyscy.

                    Adiutant
Jest w porządku rzeczy, że się wszystko zmienia.
Nadszedł więc i dla nas koniec przedstawienia.

                    Gordon
Nim w imieniu historii zechcecie nas sądzić,
zapytajcie serc waszych, czy umiały błądzić?

                    Adam
Zapewne myślicie, że ja się sprzedałem
i zdradziłem piotra. Ja się nie mieszałem.
Te sprawy mnie nie bawią.

Jan              Marek           Łukasz

                    Jan
                           Inni Polskę zbawią.

                    Marek
Ci inni, to wy właśnie. Czy o tym wiecie?

                    Łukasz
Bliższa koszula ciału, gdy cała na grzbiecie.

                    Raczkiewicz
My was pilnujemy, wy nam nie ufacie.
My  z tego nic nie mamy. Co wy z tego macie?

                    Borkowski
Ja mam z tego suchoty, powolne konanie,
żonę w domu strażnika, w sumieniu pytanie.

        Agent pierwszy    Agent drugi
                    Agent pierwszy
Dajcie nam pracować.

                    Agent drugi
                                My służyć umiemy.

                    o. Józef
Można duszę narodu otoczyć kratami,
ale zabić, jej nie sposób, póki Bóg nad  nami.

                    Piotr
Są w ojczyźnie pieśni, którymi żyjemy.
Więc śpiewajmy pieśń serca, bo jutro umrzemy.

                    Helena Gordon
(wchodzi i nieruchomieje w milczeniu)

                    K u r t y n a