Teomania

Leon Zawadzki

TEOMANIA

Opowiadano kiedyś taką anegdotę: Dziennikarz przeprowadza wywiad z premierem Izraela. – Panie premierze, byłem już w gabinetach wielu premierów. Każdy z nich ma mnóstwo telefonów. A u Pana widzę tylko dwa aparaty, w tym jeden bez tarczy i przycisków. – To proste, – odpowiada premier – ten telefon jest normalny i daje mi możliwość połączenia z całym światem. A ten drugi łączy mnie z Panem Bogiem. – Ale dlaczego jest bez tarczy? – Bo u nas to jest rozmowa lokalna.

Nie wszyscy, niestety, mają tyle poczucia humoru. Coraz częściej i powszechniej na forum publicznym, w majestacie urzędów i wszelakiego obrządku występują właściciele telefonów bez tarczy, którzy mają swoją bezpośrednią linię do Pana Boga. Twierdzą przy tym, że wyłącznie oni mają prawdziwe informacje prosto z nieba. Z tego też powodu najlepiej widzą o co Panu Bogu chodzi. Ponieważ nie ma jeszcze zakazu niszczenia sprzętu telekomunikacyjnego, więc od czasu do czasu okładają się nawzajem, jak dzieci w piaskownicy łopatkami, słuchawkami po głowach i gdzie popadnie, krzycząc: Tato, a Pan Bóg  powiedział!…


Owszem, coraz częściej, poważni zdawało by się, abonenci telefonii niebiańskiej, usiłują uzgodnić pewne podobieństwa co do wersji przekazu wiedzy boskiej i poleceń z Samej Góry. Mają jednak do dyspozycji, jako się rzekło, aparaty starego typu. Duch Czasu ich ponagla, więc każdy usiłuje udowodnić, że rozumie konieczność uzgodnień, ale tak naprawdę to robi wielką uprzejmość koledze, który podobny aparacik dostał od Ojca z okazji jakiegoś lokalnego święta.    

Głos rozsądku podpowiada, że lokalne rozmowy z Panem Bogiem zależne są od warunków geofizycznych, tradycyjnych postaw światopoglądowych, doświadczeń historycznych (nie zawsze przyjemnych, a zazwyczaj trudnych i bolesnych), struktury organizmu i poziomu samoświadomości rozmówcy.  Otóż, nawet dzisiaj, ten głos rozsądku nie na wiele się zdaje, ponieważ wielkie organizmy religijne uwzniośla obecnie mit wioski globalnej. A w takiej wiosce, jak to bywało ongiś, jest tylko jeden czarownik i biada każdemu, kto ma ochotę sobie brzdąknąć i połączyć się, bodajby na kocią łapę, z sekretariatem niebiańskiego TPSA.
    
W tej sytuacji może warto przypomnieć, że mniej więcej od 1528r. przez ponad dwieście lat krwawa gospodarka procesów o czary i sekciarstwo wygubiła około 9 milionów ludzi medialnych w Europie (stosowna bibliografia tematu jest bardziej obfita, niż obecna dokumentacja procesów lustracyjnych, ale jeśli ktoś ma cierpliwość i zdrowe nerwy, to chętnie służę). Prześladowania dotyczyły przede wszystkim osób sensytywnych o zdolnościach mediumicznych. Badacze tematu, w tym zawodowi psychiatrzy, są zdania, że w ten sposób w środowisku europejskiego gatunku homo sapiens wyniszczono w znacznym stopniu dziedziczenie zdolności medialnych. Stąd też, mniej więcej od drugiej połowy XIX w. Europa próbuje odbudować potencjał własnej sensytywności, zwracając uwagę na kultury i subkultury narodów Wschodu, gdzie fenomeny sensytywnych postaw i zachowań były szanowane, a w każdym razie tolerowane.
    
W świetle takich faktów można powiedzieć, że gwałtowne sprzeciwy wobec współczesnej medycznej interwencji genetycznej brzmią co najmniej obłudnie, bo nie jest przypadkiem, że sama genetyka wywodzi się z kręgu kulturowego, który ma na swoim koncie kilka skutecznie zrealizowanych programów wyniszczenia totalnego. Prosimy też wziąć pod uwagę, że ofiarami ostatecznego rozwiązania kwestii osobników mediumicznych w Europie były przede wszystkim kobiety! Tak, to owe słynne czarownice i wiedźmy, chociaż większość z nich to tylko nieszczęśliwe ofiary złości i zemsty sąsiadów, chciwości denuncjatorów, zaciekłości i głupoty sędziów; a także zwykłe znachorki, które pełniły swoją służbę medyczną bez dyplomów (skąd my to znamy?). Według statystyki skrupulatnych demonografów, na dziesięć tysięcy czarownic przypadał zaledwie jeden (!) czarownik, aczkolwiek badacze ci dodają, że wszystkie prawie media o niezwykłej sile oddziaływania to byli przede wszystkim mężczyźni (Home, Slade, Eglington, Crowley i in.).    

I co z tym zrobimy, panie i panowie Europejczycy? Kobiety są z natury bardziej sensytywne od mężczyzn, i (mam swój telefon) – chwała Bogu! Jeśli więc za swoje odczucia i, niech będzie, wizje oraz nawet ekstazy lubieżne i histeryczne były tak okrutnie ukarane, to jak się ma historia ich cierpień do celibatu ich prześladowców? A także do tzw. walki o równouprawnienie kobiet? Może by tak się ktoś zajął tym problemem w naukowo dociekliwej Europie, na Boga!


    
Myślę o tym, ponieważ Neptun w znaku Wodnika (pisane w 2000 r., a właśnie nadszedł ów rok 2012) spiętrzy nową falę mediumizu i wzmocni, tym razem elektroniczne formy przejawiania się nadwrażliwości, w tym wielce sensytywne objawy komunikacji z czwartym wymiarem rzeczywistości. A potem (w roku 2012) Neptun wejdzie w znak Ryb i wtedy dopiero zobaczymy nawiedzonych, przy których zblednie duch opata Trithemiusa, zaś Agrippa von Nettesheim powróci na Ziemię, żeby lepiej zobaczyć, co się dzieje.
   
Bowiem opat Trithemius w wieku XVI pisał o czarownicach tak: Gdyby nie było czarownicy, to czart sam nie zdołałby wykonać ani jednej ze swoich sztuk czarodziejskich. Posługuje się on mianowicie wolą szalejącej wiedźmy, jak artysta swoim narzędziem, i nie może bez niej zupełnie wywoływać dziwów. Ohydna przewrotność ich woli wprawia wiedźmy w rodzaj szału, który ogarnia całego ich ducha, i wtedy zbliżają się do szalejącej kobiety demony i wywierają żądane działanie. [Trithemius, cyt. wg. wyd. Scheible, Stutgard 1855].
   
Agrippa, uczeń Trithemiusa, trzeźwo patrzał na fenomeny: W sposób zupełnie naturalny, bez zabobonów i pośrednictwa duchów, może jeden człowiek przesyłać bardzo szybko drugiemu swoje myśli, choćby był od niego oddzielony znaczną, a nawet nieznaną sobie odległością. Ja sam znam tę sztukę i niejednokrotnie ją wykonywałem; opat Trithemius potrafi to samo i robił również udatne próby. [Agrippa von Nettesheim De occulta philosophia,  ks.I].
   
Jasno z tego wynika, że w dzisiejszych warunkach wylęgania się bakcyla nerwic patogennych, opat miałby niebywałe pole do obserwacji czarownic szalejących na koncertach rockowych, dyskotekach techno lub skandując razem ze stutysięcznym tłumem: nie ma wolności bez częstotliwości!

Agrippa zaś zrobiłby dzisiaj karierę jako tzw. ekstrasens, a kto wie, czy nie nawiedził on ponownie (reinkarnacja?) naszej planety pod postacią Wolfa Mesinga, znanego telepaty z Polski rodem, o którym napisano takie rewelacje, że dzisiejsi spece od paranormalki wolą o nim nie wiedzieć, aby uniknąć porównań. Tym bardziej, że dojrzałe lata jego aktywności i pracy miały miejsce w Rosji, a tam, jak wiadomo, na niczym się nie znają i w nic nie wierzą.
   
Ale póki co, rozmyślając o czasach trudnych dla ludzi normalnych, a co dopiero nawiedzonych, przypomnijmy, że w psychiatrii sklasyfikowano ongiś pewien rodzaj neurozy i nazwano tę jednostkę chorobową teomanią. Znane jest występujące w psychice ludzkiej zjawisko, że człowiek, którego prześladuje los i który znikąd na ziemi nie może spodziewać się pomocy, z konieczności zwraca się o pomoc do nieba. Skłonny jest też słuchać tych, którzy twierdzą, że mają lepsze łącza z niebiańskimi mocami i z pewnym znajomym aniołem od niebiańskiej komputeryzacji.
   
Psychiatrzy twierdzą, że teomania zasadniczo nie różniła się niczym od innych epidemii tzw. wielkiej histerii, jak np. demonopatia. Demonopaci halucynowali i bredzili na temat szatana, teomani zaś na temat Ducha Świętego, – tamci mieli wzrok zwrócony ku piekłu, ci zaś ku niebu. Różnica ta jest (w tej neurosis – LZ) czysto formalna. I dziś rozmaici histerycy bredzą i halucynują, treść bowiem zarówno bredzenia, jak i omamów, znajduje się w ścisłej zależności od pojęć i warunków życia danej osoby. [wg.: dr Adam Wizel Wiek nerwowy w świetle krytyki Warszawa 1896r.].
   
Teomania została rozpoznana jako choroba, ale – jak to zwykle bywa – w konkretnej sytuacji historycznej. Impulsem do wybuchu epidemii było odwołanie, w październiku 1685r., przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego, który od 1598r. na mocy praw nadanych przez Henryka IV gwarantował francuskim kalwinistom swobodę wyznania. Odwołanie edyktu wywołało okrutne prześladowanie protestantów. Dzieci gwałtem chrzczono i odbierano ich własnym rodzicom. Protestantów, opierających się nawracaniu, wtrącano do więzień, skazywano na tortury i odsyłano na galery. W tej sytuacji wybuchła epidemia teomanii, zaś dotknięci tą choroba wierzyli niezłomnie, że posiadają w sobie Ducha Świętego, który stanowi większą siłę, niż najgroźniejsze potęgi Ziemi. Podczas, gdy ogół powstańców bronił się, jak mógł, częstując dragonów i piechotę gradem kamieni i strzał, teomani z wściekłością wybiegali przed wojsko, dmąc na nie z całej siły i krzycząc wniebogłosy: tartara! tartara! Szaleńcy ci wierzyli, że tchem swoim zdołają zmusić wrogów do ucieczki. [Bruyes Histoire du fanatisme de notre temps, Paris, 1840].
   
Oczywiście, teomania to choroba ofiar. A może jest to również psychoza prześladowców, chociaż ci, według własnej mniemanologii, telefonicznie z nieba potwierdzonej, byli zupełnie zdrowi na duszy, umyśle i czasami nawet cieleśnie. Mistrz zen Ganto (828-887), zapytany: Jaka jest prawdziwa natura Buddy? odpowiedział: – Wielka ryba zjada małą rybkę. Dzisiaj mógłby powiedzieć: – Wielka sekta zjada małą sektę.


Jerycho – Góra Kuszenia
foto Maria Pieniążek & LZ

   
Epidemia panowała przez 21 lat, od 1686 do 1707 roku. Wszelkie środki zaradcze (?!), jak więzienie, tortury, kary śmierci potęgowały tylko grozę. Emigrując do innych krajów protestanci nieco się uspokoili i w tych warunkach epidemia zaczęła przygasać, ale wygasła dopiero w następnych pokoleniach, które urodziły się na bardziej przyjaznej ziemi.
   
Ci spośród teomanów, u których choroba była w największym stopniu rozwinięta, podlegali konwulsjom, ekstazom, urojeniom i posiadali dar improwizowania. [L.F.Calmeil De la folie consideree sous la point de vue pathologique…, Paris 1845]. 
   
Mówią, że człowiek to istota nieznana. Pogląd teomanów, że Duch Święty jest silniejszy niż potęgi tego świata, gdzieś w głębi przesłania jest na pewno słuszny.
Ale wyobraźmy sobie, że niedobudzeni a wszystkowiedzący teomani zwyciężyli i zabrali się za urządzanie życia realistom, nawiedzonym telefonicznie mitomanom i zwykłym śmiertelnikom. Wówczas jedynym ratunkiem dla normalnych, myślących ludzi byłoby wsparcie Zbawiciela, który wyraźnie powiedział: Królestwo moje nie z tego jest świata.
   
Chyba, że  współcześni teomani zrobią coś takiego, jak jeden z sędziów, okrutnie wyrokujący w sprawach teomanów ówczesnych. Otóż, zadenuncjował on w końcu samego siebie twierdząc, że ma konszachty z diabłem i poniósł karę – spłonął na stosie. Co do wymiaru tej kary można mieć wątpliwości i odczuwać odrazę, ale co do konszachtów z diabłem? W końcu, z kim przestajesz…     
     
styczeń 2000

styczeń 2012