W niszy Przeznaczenia

Leon Zawadzki


W niszy Przeznaczenia

        Prawdziwe wybory, Drodzy Czytelnicy, właśnie się zaczęły.

        Przede wszystkim, jak to u nas, widząc zagrożenie, nie tyle nawet dla demokracji, co dla zdrowego rozsądku i zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości, znowu zdecydowaliśmy się na zryw. Na szczęście tym razem nie musiał on być aktem szczególnej odwagi cywilnej, gdyż karty do głosowania są anonimowe, a czynności wyborcy chronione tajemnicą urzędową. Wymagał natomiast dyscypliny obywatelskiej, o którą może nawet w tym narodzie trudniej. 

        Udział rodaków w wyborach powszechnych faktycznie stał się powszechny i duża w tym zasługa młodego pokolenia. Jak dla mnie, najlepszym hasłem przedwyborczym było to z Gdańska: Nie Rydzykuj. Głosuj. Urna twoja mać. Ostro, ale już za bardzo zatęskniliśmy za normalnością. Wynik ostatnich wyborów dał nam wszystkim szansę, byśmy wyrazili swoją wolę nie tylko kartką i długopisem, lecz również poprzez konkretne postawy i działania w życiu codziennym. Jest po temu wiele koniecznych powodów.

        Przez ostatnie dwa lata żyliśmy w systemie prezydenckim a nie parlamentarnym. Naruszona została, de facto, zasada konstytucyjna, która stanowi o rozdziale władzy ustawodawczej od wykonawczej. Jeśli premier rządu publicznie mówi o prezydencie państwa per „mój brat” (bo to i prawda, to jego brat-bliźniak); jeśli dwa najwyższe stanowiska – władzy prezydenckiej i rządowej – w państwie są obsadzone przez braci (choćby nawet nie bliźniaków), to rozdział władz najwyższych, ustanowiony konstytucyjnie, staje się fikcją. Niezależnie od tego, co głoszą na ten temat sami zainteresowani oraz ich gwardziści przyboczni. Taka sytuacja poprawnie zwie się nepotyzmem, a są to powiązania rodzinne organach władzy. Nepotyzm, zjawisko powszechnie znane, został tu i ówdzie przewidziany i zablokowany, na przykład w regułach sprawowania władzy papieskiej. Aż dziw bierze, jak się udało, w centrum Europy, za pomocą gadki szmatki, stosując tanie chwyty emocjonalnego bajdurzenia, obejść tę prostą regułę: osoby spokrewnione, spowinowacone, pozostające w bliskiej więzi rodzinnej, majątkowej itp. nie powinny sprawować w tym samym czasie odpowiedzialnych funkcji publicznych. Jak już chcemy mieć prawo i sprawiedliwość, to wnoszę tę prostą regułę pod rozwagę nowego parlamentu, który też wybierałem. Z nadzieją, że weźmiemy pod uwagę zaniedbania, które wykoleiły nawę państwową. Analiza tego procesu, zarówno psychologiczna, jak i semantyczna, powinna stać się ulubionym ćwiczeniem ludzi ubiegających się o godność polityka, a nie o stołek i kasę. Istnieje bowiem, ależ tak, rozsądny humanizm istot rozumnych. A bierze on pod uwagę, że władzę sprawują i posługują się nią ludzie. Dlatego też żartobliwe stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, że bracia bliźniacy nie mogą być szczególnie upośledzeni w swoim prawie do sprawowania władzy, należy zapisać w leksykonie demagogii stosowanej. Słysząc tę argumentację przypomniałem sobie starą anegdotę o wizycie sowieckiego genseka w kołchozie im. Stalina: – Jak żyjecie, towarzysze kołchoźnicy? – żartując zapytał tow. Chruszczow. – Świetnie – żartując odpowiedzieli kołchoźnicy.

        Jeśli ludzie władzy zaczynają siebie postrzegać jako nadludzi i zachowywać się jak nieomylni władcy sumienia, a w dodatku łączą ich więzy bliskiego pokrewieństwa oraz interesów, to mechanizmy demokracji pozwalają zmienić taką sytuację na bardziej przyjazną człowiekowi. Tym razem mieliśmy stosowne warunki, by tego dokonać. Uwaga, Szanowni Wyborcy, bo drugi raz nam się to już nie uda. Przed nami o wiele więcej poważnych problemów i egzaminów z prawa i sprawiedliwości, niż się mieści nawet na platformie obywatelskiej.

        Po wyborach w roku 2005, na internetowym forum czeskich astrologów zapytano mnie o merytoryczny wgląd w horoskopy zwycięskich braci. Rozmowa potoczyła się wokół sugestii, że skoro jako młodzi chłopcy zagrali bohaterów filmowych, którzy ukradli Księżyc, to zwycięstwo wyborcze 2005, po wielu latach zabiegania o władzę najwyższą w państwie, jest powtórzeniem filmowego sukcesu z lat młodości. Przypominam, że rozmawiali astrologowie, a w astrologii Księżyc – władca Znaku Raka – sygnifikuje m.in. masy ludzkie, w tym przypadku masowego wyborcę. 
        Ponieważ odpowiadałem astrologom, więc napisałem, że w horoskopach obu braci decydować będzie Księżyc. A Luna jest zmiennym i kapryśnym sygnifikatorem w horoskopie, tylko w Znaku Raka krzepka i radykalnie silna, zaś w trygonie żywiołu wody zdolna do ofiarnych poświęceń o charakterze macierzyńskim. Wbrew pozorom, na pstrym koniu to nie łaska pańska jeździ, lecz sympatie ludu bożego, czyli Księżyca. To ów lud, w zależności od własnych zabobonów oraz aspektów lunarnych, ma swoje sympatie i animozje. Potrafi dziś gloryfikować pupila, aby jutro zadufanego nieszczęśnika sprowadzić do parteru, a nawet znacznie niżej.

        Szanowny Czytelniku, co nieco astrologii nie zawadzi: Księżyc w horoskopach panów Lecha i Jarosława Kaczyńskich posadowiony jest na styku drugiego i trzeciego dekanatu Znaku Ryb. Nadmieniam, że tak naprawdę nie znamy dokładnych godzin urodzenia ani tych panów, ani Donalda Tuska, Waldemara Pawlaka oraz pozostałych adwersarzy na forum władzy politycznej. Możemy domniemywać, rektyfikować i ekstrapolować, a nawet aproksymować (są to pojęcia z leksykonu astrologa ekonometry, czyli typowego wykształciucha).

        Ale po co takie komplikacje, skoro istnieje prostsza metoda. Otóż wskazane jest sporządzić horoskop typu kosmogramu, czyli z ascendentem na zero stopni Znaku Barana doby urodzenia i wpisać weń sygnifikatory planetarne, szczególnej uwagi udzielając pozycji Księżyca oraz sygnifikacjom posadowionym na szczytach Znaków-Domów równych od ASC. To wystarczy, by zorientować się co do mocy horoskopu, gdyż, w gruncie rzeczy, decyduje siła horoskopu. A ona tkwi w konieczności, jak w historii o dwóch wielbłądach, z których ten starszy mówi do młodszego: – Co by tam o nas nie pisali, a pić się chce. A co do skuteczności i kaprysów kariery, to wystarczy horoskop na moment ingresu ku piastowaniu stanowiska i następnie porównanie tego horoskopu (w układzie domów Placidusa) z owym kosmogramem.

        Otóż, rozmawiając z czeskimi astrologami, w pamiętnym 2005, zwróciłem ich uwagę na to, że podczas wyborów parlamentarnych 25 września 2005, ubywający Księżyc wędrował, co prawda, po Znaku Raka, w kwadraturze do Merkurego w Znaku Wagi (przewaga masy nad zdrowym rozsądkiem), ale – w horoskopach panów Kaczyńskich – w trygonie do Księżyca w Rybach (lunarne wzmocnienie forte). W wyborach prezydenckich dn. 9 października 2005 nie mogło być rozstrzygającego wyniku, gdyż Księżyc przebywał w Znaku Koziorożca, natomiast w wyborach rozstrzygających o prezydenturze, w dn. 23 października 2005 ubywający Księżyc znowu był w Raku (powtórka z układu) i… stało się.
        Toteż, gdy kolejne wybory wyznaczono na 21 października 2007, gdy Księżyc znajdował się w Znaku Wodnika, gdzie Donald Tusk ma w horoskopie posadowionego Jowisza, było jasne, że wygra jego partia, popierana przez młode pokolenie, któremu marzy się zasobna Polska w nowoczesnej Europie i które patrzy w przyszłość, a nie jest skupione na przedśmiertnych wyznaniach przy konfesjonale lustracyjnych dziejopisów. 

        Ale nie pora się tylko cieszyć. Patrzałem na ekran tv, notowałem czas wydarzeń. W sztabie wyborczym Platformy ludzie skandowali imię i nazwisko przywódcy. Przeszedł mnie dreszcz, jestem człowiekiem leciwym i pamiętam ostrzegawczy ucisk w gardle, gdy skandowano inne nazwiska i partyjne pseudonimy. Pomyślałem, że coś, no c-o-ś w naturze naszych emocji trzeba zmienić. Koniecznie! Język gestów? Język komunikatów? Intencje i intonacje?
        Byłoby wspaniale, gdyby Donald Tusk nie dał się otumanić przez entuzjastów, a tym bardziej przez klakierów, bo to byłby ambaras dla nas wszystkich, na długie lata. Opium władzy niszczy skutecznie tęgie nawet umysły. Wiem coś o tym, bo znam horoskopy Polski, znam horoskopy ludzi i wydarzeń dla Polski ważnych, bo codziennie analizuję co najmniej tuzin horoskopów historycznych postaci i aktualnych wydarzeń.

        No cóż,  Polska nie ma szczęścia do własnych jednoznacznych horoskopów politycznych. Wynika to ze specyfiki jej historii. Pośród przełomowych wydarzeń losu narodowego i państwowego brakuje takich, które – emitując jasno wyrażoną i określoną treść – mają datę o zdecydowanym  charakterze w notacji kalendarzowej. W najnowszej historii, gdy Polska dwukrotnie uzyskała samodzielny i niepodległy byt państwowy: 11 listopada 1918 r. oraz w latach 1989 i 1990, pośród kilku dat znaczących trudno jest wybrać tą jedną, decydującą. Astrolog, w sytuacji wielokrotnego datowania istotnego wydarzenia, musi pamiętać o tym, że dynamika układów Nieba i Ziemi (znów te układy!) zapewnia życie na Ziemi, ale w zamian za to jest ujęta w żelazne (niekoniecznie harmonijne) zasady i reguły funkcjonowania.
        A dla specjalistów od układów astrologia ma ważną informację: nadciągają poważne zmiany w konfiguracjach planetarnych. Kończy się epoka (ach, to przyspieszenie!), która nastała nam 29 grudnia 1989 o godz. 22:24, gdy w Warszawie dokonała się – aktem uroczystym – zmiana nazwy i godła RP. Orzeł odzyskał koronę. Teraz będzie musiał udowodnić, że nadal jest jej godny w warunkach, w których łatwiej jest być koniem w zaprzęgu Wspólnej Europy niż samotnym władcą podniebnych przestworzy, na którego wszyscy polują. Czyli że oprócz korony na głowie, ma trochę oleju w głowie.
        Tu tkwi przyczyna zderzenia postaw, oczekiwań, no i pomysłów na życie. To jest głęboko psychicznie uwarunkowanym powodem konfliktu pomiędzy emocjonalną husarią o aspiracjach narodowych, a pragmatyzmem wchodzących w dojrzałe życie pokoleń Polaków, którzy dostrzegli, że jedynym gwarantem ich przyzwoitego bytu narodowego jest – paradoksalnie – Europa. 

        Polska ma czas dokładnie do 27 listopada 2008 r., aby wybrać jedną z tych dróg. Obecna opozycja, czyli wczorajsi ludzie władzy, nie zamierzają tej władzy oddać i co do tego możemy zaufać oświadczeniom ich przywódcy. W przypadku kolejnej próby sięgnięcia po władzę przez marzycieli o doskonałym prawie i nieugiętej sprawiedliwości w dziejach ludzkich, oznacza to rozwiązanie siłowe, prościej mówiąc zamach stanu na przełomie 2008/09. Powszechne porozumienie obywatelskie musi być niezwykle przezorne, aby do takiego scenariusza nie doszło. Mechanizm jest astrologicznie widoczny aż nadto wyraźnie: zarówno Donald Tusk, jak Jarosław i Lech Kaczyńscy mają bardzo silne horoskopy, zwiastujące działania radykalne w sprzyjających, bądź sprowokowanych warunkach. A Waldemar Pawlak ma horoskop idealny dla działań wzmacniających.

        W 2008 roku warunki astrologiczne zmieniają się impulsami: około 26 stycznia, 21 lutego, 13 czerwca, 30 listopada. A radykalnie i stanowczo – na wiele, wiele lat – od listopada-grudnia 2008 roku. Rok 2009 przynosi początek zmian tak głębokich, że dzisiaj trudno jest nawet je sobie wyobrazić.

        Jesteśmy obecnie w dziwnym miejscu, które nazwałem niszą Przeznaczenia. Myślę, że każdy astrolog bądź jasnowidz zna takie momenty w samoorganizującej się czasoprzestrzeni. Powstają one na przecięciu dwóch horyzontów zdarzeń. Przestrzennie wygląda to jak skrzyżowanie rozstajnych dróg; na osi czasu jest to odcinek, na którym nie może pojawić się impuls o radykalnym momencie sprawczym; w polu mocy, przez czas jakiś, ma miejsce polaryzacja, która jest skutkiem równowagi sił. Ciekawe, znalazłem tę prawidłowość w astrologii wydarzeniowej, gdy zajmowałem się prognozowaniem wyników w obszarach profesjonalnej konkurencji sportowej, gdzie poziom wiedzy i sprawności psychomotorycznej zawodników jest mniej więcej taki sam, a o rezultacie decydują czynniki pozornie drugorzędne.

        Otóż, na polskim forum administracji politycznej, czyli zarządzania państwem, jego losem i przyszłością, taką sytuację niszy Przeznaczenia mamy dokładnie do 27 listopada 2008. W pobliżu tej daty musi nastąpić przesilenie. I górę weźmie albo rozwiązanie siłowe, sprowokowane przez opozycję, albo zdrowy rozsądek i kreatywna współpraca wszystkich administratorów i współorganizatorów nawy państwowej. Marzy mi się, oczywiście, to drugie, czyli otwarcie ku sensownej przyszłości państwa i narodu.
        Obawiam się jednak, że alarmujące symptomy wskazują na bezpardonową walkę o władzę, a ta na pewno doprowadzi do dramatu, jeśli nie do tragedii, są tego, niestety, symptomy. Do takowych należy zaliczyć wielokrotne oświadczenia urzędującego premiera Jarosława Kaczyńskiego, że „władzy nie oddamy”, także jego stwierdzenie, że wygrana opozycji w wyborach oznacza powtórzenie 13 grudnia 1981 r., czyli właśnie rozwiązanie siłowe. Zapowiedź to, czy ostrzeżenie?
A słowa tegoż premiera, który reasumując wygraną opozycji w ostatnich wyborach, porównał swoich adwersarzy do… morderców ks Jerzego Popiełuszki, budzą nie tylko grozę, ale powinny rozjarzyć wszystkie światła ostrzegawcze w głowach nowej ekipy rządowej i w stosownych urzędach władzy wykonawczej. Tym bardziej, że nie tylko ustępujący premier ją wypowiedział. Lapidarnie ujmuje to krótka notatka, którą znalazłem na forum internetowym poczytnej gazety. Otóż, w odpowiedzi na pewne pytanie internauty Piotra, jego respondent Dziejopis, w dn. 22.10.2007 10:29 napisał:
Pyta Pan: "Nie rozumiem jak można wrzucać PO do tego samego "kosza" razem z mordercami księdza Popiełuszki?". Otóż, Szanowny Panie Piotrze, można, jeśli chce się rozhuśtać lud „w słusznej sprawie”. Maciarewicz powiedział uprzednio to samo, co premier, w Radio Rydzyk. Dreszcz po skórze, jak się zacznie kojarzyć…
Owszem, brzmi poważnie. No, ale Radio Rydzyk, nareszcie brzmi właściwie.

        A do zrobienia jest bardzo wiele. Może warto byłoby, na dobry początek, wskazać czym naprawdę jest szlachetne słowo POLITYKA. To – według słownika – sztuka rządzenia państwem. Sztuka, Panowie i Panie, a nie zagarnięcie władzy i utrzymanie się przy niej, jak chce tego bulterier PiS-u (sam się tak nazwał).
        Wnoszę też prośbę człowieka i obywatela, aby odesłać w niebyt obrzydliwe słownictwo, które ze szlachetnej sztuki polityki uczyniło: grę, wyścigi, rywalizację, arenę, szranki, turnieje, ciosy, tor z przeszkodami, wyścigi łeb w łeb (zad w zad?), szamotaninę, bieżnię, ring. Publicyści, dziennikarze, prezenterzy, spikerzy medialni, no i sami politycy – na miłość Boską – opamiętajcie się! Mówcie ludzkim językiem, po polsku, ćwiczcie tę umiejętność, opłaci się po stokroć.

        Spójrzmy uważnie, pamiętając dobrą radę: Nie mów hop, nawet jeśli przeskoczyłeś. Najpierw zobacz, w co wskoczyłeś.  
 
        Drodzy Czytelnicy, życzę nam wszystkim Szczęśliwego Nowego 2009, och, chciałem rzec 2008 roku.
                                                                                       Leon Zawadzki

27 października 2007