Polska to ma szczęście

Leon Zawadzki

POLSKA TO MA SZCZęŚCIE!

[na progu 2007 i nieco dalej]

W mojej internetowej skrzynce pocztowej pojawia się mnóstwo spamu, czyli wiadomości, które jednym kliknięciem, nie otwierając ich nawet, odsyłam w niebyt. Ale mój wzrok przechwytuje niektóre tytuły. Otóż jeden z nich powtarza się często: uczynię cię szczęśliwym, oczywiście po angielsku, bowiem teraz szczęśliwym można być tylko z angielska, a nie jak dawniej, z anielska. A ja myślę sobie: daremny trud, bezsilne obietnice, bowiem jestem już szczęśliwy, razem z moim narodem, społeczeństwem, miastem, osadą górską, nawet razem z gnojówką mojego sąsiada beskidzkiego juhasa, ponad którą, po rozpadających się schodkach, wchodzę do jego domu, by pogadać z nim o polityce, takoż o tym, co to będzie. Mój sąsiad potrafi sprowadzić mnie do realiów, gdy mi się z tego szczęścia w głowie przewraca. A gadamy sobie o dotacjach unijnych, o cenach na ziemię, które rosną niemożebnie, bowiem bogaci inwestują w gruntach i nieruchomościach, o łąkowych działkach zamienianych na budowlane, o rabunkowym wyrębie lasów równo państwowych jak prywatnych, dzięki czemu, już po tygodniu posuchy, wody w studniach ani kapelki, ale co tam, szczęśliwi jesteśmy bezustannie, bo demokratycnie bajamy o parlimencie, i o owsie dla koni, nawet o Owsiaku się zmówi, jak mamy dobry cug na wiosnę. A co tam zlewisko z obory, nie śmierdzi nam, jako że lasy dokoła, samo zdrowie!
Mam tylko trochę problemów, jak muszę Antkowi objaśniać różne wydarzenia, pojęcia, symbole i legendy historyczne, a wtedy biorę pod pachę Słownik pana Kopalińskiego i jakoś razem przez to szczęście brniemy. No, bo jak tu przejść od sloganu Wielki Brat przygląda ci się z powieści Orwella Rok 1984 i unieść się zachwytem, że my mamy…aże dwóch Wielkich Braci! Juhas mi tłumaczy, że od przybytku głowa nie boli.
Ale po kolei, jak mawia pełnomocnik partyjny wchodząc do biura, w którym będzie przeglądał teczki tych do odstrzału (ach, marzenie, pracować w piśmie, powiedzmy w miesięczniku, pod tytułem Lustrator Polski!).
Powodów do szczęścia jest bez liku. Przede wszystkim, jesteśmy wolni i wszystko zapowiada się tak jakoś spolegliwie dobroczynnie, że w 2007 roku nadal wolni będziemy. Nie widać na horyzoncie dziejów najeźdźcy, który nam tę wolność ograniczy, albo, – co nie daj Boże – zabierze. Czytam przecie uważnie gazety, więc dostrzegłem i taką uwagę: Tracimy czas najlepszy od kilku stuleci. [Tomasz Lis W naszym baraku GW z dn. 30.10.2006]. A co to, pan Lis nie wie, prawda to znana, że szczęśliwi czasu nie liczą! Więc czegóż to sobie żałować, jeśli wszystko jest jak należy, a będzie jeszcze lepiej. Nadszedł wreszcie czas, gdy nasza szczęśliwość, przyodziana w stosowny berecik, wobec całej historii europejskiej wiedzy zgłasza swoje siermiężne fe! i tym czarownym zaklęciem uzdrawia umysły chore, w dodatku leczy zbolałe dusze, przytula i karmi uciekinierów z ziem okrutnych, pouczając ludzkość, że człowiek nie od małpy pochodzi, jeno od Ducha stworzyciela, który jak dopuści to i z kija wypuści. Ta radosna twórczość, z dawien dawna oczekiwana, wreszcie nastała, nic dziwnego, że nie pozwolimy jej sobie odebrać, zmącić, sprofanować, bośmy szczęśliwi świętą racją naszego jedynie słusznego poglądu, który możemy nareszcie przeciwstawić niesłusznemu istnieniu profanów. I w 2007 roku nic nie zmąci naszej racji oraz, z niej wynikających, poczynań pogodnych, bożywczych, choć czasami brunatnych, pardon, brutalnych.
Obywatel ma prawo zapytać: cóż może wiedzieć taki pismak, jeden z drugim, o traceniu czasu? A na cóż można czasu tego użyć, albo też, kto miałby to robić? Przecież ci, co potrzebują czasu i potrafią, używają go właściwie: stare struktury zmieniają, nowych ludzi promują, nowe porządki zaprowadzają i jak co do czego, to kto im przeszkodzi tak ze dwadzieścia lat porządzić, no kto? Starych nie będzie, a nowi w sam raz, w glansowanych butach, na wiecach się spotkają, przed trybuną portrety wodzów w górę ku niebu, ze szczęścia płacząc, wzniosą. Tylko, że u nas, jak mać historia poucza, tak co dwanaście lat jakowaś rewolucja się przydarza.
Pisze ten sam pan Lis: Warto też zastanawiać się, czy ogłupiani retoryką ludzie odpowiedzą na racjonalne i odpowiedzialne przesłanie. Otóż, nie, nie odpowiedzą, jakem astrolog, bo w 2007 tyle bramek poustawiają im na drodze do znikomych resztek zdrowego rozsądku, że slalom gigant to doprawdy zabawa w ciuciubabkę w porównaniu z pomysłami ustawodawcy, który wie co robi i dlatego czasu nie traci. A my, podziwiając naprawianie rzeczy pospolitych a z takim trudem zaistniałych, pamiętać będziemy, że komu szczęście, temu i lud sprzyja. Wiem, bo czytam pasjami Księgę przysłów polskich Samuela Adalberga, który przecie nie islamista, więc cytowane tu porzekadła są jak najbardziej koszerne.
Jednak, doprawdy, muszę wtrącić swoje trzy grosze w zapewnienie, które pan Lis nam usiłuje przekazać: Jeśli się tak stanie, to dopiero za kilka lat (czyli za kilka lat ludzie odpowiedzą na racjonalne i odpowiedzialne przesłanie). Otóż, nic z tego, bowiem czas utracony odnaleźć można tylko w przepastnej powieści pana Marcela Prousta, natomiast w życiu narodu, społeczności, państwa i Europy kto nie zna pana, czas go opanuje.
Ale nie należy się martwić, gdyż czas szczęśliwości powszechnej nigdy utraconym nie jest, a tym bardziej radować się warto, że do akcji politycznej i społecznej wchodzi pokolenie urodzone w latach 1964-1966, z fatalną opozycją Saturna w Rybach do koniunkcji Urana z Plutonem w znaku Panny. I nic nie pomoże lustracja Plutona z dn. 25 sierpnia 2006, jak nic nie pomogą zaklęcia ciotuni, że wujek przed śmiercią jako drugi, zaraz po Newtonie, odkrył prawo ciążenia.
Za kilka lat będzie bardzo za późno, gdyż car Putin, który lubi sobie powalczyć na macie, w 2007 będzie harcował w Eurolandzie, w asyście francuskich szwoleżerów i niemieckich knechtów. Po to właśnie ustanowił 4 listopada świętem swojego państwa i narodu, a jest to data, gdy w 1612 roku bojarowie i lud boży zmusili do kapitulacji polski garnizon na Kremlu. I przegnało z ziemi ruskiej szlachtyczy-zaborców, interwentów, nie tylko zresztą polskich, pospolite ruszenie dowodzone przez kupca Kuźmę Minina i księcia Dmitrija Pożarskiego, za co wystawiono im pomnik na placu Czerwonym. A dlaczego ta właśnie data ma być równie ważna dla narodów Wielkiej Rusi, jak nieaktualna już rocznica rewolucji październikowej 7 listopada? Popatrzmy: 4 listopada Słońce jest w 11-12 stopniu Skorpiona, więc jest to święto magiczne, 7 listopada w 14-15 stopniu Skorpiona, z czego wynika, że jest to święto zaledwie demoniczne. A my? Możemy nadal być szczęśliwie górą, gdyż nasze święto 11 listopada, gdy Słońce jest w 19-20 stopniu tegoż Skorpiona: to wysoko rozwinięta inteligencja, przenikająca głęboko w tajniki ludzkiej duszy. To też powód do szczęścia, nie byle jaki. To nic, że w 2007 Rosja obejrzy film Rok 1612, który nakręcić ma ruskie dusze na antypolskie animusze. Ktoś nas, kumo, nie lubi, ale furda pogany, szczęścia popsowac sobie nie damy!
Tym bardziej, że w 2007 pojawi się nowy izm, co ja mówię, już jest, nazywa się agresizm. Rzecz w tym, że jakkolwiek i o cokolwiek chodzi, to trzeba się przepchnąć, żeby w ogóle zostać odnotowanym na mecie biegów przełajowych przez Krainę Szczęśliwego Absurdu. Bieg do nikąd, co za frajda! Czy pamiętasz, drogi Czytelniku, jak pędziłeś przed siebie, sam nie wiedząc, po co i dokąd, tak byłeś szczęśliwy?
Wokół wszystko jest tak piękne, jak dolina Rospudy przed rozwałką.  No, czyż to nie jest jakaś Gwiazdka, z nieustającym happy endem?
W 2007 odżyje marksizm, na razie bez leninizmu. Nie będą go traktować poważnie, jak ongiś, i jak ongiś się pomylą. Ale tym razem sprzymierzy się on z nacjonalizmem, jawnie i bezczelnie. Pojawiła się bowiem populacja wilczków, której wściekłe kły potrzebne są starym wilkołakom. Brakuje tylko stada, aby poprowadzić je ku zdobyciu łupów. Czerwony sztandar, to w sam raz coś dla dla bezrobotnych, dla robotników, upokarzanych lękiem przed utratą pracy, w dodatku oszukanych przez bogobojnych przywódców i brzuchatych kaznodziejów, którzy od 1980 zapewniają ich, że Bóg jest sprawiedliwy. Teraz każde dziecko już widzi, że nawet ministrowi sprawiedliwości trudno jest być sprawiedliwym, a i z Bogiem niewiele to ma wspólnego. Dlatego zapewne w szkołach zrobiło się gęsto od gwałcicieli, na szczęście minister edukacji uwielbia sprzątanie, zwłaszcza pod wiatr.
Patrzę na wysiłki szczęśliwców, których wreszcie sam władca przeznaczenia pousadzał na stołkach, jakby czytywał Adalberga: szczęście daje przyjaciół, a nieszczęście sprawdza. Podziwiam ich za szaleństwo dobrych chęci, którymi piekło jest brukowane. Przecie nie za mądrość, bowiem chcą dobrze, jeno nie wiedzą jak. A lud boży, jak zawsze, ma nadzieję, że jak kto chce dobrze, to wie jak się to robi. Po wielu latach rozmyślań doszedłem do przekonania, że tymi nożycami to matka historia bawi się z nami w pajacyki od zarania dziejów. Czyżby planeta Ziemia, zupełnie inaczej niż Media Markt, wyłącznie dla idiotów? Problem nie polega nawet na tym, byśmy zdrowi byli, bo jak już kto jest taki zdrowy, że hej, to nie wie, co ma z tym zdrowiem zrobić. A życie trzeba jakoś przeżyć, no nie?!
W 1976, gdy strzelano do protestujących i powstawał Komitet Obrony Robotników, pisał poeta:
Która to już godzina na Bożym Zegarze,
                                   w jakich to kościołach dzwonią święte dzwony,
                                   jakaż ręka tę lekcję z tablicy wymaże,
                                   kto przerwę ogłosi dla dzieci strudzonych,
                                   kto się za nas pomodli bezpieczny i wolny,
                                   któż nam kładkę ułoży ponad grząskim błotem
                                   i kto z nami wieczorem usiądzie spokojny
                                   słuchać naszych bełkotów pod kulawym płotem?
      [gall anonim xx, Pogwarki]
 Dziś już nie mamy takich problemów, nieprawdaż? Możemy więc spokojnie zastanowić się, co też przeżyją w 2007 roku bohaterowie wydarzeń. Popatrzmy więc na tych, którym zawdzięczamy nasze szczęśliwe lata, gdy III RP przeistacza się w IV RP, a my, z ludzi o ponurych wejrzeniach przemieniamy się w radosnych szczęściarzy. 
– Jacek Kuroń – owszem, nie żyje już, ale jest bohatyrem historii współczesnej, więc powiem jasno i wyraźnie: Jacku, odpoczywaj spokojnie, spaceruj po łąkach niebiańskich, wpadnij do ks Zieji piętro wyżej, pogadaj z nim o przemijaniu i twierdzy niebiańskiej, zapal dobrego papierosa i odpuść sobie potwarców, którzy pojęcia nie mają, na kogo, na co podnoszą rękę. To tylko mentalne kaleki, bez oficjalnie stwierdzonego inwalidztwa duchowego. Gdyby przyszło im zeznawać w XII Pawilonie bezpieki, gdzie Twoja dusza twardniała w boju, a moja siedziała w sąsiedniej celi, to te apropaki pofajdały by się ze strachu [apropak, slang więzienny, od zwrotu a propos, czyli specyficzna odmiana inteligencika, o takich mawiali więźniowie: też ch… ale miękki]. Nie wiedzą, że teraz, dzięki Tobie, mogą pokłapać dziobem. Mówią, że dogadałeś się z bezpieką. Oni nawet tego nie potrafią, i rok 2007 im to udowodni, rzekłem.
– Karol Modzelewski – mój kandydat na prezydenta Polski, żyje! Musi jednak uważać na zdrowie. 23 listopada 2007 będzie obchodził 70.lecie, a sądząc z Jego horoskopu, celebra będzie uroczysta. Któż to taki? To Rycerz Niezłomny, nade wszystko dobry człowiek. To, proszę państwa, orzeł górski, który przycupnął na katedrze Uniwersytetu Wrocławskiego. Odsunął się od polityki czynnej, jestem pewny, że z obrzydzenia. Karolu, poderwij się jeszcze raz do lotu, proszę!
– Adam Michnik – o którym tyle już napisano i powiedziano, nawieszano na nim i jego Gazecie orderów, zachwytów, a także psów, potwarzy i oszczerstw. A dodam myśl wdzięczną i pytanie proste: dlaczego Gazeta Wyborcza nie otrzymała jeszcze specjalnej nagrody państwowej za nieustanne, od prawie 20 lat, edukowanie społeczeństwa, w każdej z dziedzin, w której człowiekowi wiedza jest potrzebna i przydatna? Dlaczego, atakujący Gazetę niemogęci, nie zauważyli, że jest ona kopalnią wiedzy o życiu w konkretnych warunkach kosmosu, planety, kontynentu, kraju i każdego zakątka polskiej ziemi? W 2007 roku powinna otrzymać, wraz z jej zespołem i naczelnym, wyrazy wdzięczności oraz zaszczytny tytuł Wszechnicy Edukacyjnej. I tak się stanie! Prawda, Panie Prezydencie?
– Tadeusz Mazowiecki – zbliża się do jubileuszu 80.lecia w dn. 18 kwietnia 2007, ale jeszcze co najmniej przez dwa lata Pan Tadeusz aktywnie będzie pocieszał strapionych i zawiedzionych, że tak się to wszystko potoczyło…
– Leszek Balcerowicz – Pamiętacie: Balcerowicz musi odejść! Po co i dokąd, to już nie nasza sprawa. Odejdzie, na pewno, w 2007. Toż wszyscy już jesteśmy z tego powodu szczęśliwi, a najbardziej kandydatka na następczynię, która oświadcza publicznie, że chce być lepsza od Balcerowicza. To bardzo ambitny zamiar, zająć miejsce geniusza. Panie profesorze, jest Pan moim kandydatem na prezesa Banku Światowego, ale w 2007 trochę odpoczynku od głupoty profanów to się Panu należy. A w 2007 roku jakaś pani Dziumdzia czy pan Dziumdziul dosięgną wreszcie tego stołka i też będą szczęśliwi.
– Lech Wałęsa – jest typowym przykładem 6. linii VI. heksagramu Księgi Przemian: Jeśli się nawet zdarzyło, że komuś pas przyznano skórzany, Nim minie poranek, Zostanie mu trzykroć wydarty. Komentarz: Oto ktoś, kto dopiął swego i spór doprowadził do gorzkiego końca. Wyróżniono go, ale jego sukces nie jest trwały. Został od nowa poddany w wątpliwość i skutkiem jest spór bez końca. I tak już będzie, a nasili się w 2007 roku.
– Wielcy Bracia w 2007 nareszcie będą mogli udowadniać bez przeszkód, że naród z partią, partia z narodem a program partii programem narodu. Napotkają przy tym na ciche westchnienie bezpartyjnego zajączka: a gdyby tak Panowie mną też się zajęli…
– Antoni Macierewicz – nasz rodzimy Talleyrand, tak trzymać, chłopie, bo jesteś na topie! Pan Antoni ma bodajże najlepszy czas własny pośród aktywnych polityków, horoskop w 2007 jak brzytew, z takim szczęściem i na wolności! – jak mawiał Ilf, autor znakomitej powieści Wielki Kombinator. Wysokie stanowisko, splendor, postać magicznie medialna. Z Przeznaczeniem nie ma żartów, przynajmniej do wiosny 2009 roku, gdy trzeba będzie zadowolić się marszałkowaniem w Sejmie, też nie bez kozery.
– Andrzej Lepper – przy końcu 2007 będzie musiał stawić czoła opozycji we własnej partii, uśmierzyć buntowników we własnej samoobronie, gdyż zębate rekiny zechcą wyrwać mu władzę. Poradzi sobie z nimi, ale będzie to pyrrusowe zwycięstwo.   
– Roman Giertych – rozpoczął poważną pracę nad opanowaniem narowów uczniów szkół i młodzieży której zwisa, nawet leży. Do takiej roboty mógł przystąpić tylko Herkules w stajniach Augiasza. Życzę mu powodzenia, w zetknięciu z istotami, które swoim zachowanie, a częstokroć i wyglądem, potwierdzają, że człowiek pochodzi od małpy pośledniego gatunku. Jest to gatunek rodem z dżungli, który usiłuje egzystować w społeczności nowożytnej, tyle że bez pojęcia, ile ludzkość musiała się natrudzić, aby oni mogli wygadywać swoje głupoty przez telefon komórkowy. Problem tkwi jednak również w kadrze nauczycielskiej, która swoją postawą potwierdza, że też pochodzi od naczelnych, tylko że zastraszonych. Oj, trudno będzie Panu Romanowi, ale astrologicznie 2007 jest dla niego sprzyjający i zapowiada się wzmocnienie kariery politycznej, nawet na forum międzynarodowym.
To doprawdy poważna sprawa, z tą młodością, o wiele bardziej durną niż chmurną. Pustka w oczach zakolczykowanego po sam pępek mutanta nie jest pustką nirwany. Pusty umysł to nie to samo, co pusty łeb.
– Maciej Giertych – znajdzie w 2007 licznych zwolenników swojej oszałamiającej teorii, że człowiek nie pochodzi od małpy, a zatem należy teorię ewolucji Darwina uznać li tylko za jedną z hipotez roboczych, a nie twierdzić, że jest naukowym tabu. Chociaż ja sam skłaniam się do darwinizmu, to nadal drzemie we mnie potrzeba boskości, którą dostrzegam wyraźniej w oczach orangutanów i pawianów, niż spoglądających, z okładek czasopism ilustrowanych, modelek i VIP-cioszek, artychów i VIP-ciusiów, pozbawionych dobrego smaku, gustu i, co najważniejsze, intymnego wstydu, który jest nieodłączną cechą istot uduchowionych. Wiodącą ideę pana profesora Macieja Giertycha rozumiem tak, że bardziej mu się podoba być człowiekiem, niż czochrającym się publicznie o samicę spersingowanym bubkiem (wiek obojętny) z kolczykami między grdyką a odbytnicą, bądź odzianym w satanistyczny tatuaż motocyklistą. Zgadzam się, panie profesorze, a chociaż Bruksela ma odmienne poglądy, to my mamy rację i w 2007 damy sobie z nią radę.   
– Posłowie i Senatorowie RP – ustaw do omówienia, zaopiniowania, głosowania, Panowie, w 2007 będzie tyle, że jak sejm sejmem, to najstarsi nie pamiętają, hej! A uwaga na Kobiety Polskie, bo będziecie mieli z nimi  wiele mocnych przeżyć, nie tylko osobistych…
– Samorządcy lokalni – podzielą rewiry, wpływy i dochody, a nikt im w tym nie przeszkodzi, no, niektórym za kołnierz się naleje, ale to już ryzyko zawodowe.
– Urzędnicy państwowi – podzieleni na swoich i tych do odstrzału, będą mieli bodajże najcięższy rok, w którym jednym się skrupi, a innym się zmiele.
– Patrioci – w 2007 będą potrzebni ojczyźnie jak mało kiedy, bo nie wystarczy fatygowanie się po pracę za granicę, ale trzeba będzie odpowiedzieć na apel polskich przedsiębiorców: nie rób po kryjomu, zostań w domu!
– Terroryści – no, ci to będą mieli ręce pełne roboty, bo lotniska im tak obsadzili jednostkami specjalnymi, że nawet kawy się nie napiją z automatu. Muszą więc pomyśleć o innych sposobach ich zabójczej pracy. W każdym razie przymierzają się, by w 2007 zahaczyć i o nasze miasta, wodząc po mapach paluchami wokół Krakowa, a kusi ich także Warszawa.
– Prezenterzy telewizyjni – wyglądać będą na ekranach TV w roku 2007 jak sztuczne kwiaty, które mają mikrofony wmontowane w szypułki.
– Bezrobotni – w 2007 wiele zależeć będzie od horoskopu indywidualnego, a bezrobocie się faktycznie zwiększy, statystycznie zmniejszy, gdyż zamiast was, rodacy, za robotę wezmą się imigranci;
A na szerokim świecie?
– George Bush – da sobie radę w starciu z Demokratami, którzy dopiero co wzięli szturmem Kongres. Nic mu nie grozi, bo kruk krukowi oka nie wykole…
– Saddam Hussain – nareszcie dowie się, że co ma wisieć, nie utonie. W  2007 i nawet potem potrzebny jest Demokratom, bowiem zna tajemnice administracji Busha lepiej niż ktokolwiek inny.
– ben Laden udowodni w 2007, że niekoniecznie trzeba być żywym, aby mieć coś do powiedzenia.
– Organizacja Narodów Zjednoczonych otrzyma nowego sekretarza generalnego. Jest nim Ban Ki-moon urodzony 13 czerwca 1944 [ASC 18Wagi05]. Przepowiadamy Panu Ki-moon znakomitą karierę i chwalebne sprawowanie misji sekretarza generalnego ONZ. Zapewne zorientuje się on sam, że w 2007 Jowisz będzie przemierzał zodiakalny znak Strzelca, co niezwykle ożywi działalność dyplomatyczną na świecie, a Panu Ki-moon przysporzy splendoru i politycznych przyjaciół.
NASA to bardzo ważna organizacja i struktura przyszłości, więc zajmie się w 2007 poważnym zadaniem: Narodową Polityką Kosmiczną Stanów Zjednoczonych. A wśród najważniejszych cywilnych celów wprowadzeniem programu innowacyjnej eksploracji kosmosu przez ludzi i roboty, którego głównym założeniem jest wykorzystanie cywilnych systemów kosmicznych do podnoszenia poziomu wiedzy naukowej na temat Ziemi i wszechświata. Postanowiono też zająć się problemem krążących na orbicie śmieci.
Stany Zjednoczone nadal utrzymają hegemonię oraz pozycję strażnika świata, ale w 2009 będą musiały bardzo się postarać, aby jej nie stracić, po czym, jeszcze przez dwa lata jako tako sobie z tym poradzą.
Unia Europejska najpoważniej potraktuje przyjęcie nowych członków Wspólnoty, wprowadzenie euro przez państwa, które tego jeszcze nie zrobiły oraz strukturę obrony europejskiej przed terroryzmem.
Triumwirat – Chirac, Merkel i Putin sprawdzają zdolność do działania w XXI wieku nowego sojuszu Trzech Cesarzy. Astrolog powiadamia: w 2007 uda się, mogą śmiało na to liczyć. Po tym, jak b. kanclerz Schoedrer nazwał Putina kryształowym demokratą, wszystko jest możliwe.
Irak nie doczeka się w 2007 zakończenia „misji pokojowych”, które są doskonałym pretekstem do kontrolowania złóż surowców energetycznych na Bliskim i Środkowym Wschodzie.
Iran doczeka się pierwszych rebelii studenckich, zaś strażnicy prawdziwej wiary będą mieli mnóstwo roboty, niezbyt przyjemnej i na dodatek mokrej. Ale w 2007 nie nadejdzie jeszcze czas, by zbrojne ramię Zachodu mogło uderzyć na zakłady wytwarzające śmiercionośny koktajl atomowy. Stanie się to dopiero w 2009.
Izrael zmieni prezydenta, który zaplątał się w zbyt wiele romansów naraz, co nie wszystkim mężczyznom wychodzi na dobre. Niestety, w 2007 dwa potężne zamachy terrorystyczne ponownie podgrzeją atmosferę.
ChIndie – chyba tak trzeba tę nazwę napisać. Przyszły świat zdominują Chiny i Indie, tak mówią ludzie poważni. Zgadzam się z tą opinią, biorąc pod uwagę wszystkie moce obu horoskopów.
Polska zafunduje sobie ustawy restrykcyjne, zwłaszcza fiskalne, kontrolne i antyaborcyjne, że mimo woli przypominam sobie anegdotę: W autobusie miejskim babcia, stojąc obok rozwalonego na miejscu siedzącym młodzieńca, postukuje znacząco laską. Młodzieniec: – Co pani tak stuka? Trzeba na laskę gumkę założyć. Na to babcia: – Chłopcze, gdyby twój ojciec, w stosownym czasie, założył gumkę, to ja miałabym teraz miejsce siedzące.
Obliczałem wielokrotnie horoskop Polski, już po przemianach ustrojowych, ale dopiero zwycięstwo Wielkich Braci w wyborach prezydenckich i parlamentarnych dało mi stosowną po temu sygnifikację. Otóż, w horoskopie na 24 sierpnia 1989r. o godz. 12:39w Warszawie  [ASC 14Skorpiona07] dokonała się owa uroczysta chwila impulsu solarnego. Jeśli porównamy ów horoskop z horoskopami Braci, to zobaczymy zadziwiającą koniunkcję Saturna (Bracia) ze Słońcem (Polska). To się nazywa stabilizacja, na wieki wieków, amen.
Czy kogoś pominąłem? Ach tak!
– Alkoholicy – uwaga, bo choć wódka i piwo są nieśmiertelne, to w 2007 zdrożeją;
– Poeci – dowiedzą się, że inaczej być może, ale lepiej już nie będzie.
Ach, tak!
– Pan Bóg – nieco się zafrasuje, że człowiek siebie uzależnia od tego, co świat może mu dać, a sam Panu w notatki zagląda.
Drodzy Czytelnicy, sami widzicie, że mamy powody do szczęścia. O to chodzi! A że lasy powycinane, wody zatrute i coraz trudniej na planecie oddychać? To co z tego? Czyż człowiek szczęśliwy musi oddychać?! On i na bezdechu, spalinami do ziemi przygnieciony, zlustrowany, moralnie oczyszczony aż po samą kiszkę stolcową, do raju, w czwarty wymiar, na sygnale, wjedzie. 

     

Beskid 11 listopada 2006                                                                       

Leon Zawadzki