W Mieście Astrologów cz.2

Szanowni Logonauci, zamieszczamy pełny tekst części 2 rozdziału
W Mieście Astrologów.
Rozdział, w wersji dla czasopisma, został opublikowany w 11 i 12 nr nr Czwartego Wymiaru.
Leon Zawadzki & Maria Pieniążek
NANDRI
Z PODRÓŻY PO INDII
W MIEŚCIE ASTROLOGÓW cz.2
KALIGRAFIA BOGÓW
Szanowny Czytelniku, dobrze wiedzieliśmy czego chcemy, dokąd i po co zmierzamy. Tym razem naszym celem było miasteczko Vaithisvarankoil, najważniejsze, choć mało znane, centrum legendarnej Biblioteki Liści Palmowych. A ci, którzy tam byli, twierdzą, że dotknęli tajemnicy, zostali obdarowani wiedzą i odeszli osłupiali.
Miałem swoje powody, aby dotrzeć do Vaithisvarankoil. Chciałem tych Kapłanów Astrologii zobaczyć przy pracy! Czytając książki, opracowania i fachowe artykuły o BLP, nabrałem przekonania, że efekty ich roboty są oparte na innej technologii dochodzenia do werdyktów, niż sprzedaje się to amatorom sensacyjnych reportaży. Za tymi Liśćmi widziały mi się bardziej głębokie i skomplikowane metody prognozowania, niż te wystawiane na pokaz.
Miasteczko leży na dalekim południu Indii, w Tamil Nadu, 22 km od linii brzegowej Bay of Bengal. Pomyśleliśmy sobie, że jak dobrze pójdzie, to pojedziemy jeszcze lokalnym busem nad morze. Przyjechaliśmy do Varankoil około godziny 16-tej dnia 25 grudnia Roku Pańskiego 2004 i zdołaliśmy umówić się z astrologiem na dzień następny…

…stało się, zobaczymy astrologa! umawiacz powiedział, że rankiem świtkiem pójdzie do Świątyni po nasze Liście Palmowe, przywiezie je przyniesie potem będzie meeting, mamy być punktualnie, jesteśmy umówieni na 26 grudnia 2004 drugi dzień Świąt BN Christmas Rożdiestwa Bożyeho, gdy na zegarach czasu lokalnego będzie godzina ósma a.m. na szerokości długości geo blisko równika na południu Indii, 22 km wyasfaltowanym traktem do linii brzegowej Bay of Bengal. Uran potwierdził swoją z nami komitywę roboczą! dopiero co pożegnaliśmy się ze świetlistą czaszą Oceanu w Pondicherry, idziemy w kurzu Varankoil obok straganów z lepkimi słodyczami, nie wiemy że Mahakala władca zniszczenia już przymierza przerażający strój Niszczyciela, wzywa swoją siostrę Kali boginię śmierci by dosiadła rumaka Tsunami: według danych Geological Survey of India GSI fala Tsunami osiąga prędkość 200 m/sek czyli 720 km/godz! taaak, przeznaczenie potrafi się rozpędzić…
…my właśnie wyszliśmy z kantoru Centrum of Nadi Astrology przejęci spoceni głodni, zapytaliśmy gdzie można bezpiecznie zjeść, tutaj nikt się nie dziwi słysząc to normalne pytanie, Kali zapewne też sprawdza czy właśnie tutaj można bezpiecznie połknąć za jednym zamachem 123 tys dusz pozostawiając puste skorupy ciał na brzegu oceanu, potem się okaże że brat Mahakala na całej długości oceanicznego talerza podał Jej 296 tys. istnień ludzkich. na razie, po wigilii chrześcijańskiej, w pierwszej dobie świąt BN, mamy wieczór wigilijny nadchodzącego święta bogini śmierci, jesteśmy głodnymi wędrowcami w zupełnie obcym mieście, tysiące mil od własnych domów, w których teraz nakarmiliby nas do syta, naopowiadali różnych różności, a tu gorąco kurzliwie lepko, nikt nie świętuje, nam w ten dzień świątecznego rodzimego obżarstwa ckni się, jakoś samotnie, a jeść się chce, czy ktoś postawił dla nas talerze na świątecznym obrusie?…
… w końcu powiedziano nam where możemy papu coś na ząb, zaprowadzono do typowej restaurotrafiki hinduskiego południa, czarni chłopcy rzucili się by nas obsługiwać, to żenujące dla takich demokratów jak my, więc trochę ich rozbawiliśmy żartami mimicznymi, umyliśmy dokładnie ręce usiedliśmy przy pokaźnym kamiennym stole tuż obok kasy, zamówiliśmy coffe no sugar (sugar=food of amebas powiedzieli znawcy) podano oj! no właśnie: tak dobrą kawę z mlekiem kosztowałem piłem smakowałem wchłaniałem przeżywałem jak dotąd raz w życiu (66 lat to trwało) tylko w Varankoil pośród brudnych zapaćkanych kamiennych blatów stołowych przy akompaniamencie siorbania beknięć szczęku mytych misek miseczek kubków kubeczków all metalowych, spoglądając na tajemnicze zakątki okopconych ścian obok kamiennych podłóg zmyzganych nieodmywalnym tłustym kopciem dwa metry od pokaźnej myjni zlewu, za takie cuś sanepid w naszym polish country daje natychmiast wniosek o wyrok śmierci przez zapyzienie bez apelacji, ja jednak tak! Wysoki Sądzie składam oświadczenie: takiej kawy nie ma no existe w europie, a w ogóle czto eto takoye jewropa? gdzie ona jest ta europe?/, więc proszę uwzględnić, wysoka komisjo, że pijaliśmy tę kawę nałogowo, po nią wchodziłem do tej restauro (na całą restaura-cję ta jama mohanowa nie dociąga) żeby poczuć smak głębokiego południa na upalnym płaskowyżu indyjskich plantacji, wchłaniać boskie gorąco 37º serwowane przez wujaszka celsjusza, odpoczywać w cieniu czekając na zamówioną masale dosa, pamiętajcie: jak was zapytają czy podać masala dosa czy masala no dosa to ja polecam z dosa, boć zawszeć z dosią raźniej, a jak dosia przy kości to pożywniej!…
Nasza Bogini Karmicielka w Vaithisvarankoil Pani MOHAN 
obrazki/literacka/blp_sbm.jpg

…czekamy więc na – to się za chwilę okaże! – boską kawę. co i czy dobrze widzę?! ludzka człowiecza uśmiechająca się do nas, ależ tak – do nas się uśmiechająca twarz hinduskiej kobiety! oj!! siedzi przy stoliku kasie, a na tym stoliku nie kasa tylko usadzony dzieciak dziwny w koszulinie perkalowej, spoza dzieciatej koszuliny matka perkalaka do nas się uśmiecha oczyma całą twarzą białymi zębami uśmiech czarnej Lilith, niewątpliwie. mówię – popatrz Marysiu! spokojna dobra twarz, najlepsza twarz jaką widzieliśmy w Varankoil i tak już zostało, mówimy namaste! (akcent na ostatnią samogłoskę e!), kiwa głową, w jej oczach niezatarty udawaniem zachwyt ciekawości: co za cudaki przyjechały? sympatycznie się na nią gapią! co to za ryby przypłynęły? what is your country? mówimy o tej central europe, ona: po co przyjechały białasy? my wyznajemy: że do astrologa nadi interpreter, kiwa głową a twarz jej sam uśmiech: tu dużo astrologers, kiwanie głową poprzeczne znaczy że rozumie. boże, z taką babą można na koniec świata! pojmuję nagle nieodwracalnie: przecie tu właśnie jest koniec świata! a te babulce, które tam, nad baltic sea znałem, czegoś od nich chciałem oczekiwałem coś z nimi przeżywałem to jakieś cienie dusz pokutnych papierowe wycinanki rachityczne strzygi marynowane zdusze migotki radioaktywne czas rozkładu 72 lata pisk liczników geigera. tu nareszcie widzę: słońce w nasyconym światłem napełnionym sokami macierzyństwa hebanowym posągu, patrzę na hinduską Niewiastę, szepcę Lilith, to Ty?! widzę ramiona ruch ręki uśmiech duszy w oczach osadzonych przez boskiego jubilera w krągłym kielichu wiernej dobroci, myślę: gdzie ten bożycek takie kobiety po świecie poupychał?! pytam wzrokiem Marię, co ja mówię, pytam Miriam wieczystą: czy widzisz to samo? tak, zgadza się, kiwa głową, przyjacielu odwieczny żono moja, nareszcie oglądamy kobietę niewiastę babę z prawdziwego zdarzenia, pytamy czy była u astrologa, śmieje się: no interesting!! jak to? – myślę – mieszkać w pacanowie i matołka nie widzieć, to dopiero odporność! z taką twarzą wejść do baru w zegrzu nad zalewem wódczanym to moczymordy zadławią się ostatnim kieliszkiem, a do salonu na marszałkowskiej obsłużą jak maharadżinię z księstwa Varankoil. wszyscy śmiejemy się robi się ciepło na sercu, dusze nam miękną, nie kojarzymy że siedzimy na końcu czarnej od sadzy podłogi, przy kuchni, nie mam już najmniejszej potrzeby zaminowania przejść do kantorków z wołowatymi napisami astrologer nadi interpreter, zaraz zasnę tak mi dobrze, ale uno momento chwileczkę, gdzie ja zasnę? ptaki myślaki przelatują mi przez głowę: całe życie żeby mnie choć ciężko inni byli szczęśliwi, no doczekałem: jest ciężko inni bywają szczęśliwi. płacimy wychodzimy idziemy do naszej nory za którą rwacz cieć już wziął 200 rs zaliczki kaucyjnej czy też kaucji zaliczkowej, przerażeni duchotą w którą wleziemy rozglądamy się, jest hoteli co niemiara, tutaj astrologers mają własne hotele, sklepy stragany, a prosty ludź ma swoją demokrację. wchodzimy do hotelu jakiegoś dr ANI Swami, siedzi cały zestaw naganiaczy umawiaczy pytamy czy są pokoje, są! pokażą nam room, tak ten z czarną posadzką marmurową czystym klopem okna można otworzyć, nie nora, obiecuje wyglądem normalny odpoczynek przyjemną kucankę z dziuplą odbytu nad dziurawym bytem, bierzemy! zaraz przyjdziemy no problem! idziemy odbierać wpłaconą kaucję, zabrać bagaże, jestem gotów sam wszystko przenieść byle się wynieść z celi dla skazanych. wracamy po rzeczy do nory, zapalamy światło, ogromne karaluchy obsiadły nam plecaki pryskają przed naszym dzielnym komando tak wielkie że krzyczę: czołgi na dziewiątej, przeciwpancernym ładuj! pułkownik Bobowski odpala, brygadier Pieniążek krzyczy a pódziesz ty! karaluch odpełza za siennik, zarządzam ewakuację natychmiastową, nie wykonanie rozkazu grozi karnym batalionem, wynosimy bagaż amunicję chociaż chłopaczek, ten mały, robi żałosną minę. cieć rwacz nie chce nam oddać 200 rs kaucji bo już przez 3 godziny co robiliśmy? sam sobie odpowiada że mieszkaliśmy. myśl giętka mnie dopada: w tym caraluchroom? dlaczego ja się nie nazywam primabalerin leonardo? bo nim nie jestem, chyba dlatego! ale tu sensacja goni sensację: właścicielem tego hotelu jest ten sam ANI którego obstawa chciała od nas 37000 rs za cały horoskop potem tylko 33000 rs potem już na odchodnym tylko 31000 w końcu dala nam block&finish na wszystko gdy zorientowała się że my jesteśmy biedni polscy astronauci (kto ty jesteś? polak mały/ zamiast forsy mam sandały), przecież powiedzieliśmy im, że we no americans, śmiali się ale widać było: mają nas z głowy…

cieć pilnowacz dzwoni do jakiegoś ważniaka z obstawy w sprawie naszej kaucji po czym powiada że wy czyli my jutro czyli tomorrow napisać list do Shivaswamy N.I. wytłumaczyć o co chodzi. karaluchy chodzą, głąbie jeden! wrzeszczę po polsku, nic dziwnego, że ten patrzy smutasowato na mnie i nie rozumie. teraz naprawdę żałuję że nie znam a powinienem, psia mać, znać perfect angola, przysięgam sobie, że wyuczę slang tamilski knajak grypserę tamil nadu to z wami pogadam purchlaki sparciałe! Maria do dzisiaj twierdzi: całe szczęście, że nie znasz ich języka bo to nas w tym mieście uratowało. a pilnowacz swoje: jak wy czyli my wytłumaczyć Jego Królewskiej Mości Astrologusowi Pierwszemu Kaczy Kuper w pludry szarpany o co nam chodzi, to wtedy my czyli oni oddać wam czyli nam kaucję. darek próbuje z nim negocjować, śmiech mp przypomina rechot grzechotnika gdy domaga się zwrotu 25rs obligatoryjnego zadatku: pokój? room?? jaki room?! – dalej niecenzuralne – kosztuje 175 rs za dobę, a my daliśmy 200, no to oddaj chociaż te 25!, na to ciecio pakuje cały utarg do teczki i beaucoup sfatygowany wychodzi bez słowa. mały chłopiec stoi zrozpaczony, najchętniej zabrałbym go stąd i posłał do jakiejś szkoły hotelarskiej, ma chłopak błysk w oku. daję mu sowity napiwek, rozczmychał się, biegnie pomóc nam wynieść rzeczy, opuszczamy gościnę u karaluchów Guruji Ln.A.Shivaswamy. idziemy do tego lepszego hotelu…

…ulica już o nas wie, tu ówdzie gęsto stoją uważnie się nam przypatrują grupki naganiaczy w białych strojach mafioso astro palmiasto, czy oni wiedzą, że kiedy w sektę nas wrabiano, to wypominano nam też właśnie białe stroje. zastanawiam się: kiedy oni naumieli się te białe spodniumy na grzbiet naciągać, naciągacze brzuchate, mordy mają przymierz wymaluj bodygardzi bramkarze z filmów o gangsterach plujących złotymi zębami. broni nie mają, w każdym razie nie widzę gnatów ani pałek, gotowi cię na rękach zanieść do swego astrologusa jeśli zapłacisz za komplet domów horoskopu plus tych parę na zakładkę. zmęczony jestem, ale myśl mnie trapi okrutna: skąd oni te dodatkowe Domy wytrząsnęli, cwaniacy z plejad rodem, a jakie to al ucapione (npp): u tego dodatkowych houses jest trzy, u drugiego dwa, ale u naszego Szpeca, co go karaluchy strzegą w asyście dziadków umarlaków, to aż 4! odkąd świat na astrologii stoi, to Domów liczono dwanaście, tak było od pradziadzia Ptolemeusza takoż astroguru Parasary, więc domyślam się, że te ponad to będą dodatki krawieckie do garnituru za szmal na grochówkę spice znaczy…

… oj spać! oczy się kleją, ale jeszcze sprawdzamy w efemerydach plan ewentualnych manewrów, ustawiamy peemy laserowe, ja biorę model Ephemeris-2005 wkładam pod łóżko tylko ręka sięgnąć, mp dostaje miotacz łez, okna drzwi ryglujemy, teraz kąpiołka na marmurach, wściekle wygodny system wchodzisz do bad lejesz gdzie chcesz żadnej umywalki woda spływa trafia gdzie należy po godzinie sucho jak u cioci po imieninach, kładziemy ciała, duch żwawy jak najbardziej, gasimy światła…
… wtedy okazuje się że okna wychodzą na ulicę, a tam warsztaty naprawcze autobusów tranzytowych, właśnie zaczyna się nocna zmiana. zamykamy okna, duchota! wentylator pracuje, mówię stentorem dowódcy liniowego – to nasz helikopter, można spać spoko chłopaki! – o yes! mamroce brygadier Marusia. helikopter mocno grzeje, prąd powietrza łeb urywa, wyłączamy, pilot zwisa nad nami jak szmata sponiewieranego sztandaru, nasze płuca gasną jak ryba na brzegu, oblewamy się wodą, schniemy szybciej niż śledź po zasoleniu, witajcie w naszej bajce! ten hotel należy do firmy N.Shivaraj Nadi Astrologer, jakby kto chciał to adres telefon dolot odlot samolot dojazd znany zapisany sfotografiony b. proszę!
…noc niespokojna, za oknami stukot młotków warkot wiertarek blachy rzucane na ziemię, odbijane sworznie szum myjni autobusów syk sprężarek, na korytarzu hotelowym głosy nagle wybuchają raptem cichną, śpiewy mantrujące dochodzą ze Świątyni, tranzystory za zakrętem ulicy ze skocznym disco tamil. nie zaśniesz walcząc z tymi dźwiękami, musisz wsłuchać się otworzyć na przestrzał przepuścić przez siebie nie zatrzymując wibrujących odgłosów. powiew stężonego mocznika obornika zwierząt ludzi fermentujących śmieci ulatuje z dymem kadzideł żarzących się na parapecie okiennym. rozpoznajesz pulsowanie ciemności pod powiekami obracasz jałowo w ustach językiem gorzki smak zagubienia, w którym odnajdujesz własną duszę, starasz się jej nie zgubić na tym przyludziu, zasysającym twoje oczekiwanie w wirujący lej samotności…
…czuję, ależ tak! czuję plecami opartymi o ścianę dłońmi ułożonymi za głową nadciągające od Wielkiej Świątyni drżenie. świątynia jest tuż naprzeciw wejścia do hotelu, myślę: to zapewne moja fantazyjna wrażliwość, jestem tu po raz pierwszy, pełno wrażeń, coś mi się ten tego, a po chwili: jeśli drży Świątynia, taki kolos? to coś! co? się dzieje?! spróbuję zasnąć, darek chyba śpi, ten to ma nerwy ze sznuru będzie z niego prawdziwy guru, maria usiłuje zasnąć, to nie ona się tak trzęsie. co ja w życiu takiego robiłem że mnie tu przygnało? tłumię śmiech, zmęczenie napięcie zanika, mp otwiera jedno oko, czy wszystko w porządku? wsłuchuję się w serce, tak w porządku, duszno, darek wstaje otwiera okno wewnętrzne na korytarz hotelowy. spoza okien od strony ulicy walą młotami huk po głowie, korbami odkręcają śruby, robią blacharkę tuż przy naszych uszach płucach, zaraz nam dusze poodpadają z łoskotem, no to je napompują i jazda po dziurawej szosie. zasypiamy płytko a już budziki simensów i alcateli, broń boże nie zaspać!
…wstajemy czyścimy ciała pucujemy komórki mózgowe przecieramy okulary oliwimy długopisy zakładamy taśmy magneto do dyktafonu wymieniamy baterie na świeżutkie, mp ogląda uważnie potężną lufę fotokałacha pstryka na próbę. już świta, jeszcze ubrania na biało oczywiście my z Bielska-Białej, włosy brody twarzyczki nasze, no, może być! wychodzimy udając że nic takiego, ot przydałoby się zjeść śniadanie, wchodzimy do Mohana: tam kawa ciapaty, mówię trochę ostrego nie zawadzki (npp), a tubylców pełno, kiedy oni sypiają?! chyba podczas upału, dla nich ten dzień jak godzien, dla nas albo dziś albo może już nigdy…
…a Mahakala już dosiadł grzywy tsunami i pogania rumaka śmierci, właśnie z łoskotem zatapia wyspy Indonezji, przewala się przez nie, pędzi ku nam, za godzinę miecz groźnego boga, który smutnie pełni swoją powinność, uderzy o kontynentalne wybrzeże oceanu, więc i dla nich, mieszkańców Hindustanu, dla nas wszystkich, obrotami tej Ziemi połączonych, Losu powszedniego daj nam, Panie, dzisiaj, to nie będzie dzień jak godzien, to będzie, to już jest, o Boże, a cóż to takiego jest?!
…parę kroków od kantoru ANI jest ichnie biuro centrum czy jak go tam, na skrzyżowaniu, tuż przy małej świątyni zatrzymują się autobusy dalekobieżne, są i sklepiki, pełno ludzi, gapią się na nas: warto pogapić się na coś nowego bo wszystko tu, razem z wyleniałymi psami słojami z lepką słodkością, znajome aż do rzygadla. słońce przygrzewa złociście piękny dzień nastaje…
…naszego umawiacza nie ma, kantor otwarty, pusto, a tak, jest jego pomocnik dobiegacz chłopak lat ze 17, stara się powiedzieć mówi in tamil gardzielando tango perfecto że czekać, domyślamy się: pryncypał jeszcze wydostaje nasze Liście z Biblioteki, zostawiamy darka przed kantorem na skrzyżowaniu dróg, tak czy owak darek idzie na pierwszy ogień, młody jest wytrzyma, czeka spoko. idziemy zrobić parę foto, mówię do Marii: – muszę mieć tę mieścinę tak obfotografowaną, że jak się uprę to ją odtworzę w andrychowie abo pod jakiem wrocławiem, zrobię skansen, numerolog zylbuś będzie robił za ANI, ja za naganiacza, potem zamienimy się rolami – mp pstryka ino terkot przez Varankoil, robimy dwa koła po śródmieściu średnica sto metrów bez haka, astromafia zaczyna nam się ze swoich tarasów przyglądać, na szczęście chłopaki zawistnie skłócone nie uzgadniają działań, każde ichnie komando liczy że nas jeszcze wymoneyuje. zakolami wracamy do darka, naganiacza nie ma, robi się nieco podejrzanie, daliśmy zaliczkę czyżby i tym razem bocian żabę haps kłaps? co się dzieje – myślę – czy tu, na końcu świata, nasz fart się kończy? czekamy na werdykty naszego przeznaczenia, spoglądamy na zegarki: 08:15 08:20 08:25 Ono – Przeznaczenie dla tysięcy ludzi – już tu jest! ale my o tym nie wiemy: właśnie przed chwilą nadeszło, do linii brzegowej bezpośredniego kontaktu z nami jest tylko 22 km, Ocean uderzył! zajęci oczekiwaniem myślimy sobie: co za piękny dzień, chyba nas nie wykiwają?…
…jest, przyszedł umawiacz zdenerwowany mówi że ok., zaprasza do kantoru trzeba czekać czekamy, darek ja w małym boksie, mp usiadła w wąskim korytarzyku, na co czekamy ano na przekładacza z tamilu na anglo. patrzę na darka, który nie chce żeby tym Asem N.I. był ten bykowaty nerwowy, mówi – jak ten, to ja nie chce, on jest w fatalnym stanie – zgadzam się, rzeczywiście ten jakiś psycho dziargany coraz to wybiega z office, patrzy tęsknie w dal ulicy, mówię: – chyba sprawdza czy mu się perspektywa zgadza. nerwus wraca poci się, zaczynam kumać że te kantorki mają umowę z astrologami i tych astrologów (pomniejszych? początkujących? praktykantów? na dorobku?) interpreterów podnajmują do wykonania głównej roboty, natomiast naprawdę samodzielni są ci zamożni co mają własne zaplecze domy hotele swoją grupę operacyjną, pracują na swoim i dlatego też są drożsi, oczywiście! struktura staje się bardziej przejrzysta ale nikt nie chce nam powiedzieć jak tu jest. darek pyta – czy są Liście? – spocony doglądacz umawiacz pokazuje że są, ręce mu latają, siada w sąsiednim oszklonym boksie, takim jak na erce kardiologii w szpitalu wojewódzkim bb, ale chyba jeszcze pożyjemy? – gdzie Liście? – pyta darek – za tymi drzwiami powiada spocony, widzimy na tych drzwiach kolorowe malowidło: Agasthya Mędrzec wielki protoplasta astrologii palmowej jest namalowany, wtedy jeszcze nie było kodaka ani digitalu więc foto ni ma, patrzymy z nabożną czcią jakby zza tych drzwi Liście miały same wyjść przywitać się szurając sandałami deszczułek zaprosić do stołu wywalić wreszcie tę prawdę że wuja na kierownicy nie wyprostujesz że szczerzuje z nas nieprzeciętne co wycierają tyłkami kurz tej Ziemi nadaremnie, ale drzwiaki nadal zamknięte. o 08:35 pojawia się translator, mężczyzna oczywiście, tu kobiety się nie zemancypują przez jeszcze tak ze sto lat z okładem. translator ma przynajmniej 53 lata, mocna konstrukcja lico dewocyjne po męsku bystre czyli jeszcze jedną nogą w piaskownicy ale już rodzinę się ma, po angielsku mówi szybko, sprawnie żonglując wyuczonymi frazami, nawet ja czuję jego tamil accent, podaje tekst brzmieniem jakimś znajomym do bólu sprawdzonym przećwiczonym na placach apelowych ach tak głosem oficerów na studium wojskowym uniwerku rach-ciach-buch-mach! od czasu do czasu z łagodniejszym pobrzmiewaniem żeby młody wojak w portki nie zakaćkał. odbieramy te pasaże spoko, wyciszamy go naszymi głosami uśmiechami, obecność mp działa kojąco, darek podpytuje tego woźnicę, ustawia go do boju, nasz odważny pułkownik joga astro polacco huzaro vrtti weźmie pierwszy atak na pierś młodą. obserwuję chłodno mam taką naturę że jak coś się naprawdę dzieje to serce spowalnia, trzy pełne oddechy jogi na minutę, moje patrzałki powoli lustrują przede mną przestrzeń, dyktafon, jest dyktafon, wpinam mikrofon w obrusik, patrzę czekam translator ma gadane, co słowo to pytaćko a skąd my? dlaczego do Varankoil? a jak nam Indie? uśmiecham się czarująco mówię indie yes my Sad Guru Ramana Maharshi podkreślam bhagvan, żeby ci się jołopie nie pomyliło bo u was bhagavanami to ulice brukują, jesteśmy visitors, dzięki Magdo za nauki angola w bb! Ramanashramam Tiruvannamalai mówię wciągając na maszt sztandar arunachala shiva, a wam tutaj powiewać na maszcie flagowym powinna zielona płachta z wizerunkiem hundred dollars, ze skrzyżowanymi piszczelami amerykańskich prezydentów, czaszka washingtona na tym waszym flagowcu money taka jego piracka brygantyna! którą coś mi się widzi trzeba o stupę potłuc! (npp), jakże się mylę! znowu się mylę, oni są sprytniejsi: ach! Maharshi ach! Ramanashramam oj jej! Bhagvan?! ach yes! – kręcenie głową, poprzeczne oczywiście – Ramana chwała sława bóg Tamilu yes Indie och Ramana! ten entuzjazm mnie studzi, translator idzie va bank, sam Ramana odbierając te wibracje zachwytu by zwomiotował ryknął śmiechem, no, myślę zobaczymy kiedy to się zacznie…

Astrolog BLP (z lewej, w białej koszuli)

…i wtedy wchodzi lekkim krokiem przepływa w ciasnym przejściu nagle zjawia się przed nami wszyscy ustępują mu miejsce przepuszczają: drobny szczupły twarz czarnośniada gładka, czarna gęsta czupryna, oczy błyskawice przygaszane głęboko naturalną uprzejmością, wie co się komu należy, rozbłyski genialności w źrenicach w posadowieniu w nieznacznym ruchu głowy, żywość w ustawianiu ciała asana postawa trwała ugruntowana. Boże! znam widziałem to! przecież tego nie da się zapomnieć: ta sama szlachetność duszy! patrzałem na to chroniłem się w tym żyłem wewnątrz tego przez lata całe. Boże, po rozstaniu jakże tęskniłem za tym a właśnie to zamknęły skunksy, woniejące smrodem ideolo, w gułagu na całe 20 lat. – Boże, gdzie moja młodość?! któż stoi przede mną? czy to ty młodości moja, buciku nie do pary? co widzę gdy życia koniec szepcze do początku – nie stargam cię ja, nie, ja u-wydatnię. przyjaźni moja, przyjacielu umiłowany mistrzu I.O., widzę Pawłowsk, w lasach ćwiczyliśmy w jeziorach pływaliśmy słońce złocistymi znakami oddechów pigmentowało wiedzę w naszych komórkach, inkaust utrwalał zamysł boży na naszych Liściach Palmowych, tacy byliśmy, ty wiesz co się z nami stało, Boże, jacy jesteśmy, Panie? patrzę całym sobą widzę astrologa wszystko w nim żyje zasysane ze źródła pompą nieśmiertelności, skupienie ściągane przez soczewkę boddhi w każdym geście mimice twarzy uniesieniu ramion, Merkuriusz bóg wiecznie młody, subtelne palce szczupłych dłoni bezbłędnie precyzyjne ruchy rąk porządkujące na stole drobne przedmioty. stanął przed nami przyjrzał się napotkał mój wzrok błysnął białymi zębami uśmiechnął się całym sobą wszystko jasne wyszedł zniknął…

… darek mówi: – jeśli to ten, to z nim tak, ma stan. NADI powrócił położył na stole deszczułki z Liśćmi Palmowymi znowu wyszedł, tak parę razy, w końcu usiadł, przy nim translator, naprzeciwko nich, w ciasnym przeszklonym boksie el mp dar, włączamy magneto. translator zasuwa speech o historii BLP zaczyna od pieca: za siedmioma Górami za siedmioma Pieczęciami było Pięciu Mędrców… mp dyskretnie nagrywa chociaż mamy uzgodnione nagranie jawne, translator swoją rolę nawija z pamięci, odwala pensum sierżanta rezerwy bibliotecznej, słuchamy magneto pracuje, koniec prelekcji wstępnej. Astrolog Merkuriusz bierze pierwszą kartę uśmiecha się: darius? patrzy pytająco Darek potwierdza że Dariu-sz. Merkuriusz Nadi powtarza z namaszczeniem d-a-r-i-u-szszsz, kiwamy głowami, Czarny Geniusz zapisuje coś na kartce odwraca głowę do translatora wyrzuca z siebie parę gardłowych dźwięków, znajoma melodia porykującej serii z kałacha w wąskim przesmyku dżungli. translator błyskawicznie tłumaczy patrząc na Darka. zaczęło się!
Lawiniaste toczysko pytań, na pełnych obrotach maksymalnym przyspieszeniu gaz do dechy, ruszamy i po trzech sekundach stówa na pulpicie, patrzę słucham magneto się kręci, Maria w postawie lotus nad wodami istnienia, ja stan pratyahara przez odwróconą lornetkę z nagłymi przybliżeniami, toż to perfekcyjne przesluchanie: imiona ojca matki zawód ojca matki czy rodzice się rozwodzili czy żyją ilość sióstr braci kolejność narodzin rodzeństwa wykształcenie zawód praca małżeństwo ile dzieci ilość kobiet aktualnych przeszłych zainteresowania zdrowie? seria za serią. rozpoznaję pytania eliminujace, darek ledwo nadąża odpowiadać, po każdej krótkiej serii znowu szybko szybciej, nie myśleć! odpowiedzi iskrami od NADI do Darka przez reduktor translatora. as nadi otrzymując odpowiedzi manewruje zestawami deszczułek Liści, patrzę fotografuję oczyma: w każdym zestawie, pomiędzy dwoma przedziurawionymi na dwóch końcach deszczułkami, nawleczone na sznurki, nanizane Liście Palmowe, wąskie, zapisane ręką fachury, ale jakim pisakiem: misternym rylcem? rysikiem? inkaustem? kaligrafia bogów! Archanioł TAMIL prowadzi zastępy Aniołów-Liter zapisanych nanizanych na włókna palmowego liścia, który jubiler czasu osadził w wachlarzu pośród innych liści, bogini Durga ma tych wachlarzy setki tysięcy, wachluje się nimi, wybiera, toż to totolotek na chybił trafił! stanowczym ruchem nadgarstka boskiej dłoni rozwija przekłada, na rdzawej powierzchni zrudziałych liści zapisane nasze losy, Astrolog przekłada sortuje liście, ma z boginią tajemną umowę, na pewno! przed moimi oczyma płoną litery Księgi Przemian, którą znam na pamięć: Dzika gęś stopniowo podąża ku chmurom na wysokości. Jej piór można użyć w rytualnym tańcu. Pomyślny los. [heksagram 53/6, wg R.Wilhelma, wyd.Latawiec]…
…patrzę na ruchy ręki astrologera, po każdej serii pytań-odpowiedzi wirtuoz nadi prawą ręką przekłada Liście, odkłada deszczułki odwleka przewleka sznurki porządkuje segreguje, pozostają dwa zestawy potem trzy, lewą dłonią z lewej strony układa deszczułki, rozwija wachlarzem Liście składa je otwiera robi zakładki. staram się pojąć co on robi? dociera do właściwej sekwencji? konstruuje stosowny zbiór? według znanego mu kodu? bo tak to właśnie wygląda! oczywiście widzimy co widzimy, domyślam się tego owego jeszcze czegoś, ale jestem jak koza na weselu: beczeć nie wypada a mówić nie uwierzą że koza potrafi. wsłuchuję się w koncert na trzy glosy: as nadi tembr wyrazisty nieomal półgłosem gardłowo szybko błyskawicznie bez namysłu bez wątpliwości, krótko urywając, zatrzymując dokładnie tam gdzie trzeba, przecie moc głosu dominuje napełnia bezwiedną uwagą szacunkiem: on to wie! od czasu do czasu uważne sprawdzające spojrzenie na darka potem kontrolne na translatora na mp na mnie, raz czy dwa uśmiech do kontekstu uff! translator dudniącym głosem harcmistrza reaguje sprawnie ale kudy mu do szybkości astrologa bo ten chwyta w locie, co piłka to wolej, smeczami wali po samych liniach, żadnych wątpliwych nutek, pewność siebie, profesjonalizm, cecha podstawowa to technika nam znana: uważne skupienie na obiekcie tak! ale nie rutyna, o nie! brydżyści mówią: as bierze raz albo wcale, ten bierze za każdym wistem kolejno wszystkie lewy, uważny na przestrzał, czujemy prąd! wsysa nas obraca nami wirujemy razem z nim magneto się kręci siedzimy z mp nieruchomo. darek odpowiada rzetelnie, wpada w rytm, w jego astrologusa rytm! czasem darek się zawaha ciut zastanowi wtedy nadi czeka cierpliwie, jeździec wie w jakiej milisekundzie ściągnąć lejce popuścić koń skoczy na pewno weźmie przeszkodę. as nadi uściśla że darek jest nauczycielem jogi pyta ponownie o matkę, o kobiety, rzuca od niechcenia – Księżyc w Rybach? patrzy pytająco, darek potwierdza – tak Księżyc w Rybach – ach tak! więc You zna swój horoskop? darek odpowiada – znam. w oczach nadiego błysk zrozumienia, z kim ma do czynienia, udało się, przebił się przez kod naszej powściągliwości, kiwam głową z uznaniem myśląc – czekaj no, spryciarzu, kłódkę znalazłeś, ale szyfru nie znasz! przesłuchanie nadal bardziej dla porządku, dla nabrania oddechu, wyrównania ciśnienia, a my już ostrożni jak zając na grobli. nagle nadus astrologus kończy, porządkuje pakiety deszczułek, robi pauzę, czekamy. on ogłasza resume sporządzonej dopiero co ankiety do horoskopu, ustawia wszystko merkurialnie, on trismegistos porządkuje przed atakiem wszystko co zostało ustalone, odczytuje pozyskany układ informacji o postaci Dariusza, wygłasza krótki zarys biogramu darka. słucham, aby odróżnić: czego dowiedział się od samego darka, a co wyczytał z LP. przez następne cztery minuty zajmuje się układaniem deszczułek według znanego mu schematu, zgłasza stan gotowości: – przechodzimy do prognozy, co Pana interesuje? darek krótko – Dom X! Nadus reaguje natychmiast: – to się nie opłaca, otwieramy całość za 3000 rs (trzy tysiące rs)…
… robimy duże oczy, darek przypomina treść porozumienia z umawiaczem, translator dziwi się niemożebnie, as uśmiecha się rozbrajająco do tych białych dzieci: chcą prawdziwy samochód za pieniądze, które dostały na lody od mamusi? tak, właśnie tak, powiadają mu nasze oczy nasze portfele ukryte pod koszulami. as przywołuje umawiacza, robi mu wesołą reprymendę, ale jest wkurzony, patrzy na nas pytająco. postanawiam przerwać tę grę, tym bardziej że Maria nadaje na tym samym celowniku, widzę że nawet wyłączyła magneto, jest zażenowana tą profanacją, potem powie do mnie: umiejętności bez godności! kładę na stole dolary, jest ich niewiele mówię wyraźnie: oto 40 dol usa czyli po waszemu 40×42=1680, to wszyscy troje możemy zapłacić za odczytywanie wybranych przez nas Domów z BLP. na to dictum astrologus (nadal Geniusz, niewątpliwie) proponuje, że za 20 dol usa omówi – nie różnicując na Domy – główne punkty prognostyczne z Liści Palmowych Dariusza, wpłacamy dwadzieścia, umawiacz oddaje nam 200 rs zaliczki, pytamy jak Leon Maria horoscopes? ani patrzy na nas, słyszymy od umawiacza, że naszych LP jeszcze nie odnaleziono. w pierwszej chwili jest nam jest nam przykro, w następnym momencie słyszę głos wewnątrz siebie: tak trzeba! uspokajam się, widzę Maria też nie za bardzo jest zawiedziona, raczej zaciekawiona, potrzebuje dystansu do sytuacji…
… astrolog nadi interpreter przystępuje do roboty, magneto znowu się kręci, as mówi: horoskop Dariusz urodzony data odnaleziony w BLP Vasthisvarankoil czytany przekazywany w dniu data w Vasthisvarankoil myślę: no patrzcie patrzcie, gdzie on się tego naumiał, chyba mu powiedzieli jak pracujemy w Pracowni Arkadia! as otwiera kolejne deszczułki biorąc Liść za Liściem, już uprzednio uporządkowane, czyta z nich sekwencje bez żadnych komentarzy bez zastanawiania się, przekazuje werdykt skupiony bez cienia rozterki głosem wyraźnym jednoznacznie, translator tłumaczy, Dariusz słucha uważnie, magneto się kręci, nadi podaje wiele szczegółowych prognoz. jakich? to Dariusza osobista sprawa, jak chcecie to pytajcie samego kwerenta, jedno powiem: będziemy mieli z niego pociechę…
…umówieni byliśmy na 08:00, wstępne przygotowania do spotkania od 08:30, prognozowanie rozpoczęło się 09:10, o godzinie 09:50 finish, mp szykuje aparat chce robić foto portret astrologera, ten zgadza się niechętnie, jest uprzejmie powściągliwy, Maria chce go wyciągnąć przed komórkę kantoru bo tam Słońce światło – no! tylko tu w pomieszczeniu. mp ustawia ani razem z translatorem do fotografii, cyka, pyta czy można foto deszczułek Liści Palmowych, – tak można. mp chce z deszczułkami na Słonce światło – och, no! no!! Liści Palmowych nie można, nie wolno na światło słoneczne! zgroza w oczach wszystkich czarnych magów: od Słońca Liść Palmowy się niszczyć (npp), uśmiecham się wspominając starego Ormianina, który wyjmując srebrny zegarek ze spodni, mawiał całe życie człowiek się uczy, powiedziano mi właśnie że srebro od jajec czernieje. umawiacz zapala jarzeniówkę, mp ułożyła Liście na blacie stołu, chodzi jak dokoła kobry, co ta podniesie głowę to pstryk! Czarni Bibliotekarze Palmowi dziwują się co ta biała women wyprawia, a jeszcze na dodatek zaprasza translatora żeby przed kantorkiem się sfotografił z darkiem, trans się zgadza, pstryk! wtedy…
…pojawia się zupełnie nowy czarny mag, wyraźnie podniecony przejęty, mówi że Liście Palmowe Leo and Marya są w Wielkim Zbiorze! o yes!! zrazu czuję się mile połechtany, przecie taki Wielki Zbiór to nie byle co, ale gdzie to jest? pięć km stąd, w innej Świątyni, coś w rodzaju specarchiwum same prohibity znaczy się, co my na to? mogą pojechać przywieźć. patrzę na mp ona patrzy na mnie as patrzy na nas, wyraźnie daje do zrozumienia wzrokiem, żeby nie poganiać rzeki. jestem zmęczony dziwnym uciskiem w krtani, czuję widzę jesteśmy w epicentrum Przeznaczenia, wzbiera fala, Uran po raz trzeci dokonuje ingresu w nadir mojego horoskopu natywnego loco Oświęcim Auschwitz Poland, w horoskopie Marii dociera tranzytem do trygonu z Uranem natywnym Warszawa Warsow Poland, nasze horoscopy relokowane na Śri Ramanashramam Tiruvannamalai dokładnie badałem, wiem co mamy robić, As Nadi też coś widzi, nie chce nas więcej tykać, o co chodzi?! o pieniądze, że za mało? nie! on też odczytuje sytuację w lot, wie, że jeśli tak się składa, to pieniądze są tylko pretekstem, kartą przetargową Losu u wrót Przeznaczenia, wzrokiem daje wyraźnie do zrozumienia, że nie chce ingerować w sprawy wewnętrzne obcego mocarstwa, domyśla się co jest grane, a mnie rajcuje nie ciekawość horoskopów, te znam. jestem na tropie, idę śladem do samego serca świątyni Uranii. jeszcze się waham, Boże, daj mi jakąś podpowiadałkę (npp), rozglądam się, as nadi już znikł, dzięki Ci, Panie, szybki jest kamikadze boski wiatr, mówię no! thank You…
…odchodzimy trzymając kasetę nagraną na magneto jak najlepsze zdjęcia z teleskopu Hubbla, jest godzina 10:10, wymęczeni. umyć się zjeść! od dwóch godzin i dziesięciu minut ocean mahakala na wielkim balu u kali połykają, tuż obok nas, życie dziesiątków tysięcy ludzi. Bogini popija te żywoty haustami czternastometrowych fal wody trochę za słonej ciemnozielonej. oblewamy się potem i prysznicem w łazience pokoju hotelowego, woda chłodzi moje rozpalenie studzi zwoje mózgowia, łeb mi chyba paruje, rozmyślam: – co się stało? no tak, nie mam pełnego obrazu, o tak! nie mam! bolesne napięcie w łydkach, nogi ledwo utrzymują pion ciała, suchość w gardle, stan na odlocie, oczy pieką, gorąco, woda nie pomaga, Maria mówi: dziwnie się czuję…
… nienazwane takie upomina się o coś, poczekaj szkarado, daj odsapnąć! dlaczego taki zawrót głowy?! – to ci człowiek ma przygody z tą astrologią mówię do Marii, – co teraz? odpowiada: – do świątyni boga medycyny. idziemy złożyć uszanowanie Bogu Medycyny, nie wiemy, że właśnie tuż obok nas Bogini Kali dławi się tysiącami martwych ciał, tyle razy słuchałem pudży do Mahakali, ni w pięć ni w dziewięć przypominam sobie wykład z tradycyjnej medycyny chińskiej o energii ochronnej, boli mnie serce, duszno, nie wiem jak stanąć jak usiąść gdzie jest moje miejsce, na którym poczuję że jestem sobą, tak, musimy naradzić się z Bogiem Medycyny, niewątpliwie!
W Świątyni Boga Medycyny w Vaithisvarankoil

w tym dniu uderzyły fale Tsunami, do brzegu Bay of Bengal jest stąd 22 km

POKÓJ ODCHODZĄCYM – DO ZOBACZENIA!