NANDRI Mój Przyjaciel Osioł

Leon Zawadzki & Maria Pieniążek
NANDRI
Z PODRÓŻY PO INDII

motto:
FORUM JOGA temat JOGASUTRY
Aleksiej 19.11.2005

“Joga to powściągnięcie zjawisk świadomościowych” – ale (…) zapytam – gdzie jest tu Miłość?
Czyżby o Niej zapomniano?
Definicja Jogi Patandżalego to lakoniczny opis ujmujący w krótkiej, zwięzłej formie istotę zagadnienia.
Ale może za tą definicją kryje się coś jeszcze? Może kryje się cisza, a w tej ciszy pojawia się Miłość?
Przesyłamy Panu Aleksiejowi i Logonautom rozdział z książki:


Mój Przyjaciel Osioł
widziałem w solapur migawka z samochodu air condition poduszkowiec mknący z dostojnymi gośćmi from Poland, w strumieniu czarnych riksz motocykli skuterów z napisami I love my scooter, pośrodku kurzu z którego wyłaniały się zwyczajne boginie w sari z głowami przesłoniętymi okutanymi szalem ciemne okulary nad zwojami materiału, miriady pyłków szarego brązowiejącego kurzu wciskającego się w dowolną szczelinę ciała pokrywającego natychmiast twarz ręce drażniącego spojówki osiadającego na śluzówkach języka podniebienia. ani jednej roślinki ani ani! słychu dychu znaku zieleni zielonego życia, miasto Solapur nie ma zieleni,
                                                                                     obrazki/literacka/inst_bky_log.jpg
ulica w Solapur
ma rozległe przestrzenie kamiennych blokowisk, piękny królewski government palace, rozpadające się domowiska slamsów przeryte przez luksusowe oślepiające bogactwem białe osiedla dla baobabów. solapur nie ma wody, solapur ma pięćset tysięcy stałych mieszkańców, pośród nich ma osiemdziesiąt procent analfabetów dlatego w solapur są dwie małe księgarenki z literaturą marathi dla uczonych dla baobabow ich żony nie musza czytać wystarczy jeśli mogą rodzić kuchnią się zająć służbę dopilnować, ich dzieci będą kształcone jeśli w tym mieście gdzie nie ma czym oddychać urodzą się normalne co wcale nie jest oczywiste, solapur ma zaledwie paru ludzi poważnie wykształconych w tym oczywiście nasz kochany Ravi profesor ayurvedy utytułowany niemożebnie Javalgekar, jest tutaj znakomitością, sam nauczył się polskiego i on mówić z nami, być przyjazna człowiek, on nas przyjmować w swoja dom (npp). tak, w solapur nie ma poważnie liczących się księgarni dla ludzi wykształconych, bo takowych jest tak mało, że nie opłaca się sprowadzanie dla nich choćby jednej książki…
…w solapur są osły. (npp) w solapur być dużo osłów one chodzić wszędzie stać myśleć nad życie w solapur, one nie znać inne życie niż życie w solapur: tarzać się czochrać o ziemię w kurzu na poboczach asfaltowych traktów, robić jeszcze więcej kurz. osły nie być zadowolone że tylko kurz, osły widzieć w snach zielona trawa czyste niebo dużo woda, osły nie wiedzieć co to ale chcieć żyć jak ludzie. nie jak ludzie w solapur, nie! żyć jak osły żyją, tylko dlaczego w snach?!…
…to wszystko powiedział mi mój przyjaciel osioł krótko jasno przejrzyście choć sytuacja była jak najbardziej zakurzona spalinowa rycząca ciasna, gdzie umierać hadko, przecie umierało się, bo tak trzeba gdy już czas, taka karma innej niewiele się dostało, w kurzu mało co urośnie. patrzałem na to z lux samochodu air condition wsparty na lśniących dobrobytem poduszkach koloru beżowego, na chwile zakorkowało nas, pośród kurczliwych spalin. pośrodku jezdni, między tym ryczącym smogiem a setkami nadrykujących skuterów bogiń zakutanych w weloniaste sari, leżało czarne cielsko konającej oślicy…
…ona nie mogła się podnieść próbowała nogi jej się rozjeżdżały ze słabości choróbska, gruźlica go wie od czego! jej cielsko drżało usiłując wstać. nad nią pochylając mordę głowę, twarz pochylając, stał bezradny małżonek oślicy też wiekowy, nachylony ku niej jedynej kobiecie swego żywota, drżeniem nóg oddając jej jedyną więź aż po sens ich ostatnich wspólnych oddechów, w beznadziejnym pochyleniu oślej głowy miał jedyną orientację na przeżycie, stał padając na jej umierające ciało, ale nie mógł upaść, nie woolno (npp) mu było upaść! jest mężczyzną mężczyźni nie padają mężczyzna umiera stojąc, szczególnie gdy jest osłem. dwa ryczące potoki powoli drgnęły, jeden w te drugi wewte, z narastającym rykiem ruszających motorów zgrzytem wyciem klaksonieniem, patrzałem całym sobą aż do prochów moich dziadków spalonych w krematorium oświęcimia, patrzałem w smutniejącą zawiesinę czasu zarysowaną ciałem szarym może już tylko kurzem ciała słaniającego się mojego przyjaciela Osła (z dużej litery, koniecznie, panowie panie!). zdążyłem dostrzec, w jego pochylonych nad istnieniem oczach, dalekość bytu, w którym o poranku posyłał swoją żonę wyprawiał ją w podroż do swoich dobrych snów o życiu bez kurzu, pełnym soczystych traw. jeszcze przez pół sekundy nadążałem widzieć opadające ośline powieki na dwa tunele oślinych źrenic i mój przyjaciel Osioł wydostał się ze strumienia wrażeń, który – buddyści mawiają – jest złudzeniem mojej świadomości.
Przecie nie rozstaliśmy się, mój przyjacielu Ośle, pamiętałem o tobie wchodząc do instytutu yogi wielkiego, mawiają, przyjaciela ludzkości guru Iyengara, przy zacisznej uliczce Hare Krshna Mandir Road, niewielkiego sensownie upakowanego budynku, modelowo zaopatrzonego w symbole znaki magiczne, upstrzonego portretami wielkiego przyjaciela homo ćwiczących jogę co mają doszlifować swoje sapiens. muszą oni ten instytut utrzymywać żeby łaska przyjaźni spływała na nich nieustannie. więc kurs miesięczny, chcesz być spirit zdrowy prężyć się pęzić zdrowieć coraz bardziej umięsolić mięśniaki utkankowić sparciałe ciało, powisieć na linach głową w dół, powykręcać nogi za uszy pocałować się we własną hmm, mnie by się też przydało, to płacisz 375 dolars usa za miesiąc, krócej nie chcą z tobą nawet gadać, ale możesz też dokupić status członek-obserwator płacisz dodatkowo 100 dolców za lizanie innych programów przez szybę. ta! sam bym chciał mieć taki institute of yoga, ale mnie pan bożycek kopnął w pierwszą krzyżową będzie jakie 43 lata temu, toć mnie poniosło ka indziej chwała Przedwiecznemu za radykalne ćwiczenie kopasana. od pierwszych kroków po instytucie Iyengara widzę, że jak świat światem ktoś musi być żywym nosicielem hatha yogi na najwyższym topie, no ktoś musi! Bogu chwała że nie wałęsa tylko Iyengar bo On nie tylko chcem i muszem, ale chcem-muszem- umiem-potrafię.
my przyszli popatrzeć, wpuścili nas. ponoć sam, żywy jeszcze jak najbardziej, Bóg Guru Arcymajster od joga prana bhavana pojawia się ganz normal tutaj, przecia to Jego instytut. plotki chodzą że teraz ważne są tu jak najbardziej Jego przeoświecony syn Prashant oraz córka Gita, o której powiadają, że jako dziewczynka była tak chora iż powiedział Wielki Ojciec: – lekarze mówią, że umrzesz, jestem z tobą moje dziecko, albo będziesz ćwiczyć ze mną yogę, albo rzeczywiście umrzesz. córka tak dobrze się do życia zwróciła słonecznikiem, żyje do dzisiaj, wygląda jak okaz 60.letniego zdrowia. niestety Matka zmarła młodo, Yoga Prerini Tapaswini Sow. Ramamani urodzona 2 listopada 1927 died 28 stycznia 1973, jej złota głowa, na postumencie Jej pomnika, wita wchodzących do instytutu Jej imienia. tu Ona jest legendą: poświęcona hatha, Ona Yogini, Yoga Prerini, co w marathi znaczy Yoga Miłująca, można też tłumaczyć Miłościwa Yoga. zostawiła mężowi na tym padole siedmioro dzieci, oddasz takiemu wielkiemu Radża Guru Raju całą siebie, to długo nie pożyjesz. Ona ponoć tak zrobiła, miejcież trochę wyobraźni ludziska: jak Bogini ma ciało kobiety, za męża Vishnu, to Lingam Jego Mocy, krzepnąc od nieustannych ćwiczeń yogi bogodajnej, rozrywa ciało Kobiety w bólach porodowych, a z Niej wyłania się na powrót, z ulgą nieziemską, bogini yoga tapaswini kropka toczka joga mantra wot i mordoczka prashanta…
…budynek, od strony ulicy widok półokrągły, nu prosto wieża kontroli lotów kosmicznych lotnisko yogacharya air lines, wnętrze przeszklone, widziałbyś co najmniej 200 stopni horyzontu, ale gęste drzewa zasłaniają, trzymając intymną atmosferę dla amatorów szczęśliwości psychomotorycznej powyginanych w kabłąki, zwisających w pasach spadochronowych model anandazwis, zaczepionych pod sufitami na fest w modelu hakananda bhuti, lekcja panimajesz u guru co ma na hakach fest sznuru. w miarę obszerny hall pod ścianami zapełniony oszklonymi szafami szafkami pełno nagród rzeczowych pucharów złoconych, srebrnych figur figurek, pucharów miedzianych, kryształów, widywałem takie w gabinecie prezesa polonii warszawa, tutaj większość w stylu hindu dość gustownych nagród: uznania za odwagę męstwo heroizm przy opracowaniu ogólnej teorii gimnastycznej sprawności ducha, zdobywaniu praktycznych umiejętności duchologii stosowanej. po hallu przechodzą przebiegają przesmykują podrygując przeciągając się prężni męscy atleci przekonani o swojej wyjątkowości są uczniami Olimpijczyka, udał się Tacie Niebieskiemu potomek z grupy bogów jogów magogów, oj udał! na przyciasnym duchowisku kobiety sprawne trekerki z plecakami styl yogas sport is my life, z miną wpadłam na jogę, zaraz wracam, starsze panie wpadłam na Ziemię, jeszcze trochę, Panie, tylko skrzyżuję nóżki, ślizgiem do Ciebie, już lecę! takoż damy w średnim, dla których zwyczajne czynności kobiety to fiume z orzechami więc tu teraz tak rozgrzewka przed mahaorgazmem czynnościowo-wcieleniowym, widoczne też damy w wieku, by tak rzec, żylakowatym zalecane asany inwertne ale trza uważać żeby szlag nie trafił Franię (szkoda, że Boy tego nie widzi), ciotunie w sport short ubrankach w prężnym ciele duch roboczy chętnie gdzieś na tapczan wskoczy, młode amerykanki uciec od rutyny w yogi kolorowe krainy gdzie chłopaki zapraszają dziewczyny na lody i w maliny, babulce ważne psychoterapeutki my job bez chłop. znam ten zapach szatni sportowych, ten sznyt, te chłopoki co biorą się pod boki mówią slangiem swojej dyscypliny, gdzie nowicjusz musi pokazać na co go stać, żeby tu zaskoczył powinien wykonać zaplatankę czernienki czyli wgryźć się we własne jaja bez majonezu. żeby jasne było się święciło powiem: lubię ten gonorny styl, sam się tak przed zawodami pociłem, pod prysznic właziłem, rechotałem, slangiem godołem, ech, gdzie te chłopaki gdzie te dziewczyny gdzie ten narybek ze szczęścia krainy?! hej młodej krainy! tak, wolę to, niż te smutasy, co zwisają im mózgi, stoją tylko u kasy…
Pluton_w_Koziorozcu/a_l_161.jpg 
w Instytucie B.K.Y. jedna z licznych płaskorzeźb ćwiczącego B.K.Y.

…dobrze się poczułem w hallu u wielkiego dziadka! już niosą albumy z Jego fotosami jak jakie lody z wiśniami, chcesz czarno-białe, chcesz w kolorze, w doborowym ujęciu, mój boże! siedzimy oglądamy cmokamy wybieramy rzeczywiście teraz dopiero widzę że mistrz bardziej zakręcony niż muszle z bay of bengal, one takich zakrutasów nie dadzą rady, pękną niezdolne tak się odchylić od pionu. maestro maestoso yogum perfectum! toż to ważka lewitująca na mocy i szybkości wibrujących skrzydeł nad prawem ciążenia, w lewo z głową pomiędzy Ziemią a boskim borsalino made of himalayas. Boże, coś tworząc Iyengara, nie pożałował ni wzdłuż ni w poprzek z Przedwiecznego Gara! – ten to ma karma! pomyślałem wybierając numery fotosów do zakupu, wstałem żeby pooglądać w szafach za szkłem, u mojej mamy stała w takich serwantkach chińska porcelana, nagle, tak, nagle poczułem nim zrozumiałem nim zobaczyłem, że z prawej my hand pojawiło się Coś! odwróciłem głowę: wprost na mnie szedł ON, jeszcze nie wiedziałem nie skumałem kto ale już wiedziałem że his majesty zawinięty w białozłocisty burnus od stóp, płynących po kamiennej posadzce w fałdach bogatej tkaniny, do podbródka wystającego z haftu obrębienia, o gloria, alleluja, hosanna! tak! z jakiejś komnatuszki obok hallu, jakby spod mojego boku, wyskoczył młody hindus w stroju bobsleje latem pac! przed Nim, skłon do samej podłogi kamiennej tak! yes, my divine master! jakiś białas w spodenkach styl tuż po zawodach zręcznie tak jakoś figura z gimnastyki artystycznej dla panów skłon raz! palce prawej dłoni przy Jego stopach dwa! wyprost trzy! uskok na bok żeby następny zdążył cztery! oto uskakują przed boskimi stopami kroczącymi na mnie, odchyliłem tors by go przepuścić złożyłem dłonie modlitewnie, pozdrawiając skłoniłem się głębiej niż potrafię, prostując się dostrzegłem jego gest prawej dłoni niedbałym ruchem od jego serca ku mnie, zrobił jeszcze dwa kroki usiadł w zwyczajnym foteliku za biurkiem jakiegoś inspicjenta w office swojego Institute of Yoga. ależ, ależ! Widzimy, my pielgrzymi z poland school of yoga, ja od szafek, mp i darek od stolika, że tak! sam On, On sam, B.K.Iyengar Gurudżi o yes o yes o yes!
Dlaczego właśnie w tym momencie przypomniałem sobie mojego przyjaciela Osła stojącego nad umierającą Oślicą w kurzu ryczącego solapur, dlaczego?! wie tylko Freud Jung może oni też nie wiedzą, ja muszę się domyślać wnikać domniemywać pytać o to kogo? na miłość wszystkich bogów osłów i oślic, kogo?! przecież stałem patrzałem na Niego, w hallu były jeszcze tylko dwie osoby, gapiłem się na wzorzec jogi, już bym się dogapił do syta gdy nagle poczułem że nie wypada, czy co?! zrobiłem trzy kroki usiadłem obok mp darka, przed Jego fotosami, nie widziałem na co się gapić, na fotosy czy na Jego obecność żywą jak najbardziej, pocierał nos drapał się po uchu, wymachiwał obszernymi rękawami, patrzał na nas przez hall równie ciekawski jak my, jemu też nie wypadało, jej bohu! uśmiechnęliśmy się do siebie, ktoś wszedł usiadł obok Niego. mimiczne spotkanie Zeusa from Olimp z Ramanadom Beskid Poland hej co to się na tej Ziemi wyprawia! wstaliśmy, pozdrowimy Go, rzadka okazja, zapewne trudna do powtórzenia, podeszliśmy do stolika, skłonili się, Dariusz powitał Gromodzierżcę, nie widziałem, w moim skłonie, Jego twarzy…


ćwiczy Maria Pieniążek – mistrzyni gimnastyki artystycznej i hatha-jogi

…Maria twierdzi, że słysząc iż my from Poland, uśmiechnął się. słyszysz Ojczyzno! Zwycięzca, umiłowany przez Przedwiecznego, żywy bóg z Olimpu się do ciebie uśmiechnął…

 
foto Maria Pieniążek Indie 2004/2005