na progu Dnia Zmarłych


               na progu Dnia Zmarłych
                   
anno domini 2009

                   
                                
Wyrosłeś na schwał, przyjacielu,
Ku chwale Pana, oby Miłosierdzie Jego
Chroniło nas przed ludzką chciwością
I głupotą. Ale nie ochroniło.
Zabito Cię, zarżnięto, piłą
W rękach, które za tę mokrą robotę
Dostaną parę groszy
Na herbatkę z prądem,
I życie potoczy się dalej,
Twoimi żywicznymi łzami
Po zmierzwionych łąkach,
Ku jarom otumanionym
Pijackim bełkotem Twojego zabójcy.

Witałem się z Tobą przez ćwierć wieku,
Młody byłeś ongiś, gdy ja już nie bardzo.
Ale to się skończyło
I dla mnie i dla Ciebie.
Razem z Tobą odeszła młodość,
Odszedł wiek męski, wiek klęski,
Nadeszły moja starość i Twój wiek dojrzały.
Zaświadczam, przyjacielu,
Byłeś piękny, dorodny, pełen godności
I prawdy.


                                  

Naród Księgi nad Tobą zapłacze.

Ale łez nie obetrą ręce,
Które wyciągają korek z butelki,
Z tą samą wprawą, z jaką rżną Beskid
Na deski, okrajki, szczapy
I pozostawione w nieładzie gałęzie.

Spodobałeś się brzuchatym niedołęgom,
Wożącym swoje sadło
I zapyziale mózgi
W wypasionych toyotach.

A może chciałeś już umrzeć?
Skoro wokół poległy setki tysięcy
Twoich braci i sióstr,
Pamiętasz, razem płakaliśmy nad ich losem,
Dopóki żyłeś, pytałeś:
A gdzie instynkt żywego człowieka?
Wiedz, że chociaż boleję nad tym
Razem z Tobą, to Ty byłeś mi szczególnie bliski.

Więc jak to było, gdy już zwaliłeś się w nicość
Desek na kolejne okapy
Zadowolonych z siebie burżujów.

Mówiłeś, że chętnie oddałbyś swoje ciało
Na coś rozsądnego, pożytecznego.

                            

No, przeciągnęli Cię po rozrytym
Ciągnikami błocie, tą sama drogą,
Którą wlekli Twoich krewnych i bliskich.
Rzucili Twoje ciało za progiem daczy,
Do której Twój nowy właściciel
Wpadnie od czasu do czasu,
Aby pod okapem Twojego istnienia
Załatwić parę szemranych interesów.

                            

Nie mogę zapewnić Cię,
Że odpoczniesz od trudu wzrastania
W aurze naturalnego próchna,
By użyźnić ziemię,
Na którą zwalono setki tysięcy
Buków, świerków, jodeł,
Brzóz, modrzewi. 

                              Pozdrawia Cię
Wyrzynany Beskid, mordowany
Powoli, w jazgocie, warkocie
Nowoczesnej techniki, w smrodzie
Spalin, jęczeniu gąsienic,
Rozgniatany potęgą nowoczesnej techniki.

                            

Jak mawia mój żywy jeszcze przyjaciel,
Komandor piechoty morskiej:
Patrząc na tą rzeź, nawet przekleństwo
Stygnie na ustach, oniemiałych
Z przerażenia. A niejedną bitwę
Już widziałem…