Poezja czy poetyzowanie?

Leon Zawadzki

Poezja czy poetyzowanie?

rzecz o wolności słowa

WAP_LOGONIA/moc_sfery_log.jpg

Rozważania o poezji, przedstawione tutaj do wglądu czytelnika, powstały z wewnętrznej potrzeby jasności. Dla poety rozważania takie są szczególną intymnością.
 Punktem wyjścia tych rozważań jest rozległe trzęsawisko bełkotu, które próbuje pozorować głębię poezyjnego doświadczenia.
 W kolejnych rozdziałach przedstawiam:
– poezję jako kreowanie rzeczywistości, co wymaga od czytelnika skupienia nad treścią pojęć filozoficznych;
– wyjaśnienie, dlaczego poezja szczególnie upodobała sobie rytm i tworzy środki rytmizujące język ludzki;
– uwagi o ukrytych prawidłowościach i złudzeniach stosunku zachodzącego między poetą i społeczeństwem;
– odpowiedź, jaką jest samo istnienie poezji na odwieczne pytanie człowieka o wolność.
Błoeta czyli bełkot pożyteczny

Zatrzymajmy się na chwilę przed półkami, na których w księgarni ustawiono „tomiki poetyckie”. Znajdziemy tam wiele książeczek o przedziwnych tytułach, pretensjonalnych i alogicznie dowolnych. Zajrzyjmy do środka takiego tomiku i przeczytajmy potok nie spójnych skojarzeń, spróbujmy zrozumieć, ba, choćby odczuć te akrobatyczne figury gimnastyki słownej. Odejdziemy zawstydzeni, w skromności swojej uważając, że nie dorośliśmy do zrozumienia, do odczuwania, do pogłębienia naszej wiedzy o człowieku i jego świadomości.
 Nie będę przytaczał przykładów. Znajdziemy je w każdym czasopiśmie literackim, w miesięczniku „Poezja”.
 Dlaczego bełkot jest tak gorliwie uprawiany? Co daje on błoecie, a co też przynosi mecenasowi tej „sztuki”, który płaci za to społecznymi środkami? Na czym polega technika bełkotania? Dlaczego ktoś zostaje błoetą, czyli bełkocącym poetą?
 
Pierwszą przyczyną jest lenistwo. A co za tym idzie, powierzchowna znajomość historii i kultury, zaś przede wszystkim brak elementarnej znajomości samego siebie, własnych sprzężeń wewnętrznych, lęk przed spoglądaniem w przyrodzoną naturę własnej istoty, ślizganie się po powierzchni percepcji, poprzestawanie na podrażnieniu receptorów. Do uświadomienia sobie własnego procesu przeżywania świata błoeta w ogóle nie dochodzi. Wysiłek, konieczny dla scalenia przeżyć w nową jakość kultury duchowej, to dla niego ziemia nieznana. Brak jest błoecie potrzeby takiego scalania, brak technik wewnętrznego wysiłku, często gardzi on zwyczajną psychohigieną życia osobistego. Sam fakt, że czegoś „doświadcza” jest dla niego wystarczającym powodem zapisywania papieru. Pozory przedstawia jako treści, pomysł jako myśl, tworzywo jako dzieło, fazę podrażnienia jako spełnienie. Akt twórczy tam się u błoety kończy, gdzie naprawdę jeszcze się nie zaczyna.
 Ta pierwsza przyczyna rodzi następną. Jest nią dyletantyzm (chciałoby się powiedzieć byletalentyzm) jako podstawa życiowa, nieomal jako program. Dymną zasłoną dla takiego programu jest przyswajanie poezji racji nieistotnych, takich jak obowiązek społeczny, patriotyzm lokalny, różne izmy ideologiczne i oczywiście kultura narodowa. Błoecie wydaje się, że tworzy kulturę narodową. Nie dostrzega on bowiem, że kultura narodowa powstaje nie dlatego, iż ktoś postanowił ją stworzyć lub wziąć udział w jej tworzeniu, lecz wyrasta ona ze szczególnej formy (narzędzia, środka, miejsca, czasu, przeznaczenia) dzieła. Jest ona pochodną kultury duchowej człowieka. W szkołach traktuje się kulturę narodową jako praprzyczynę literatury, lecz dzieje się tak ze zrozumiałych względów.
 
Dyletant nie zdaje sobie sprawy z tego, że wielu lat wysiłków potrzeba dla zrozumienia podstawowych prawd życia ludzkiego, że wysiłek ten nie gwarantuje jeszcze rezultatu, że należy pracować przede wszystkim nad sobą samym, aby móc coś powiedzieć w imieniu każdego człowieka. Jeśli tak jest, to byletalentyzm oznacza rezygnację z samego siebie. Na rzecz czego? Próżności bycia błoetą?
 I trzecia przyczyna – podatny grunt oficjalnych teorii społecznych. Od dawna bowiem okazało się, że bełkot jest mniej groźny dla wszelkiej ideologii niż sensowne przekazanie myśli i odczuć. Dymna zasłona bełkotu winna chronić społeczeństwo przed prawdą poezyjnego wnikania w rzeczywistość.
 Uleganie antylogicznym wizjom ideologii równoznaczne jest poddawaniu się hipnozie, gdy obowiązkiem poety jest jasno–widzenie. Właśnie ta przedziwna zdolność nie ulegania magii zaklęć izmatycznych jest koniecznym warunkiem zaistnienia poezji.
 Jak zostaje się błoetą? A no tak:
– należy stosować metodę luźnych skojarzeń, która jest efektem rozprzężenia świadomości personalnej;
– można stosować również metody: pojękliwego zachwytu lub odrazy  dla zjawisk i ludzi tego świata (gaworzenie); oburzonego bezecnością świata i ludzi pokrzykiwania (stupor intelektualny); wersyfikowania wizji ideologicznych (rytm–izm);
– wystarczy mieć dobre samopoczucie lub cenić wysoko pozytywne znaczenie swojego złego samopoczucia;
– uznać własne braki warsztatowe za wyjątkowe osiągnięcia w poszukiwaniu rozwiązań formalnych;
– głosić wyjątkowość nieustannych poszukiwań nowej formy, nowego wyrazu dla poezji, która chce „wyrazić” oszałamiającą rzeczywistość „naszych czasów”;
– nie mając nic do powiedzenia uznać, że jest to wystarczający powód do przekazywania luźnych, niezbornych skojarzeń; można nazwać to np.: strumieniem świadomości (brzmi uczenie i nic nie znaczy, ale ten, kto nie rozumie, stwierdzi sam, że jest po prostu głupszy, lub mniej przygotowany do zrozumienia takich mądrości; nawiasem mówiąc, szczebiot o „strumieniu świadomości” jest absurdem psychologicznym, gdyż przepływ poszczególnych doznań zachodzi w polu aktywności psychicznej i jest procesem, natomiast świadomość jest stanem i pojęciem filozoficznym, tak że od biedy można by mówić o „strumieniu przytomności psychofizycznej”);
– poprzestać na progu pobudzenia systemu nerwowego, nie wgłębiając się w ciemności praprzyczyny chaosu i nawet nie próbując wydobyć z niej światła doznania;
– żywić naturalną niechęć do poszukiwania wewnętrznej struktury zjawisk, do poznania podmiotu postrzegania, do czujności wobec uwarunkowań własnego życia;
– uwielbić naukę jako fetysz, nie podejmując wysiłku, by zrozumieć jej blaski i cienie, jej granice i możliwości; uznać, że zawiera ona odpowiedź na pytania, których dać nie jest w stanie; pozwolić nauce snuć domysły i hipotezy tam, gdzie obowiązkiem poety jest udzielić wyczerpujących odpowiedzi; uklęknąć przed jej mentalną i materialną potęgą i wielbić abstrakcje, próbując z tej składanki ułożyć całość, która przecież immanentnie zawarta jest w akcie twórczym poezji i której żadną miarą nie da się złożyć z kawałków,
– zmieszać w jednym tyglu wszystkie pojęcia i bawić się ich brzmieniem dźwiękowym.
 
A czym kieruje się mecenas tej „sztuki”? dlaczego płaci, i to nie z własnej kieszeni, za te zalegające na półkach zakurzone tomiki, za całe szpalty zajęte przez bełkot „poetycki” w „poważnych” czasopismach kulturalno–społeczno–
–polityczno–oświatowych? Ano dlatego, że:
 istnieją względy prestiżowe: i my mamy swoją nowoczesną poezję; jak gdyby poezja mogła być starożytna, klasyczna, nowoczesna i czort wie jeszcze jaka inaczej niż historycznie, to znaczy przymiotnik określający jej umiejscowienie w dziejach sztuki oznaczałby coś jakościowo innego, niż samo to miejsce (takie wartościowanie jest zgodne z „linią” uznającą obecny okres historyczny za wyjątkowe zwieńczenie myśli i, pardon, ducha ludzkiego, zaś nowoczesna poezja jest artystycznym wyrazem tworzenia „nowego człowieka”, takiego ekstrawrażliwego nieokreślonego stworzenia charakteryzującego się wyjątkowym pomieszaniem pojęć i zdezorientowanego w otaczającej go rzeczywistości);
 bełkot jest znakomitym sposobem na rozładowanie napięcia właściwego dla stanu rodzenia się aktu twórczego, jest czymś w rodzaju sztucznego poronienia zapłodnionej myśli ludzkiej;
 bełkot jest umiejętnym ściąganiem poezji do poziomu prymitywnych tworów ludzkiej wyobraźni, gdzie chaos jeszcze nie przekształcił się w harmonijne akty poznawcze, a co za tym idzie, nie została utworzona przesłanka do uświadomienia sobie przez podmiot samego siebie jako ostatecznej instancji rzeczywistości; tym samym bełkot zatrzymuje myśl w jej fazie społecznej miazgi i nie pozwala wyrwać się z uwarunkowań narzuconych przez społeczeństwo, które pragnie zmusić wartość ponadczasową do służenia jego doczesnym interesom;
 błoeci to oddział komandosów społecznych, którzy pod osłoną ciemności chaosu przenikają do obozu poezji, aby rozbić logicznie zwartą strukturę języka poetyckiego;
 bełkot jest narkotykiem dla „wrażliwych”; w tym właśnie tkwi przyczyna pewnej poczytności bełkotu: rozbełtany wewnętrznie odbiorca naocznie i z ulgą przekonuje się, że „twórca” błoezji nie zmusza go do wysiłku krystalizacji, a tylko przesuwa przed jego umęczonym codziennością wzrokiem kolorowe szkiełka latarni magicznej, pozwalając wszystkiego się domyślać i nie biorąc za nic odpowiedzialności;
 bełkocący stają się z czasem (już się stali) formalną lub nieformalną
grupą–sforą, która skutecznie zagłuszy i obszczeka każdy akt twórczy tylko dlatego, że jest on sensowny i logiczny, że posiada spójną wewnętrznie strukturę i że oczekuje go łaknący sztuki czytelnik; taki akt wywołuje niepokój, ponieważ wymaga wysiłku i budzi uśpionych przez Wielkiego Hipnotyzera; jakże pociesznie przednia straż bełkotu, krytyka literacka wytacza na wały obronne działa nabite onanicją, strzela kartaczytatami różnych mądrych teoretyków, stawia ogień zaporowy najnowocześniejszych mitów poznawczych, a wszystko po to, aby nie dopuścić do odmagizowania ideologii;
 błoeci to również pozycja statystyczna: oto tylu a tylu mamy poetów, a w przyszłym roku będzie ich jeszcze więcej, aż w końcu wszyscy staniemy się poetami i wtedy wyjątkiem będzie człowiek mówiący sensownie;
 bełkot jest powszechnym językiem komunikacji społecznej, nawet wówczas, gdy język ten zbudowany jest ze struktur pozornie logicznych; bełkot jest językiem tych, którzy już dawno umówili się, że słowa znaczą coś zupełnie innego i okrzyk „pomocy!” może sygnalizować: „nie podchodź, bo zabiję!”;
 błoeci to „swoi ludzie”, którzy w grze absurdu pojęciowego stanowią pewną kastę namaszczonych, są jakby elitą narkomanii społecznej i budzą u mecenasa tej „sztuki” coś w rodzaju podziwu dzięki umiejętności „wciskania” odbiorcy absurdu „czystego”; jednocześnie są pewnym sprawdzianem, że i w środowiskach z natury rzeczy powołanych do myślenia i „kształtowania świadomości społecznej” rej wodzą osobnicy, którzy żadnej myśli, nie mówiąc już o kulturze duchowej, uprawiać nie mogą, nie chcą i nie będą;
 mecenat dla bełkotu jest sposobem wydawania pieniędzy na „sztukę”, a tak właśnie łączy się pożyteczne z jeszcze bardziej pożytecznym: oto mamy sztukę i mamy ją za pieniądze, a to jest najlepszą gwarancją, że się nie wymknie z naszych objęć.
 
Bełkot jest wyzwaniem rzuconym rozumowi. I nie byłby wart tego zachodu, by o nim pisać, gdyby nie obowiązek: ostrzec przed nim. Tak jak się ostrzega przed chwastami, które głuszą życiodajną roślinę i zgłodniałych pozbawiają chleba. Tak jak głodnego ostrzega się przed spożywaniem trucizny jako pełnowartościowego pokarmu.
 Szczególną perfidią każdego bełkotu jest naigrawanie się z kultury przedstawiane jako forma jej uprawiania. Błoeta jest całkowicie pozbawiony personalizacji procesu twórczego i jego wysiłek przypomina wymiotowanie każdej najmniejszej treści pokarmowej. Ta nieszczęsna istota nie może przyswoić i przetrawić jakiegokolwiek pokarmu i natychmiast go zwraca. Prosto do rąk czytelnika.
 Nie należy mylić bełkotu z grafomanią, istnieje tu bowiem pewna różnica. Grafoman to człowiek, który nie swoje myśli i uczucia próbuje ułożyć w szeregi słów pozorujące oryginalność. Błoeta doznaje, ale nie ma tej energii niezbędnej, by przetworzyć doznanie w myśl, a myśli w wyższą jakość świadomości.
 Błoecie brakuje siły stwórczej, tej boskiej nadwyżki, której nie można kupić za żadne pieniądze, której nie można się nauczyć i której, co za nieszczęście dla błoety, nie można nawet naśladować.
 Kultura duchowa tworzona przez ludzi, a więc i poezja, powstawała i powstaje na innych, wyższych etapach świadomego działania. Bełkot zaś panoszy się szczególnie na pustym miejscu, gdzie bez większego wysiłku uzurpuje sobie rolę i funkcję kultury.
 Błoeta jest embrionem poety. Może on skorzystać z szansy, by stać się poetą. Musi jednak podjąć ryzyko tworzenia i wysiłek wzrastania.
Poezja jako kreowanie rzeczywistości

Obserwując doświadczanie rzeczywistości przez człowieka, możemy wyróżnić: odbiór rzeczywistości, pojmowanie rzeczywistości i kreowanie (tworzenie) rzeczywistości. Odbiór–pojmowanie–tworzenie, z punktu widzenia osoby–podmiotu, i tylko z jej punktu widzenia, są jakościowo różne i stanowią etapy rozwoju świadomości człowieka.
Odbiór rzeczywistości jest postrzeganiem, za pośrednictwem zmysłów, wielorakich przedmiotów znajdujących się w polu przytomności podmiotu. Na tym etapie rozwoju świadomość podmiotowa doznaje a raczej stwierdza istnienie przedmiotów i obserwuje różnorodność substancji, z których przedmioty są złożone. Akt poznania ograniczony jest do stwierdzenia różnic i podobieństw substancjalnych treści przedmiotów. Umysł tak poznający rzeczywistość stwierdza, że istnieje tak zwany świat „obiektywny”, którego prawa są niezależne od woli ludzi. Psychologicznie, na tym etapie doświadczania rzeczywistości, dokonuje się postrzeganie odrębności podmiotu (Ja) i odrębności świata (nie–Ja). Osoba poznająca wchodzi w pewne stosunki wzajemne Ja z nie–Ja, podmiotu z przedmiotem i stara się ustalić współzależności zachodzące w tych stosunkach. Świat składa się wówczas z mnogości przedmiotów nastawionych przychylnie, nieprzychylnie lub obojętnie do podmiotu w zależności od treści substancjalnej przedmiotu i od stosunków wzajemnych podmiotu z przedmiotem. Gromadzone doświadczenie staje się zalążkiem powstawania pojęć, czyli abstrahujących od konkretu (właściwości substancjalnych) uogólnień zawierających cechy zbiorcze, pokrewne, tożsame, nadrzędne, można by rzec nadkonkretne przedmiotów.
Na etapie odbioru rzeczywistości podmiot nie jest samoświadomy i jego stosunek do siebie samego jest równie przedmiotowy jak jego stosunek do pozostałych przedmiotów. Dostrzega on swoją substancję cielesną jako przedmiot wśród innych przedmiotów. Nie pojawia się jeszcze w nim cecha scalania rzeczywistości przedmiotów w jakości wyższego rzędu – pojęcia. Rolę integratora (czynnika scalającego) spełniają w nim wyobrażenia magiczne, religijne, ideograficzne, których niejasna treść w zaciemnionym polu świadomości kształtuje wyobrażenie o nadrzędności scalającego świat czynnika pozaludzkiego.

Pojmowanie rzeczywistości jest specyficzną cechą umysłu, zapewne tylko ludzkiego, polegającą na konstruowaniu związków zachodzących pomiędzy przedmiotami, wartościowaniu tych związków i nadawaniu im rangi nadrzędności w stosunku do konkretu substancjalnego. Przy czym, na tym etapie, pojawia się wątpienie co do prawdziwości poznania konkretnego przedmiotu, gdyż okazuje się, że jego walory substancjalne nie mogą być w pełni poznane przez niedoskonałe narzędzie jakim są zmysły. Integrujący się umysł poznaje, dzięki doświadczeniu, ograniczenia zmysłowego odbioru „obiektywnej rzeczywistości” i podaje w wątpliwość ostateczną prawdę takiego poznania. Pojęcie czyli nowa jakość poznawcza, dzięki nadrzędności w stosunku do konkretu (mnogości konkretów), wykształca się w narzędzie poznania naocznej realności poprzez wykrywanie związków, stosunków zachodzących pomiędzy podmiotem i przedmiotem, pomiędzy przedmiotami znajdującymi się w polu przytomności podmiotu, pomiędzy samymi pojęciami, pomiędzy związkami i stosunkami zachodzącymi w sferze pojęć itd., aż do wytworzenia pewnej samowystarczalności umysłu budującego rzeczywistość w oparciu o definiowalne pojęcia różnego stopnia abstrakcji. Akt poznania podporządkowany zostaje logice – nauce o prawidłowościach procesu myślenia, określającej zasady dokonywanego za pośrednictwem pojęć aktu poznania.
Na tym etapie rozwoju osoba odwołuje się do doświadczenia potocznego odbioru rzeczywistości i dla zachowania równowagi psychofizycznej traktuje poznanie rzeczywistości za pośrednictwem pojęć jako czynność stwarzającą możliwość lepszego ukonstytuowania się człowieka w świecie „obiektywnych konkretów”. Psychologicznie, na tym etapie doświadczania rzeczywistości, dokonuje się postrzeganie związków pomiędzy podmiotem i przedmiotem w procesie poznania, gdzie podmiot (Ja) ustala pomiędzy nim samym a światem (nie–Ja) podobieństwa i różnice. Używane przy tym pojęcia są abstrakcjami, będącymi wytworem poznawanego konkretu oraz własnego umysłu. Charakterystycznym aspektem tego procesu jest spostrzeżenie, że myśl badająca naoczność przestrzeni i czasu, sama nie posiada cechy przestrzennej i wielce wątpliwa jest jej cecha czasu. W akcie pojmowania rzeczywistości podmiot utożsamia się z umysłem i przydaje umysłowi istnienie obiektywne.

Rzetelne badanie struktur pojęciowych prowadzi jednak do granic poznania pojmowalnej rzeczywistości, gdyż najbardziej nawet wyabstrahowane pojęcia i zachodzące pomiędzy nimi związki logiczne nie są w stanie udzielić odpowiedzi ontologicznych, czyli dotyczących istoty Bytu. Pojmowanie przeradza się w filozofowanie, którego podstawowym problemem jest stosunek pomiędzy procesem myślenia a Bytem. Filozofia jest w zasadzie jednym Wielkim Pytaniem, a jej zasługą niewątpliwą, że nie może ona na to pytanie udzielić odpowiedzi.
Kreowanie rzeczywistości jest doświadczaniem samoistności podmiotu. Pojęcia nie mogą przekazać prawdy leżącej poza zasięgiem ich możliwości. Samoświadomość podmiotu nie podlega więc opisowi. Samoświadomy podmiot obserwuje wysnuwanie się rzeczywistości i w tym sensie akt kreowania rzeczywistości jest treścią wszelkiej twórczości. Twórczy bowiem jest tylko człowiek, który przekroczył uwarunkowania zarówno odbioru jak i pojmowania rzeczywistości. Twórcą jest ten, kto w świadomości odnalazł ostateczną instancję wszelkiego poznania. Odnalezienie ostatecznej instancji poznania nie oznacza, oczywiście, nieomylności i „poznania prawdy”. A to dlatego, że wynikanie (logiczne dochodzenie do prawdziwości) zachodzić może tylko w procesie logicznych zależności. Poznanie prawdy nie jest doświadczaniem rzeczywistości, lecz wnioskowaniem przynależnym do pojęciowego postrzegania rzeczywistości.

Podział na odbiór–pojmowanie–kreowanie rzeczywistości jest oczywiście schematyczny i służy do uświadomienia sobie wyróżnionych etapów poznawczych. Z doświadczenia wiadomo, że trudno jest ustalić granice pomiędzy tymi etapami, że występują one naprzemiennie w różnych odcinkach czasu życia osobniczego, że pojawiają się i zanikają, a nade wszystko, że mogą występować w zależności od płaszczyzny egzystowania. Z psychologicznego punktu widzenia różnice są jednak wyraźne:
 odbiór rzeczywistości dokonuje się jako zajęcie całego pola przytomności przez doświadczanie ciała psychofizycznego (jako doznania zmysłowego);
 pojmowanie rzeczywistości dokonuje się jako uświadamianie związków zachodzących pomiędzy doznaniem ciała psychofizycznego i nad konkretnym oglądem pojęciowym, zaś pole przytomności zajmuje umysł;
 kreowanie rzeczywistości dokonuje się w stanie zatopienia doznawania ciała psychofizycznego w świadomości nieograniczonej do jakiegokolwiek przedmiotu doświadczenia.
  Twórczość dokonuje się jako akt kreowania rzeczywistości, możliwy dzięki autentycznej personalizacji tworzonego dzieła. Kreowanie rzeczywistości poezyjnej moglibyśmy więc postrzegać jako nieustającą próbę tworzenia takiej struktury językowej, która dzięki walorom poznawczym i estetycznym dokonuje się jako realność wewnętrznego oglądu.
 Jakie warunki są więc spełniane, gdy powstaje utwór poetycki, a więc dzieło sztuki utworzone za pomocą specyficznych struktur języka poetyckiego? Takimi warunkami są:
 autentyzm czyli rzetelna projekcja samoistnej świadomości;
 próba wyrażenia doświadczanej podmiotowości Bytu Nieokreślonego przy pomocy środków wyrazu właściwych dla języka poetyckiego;
 sprecyzowana hierarchia wartości etycznych;
 zdolność rozróżniania subtelnych energii tworzących świat zjawiskowy;
 komunikatywność środków wyrazu, użytych w taki sposób, aby na każdym poziomie doświadczanej przez człowieka rzeczywistości prezentowane dzieło mogło być dostępne temu doświadczeniu.


Szczególne znaczenie prozodii

Rytmizacja mowy w utworze poetyckim, występujące w niej rymy, rozłożenie akcentów brzmieniowych, właściwości intonacji i iloczasu zrytmizowanych struktur językowych, cały proces wersyfikacji nie są czczym wymysłem poetów. Nie mają także na celu udziwnienia mowy ludzkiej, nie są zaprzeczeniem normalnego języka potocznego, którego ludzie używają porozumiewając się pomiędzy sobą. Wszystkie elementy wersyfikacji są bowiem szczególnym przypadkiem powszechnie występujących w naturze rytmów: biologicznego, psychicznego, intelektualnego. O znaczeniu rytmów w znanym kosmosie napisano już setki książek, przeprowadzono niezliczoną ilość badań, i każdy, kto zechce zapoznać się z tym zjawiskiem – od pulsacji gwiazd do ukrytych rytmów biofizycznych – może posłużyć się tą literaturą. Jeśli też uważnie obserwować będzie własne rytmy, zauważy być może, iż określają one w jego życiu zbyt wiele, by można było zbyć ten problem machnięciem ręki lub ironicznym uśmiechem.
 Na wykorzystaniu specyficznego oddziaływania rytmu na organizm człowieka oparte są tysiące praktyk, od zwykłego szamanizmu począwszy, aż do współczesnych, znacznie zaawansowanych nauk szczególnych zajmujących się psychofizyczną strukturą życia. Rytmiczne zawodzenie pod wpływem bólu czy rozkoszy, rytmicznie wznoszone modły, zrytmizowane dźwięki i ruchy wyrażające radość czy gniew, specjalne techniki kształtowania świadomości poprzez rytmizację oddechu (np. w systemach jogi), sakralne śpiewy wszelkich rytuałów religijnych, konstrukcje weryfikacyjne, które mimo różnych form wersyfikowania zawsze bazują na poczuciu rytmu; wszystkie te zjawiska organicznie wynikają z nieodrodnej właściwości znanego nam makro i mikrokosmosu. Odnalezienie własnego rytmu, umiejętność synchronizacji rytmu jednostki z jakimś wybranym rytmem powszechnym, zrozumienie właściwości rytmu i jego znaczenia dla psychofizycznej struktury organizmu człowieka, dla jego umiejętności wtapiania się w rytm kosmiczny – ogromna to wiedza, wielki kunszt. Nie przypadkiem wiedza ta ukrywana jest przed oczyma profanów przez magów, lekarzy, filozofów, mędrców, a nawet uczonych za parawanem hermetycznych języków systemów religijnych, magicznych, naukowych.
 Oto jeden tylko przykład znaczenia rytmu dla życia psychicznego człowieka: badania naukowe wykazały, że pobudzenie płciowe człowieka nierozerwalnie związane jest z nasilającym się rytmem wewnątrzkomórkowym całego systemu nerwowego, przy czym rytm ten posiada tendencję synchronizacji. Przy całkowitej synchronizacji rytmu wewnątrzkomórkowego następuje orgazm.
 
Obecność rytmów, a może jednego rytmu kosmicznego rozłożonego na poszczególne rytmy, jak w utworze symfonicznym, jest zjawiskiem danym człowiekowi w doświadczeniu. Zjawisko to może być przez niego przeżywane nieświadomie, gdy rytm oddziałuje na jego organizm psychofizyczny nie w rezultacie świadomego aktu wolicjonalnego (np. rytmy dnia i nocy, rytmy czynności wegetatywnych, rytmiczny łoskot werbli pobudzający żołnierzy do walki, rytmiczny taniec w dyskotece itp.). Rytm może być również świadomie stosowany jako metoda osiągania określonych efektów. Rytm bowiem zarówno wyzwala energię jak i jest narzędziem jej ukierunkowania. Posługiwanie się rytmem przez wtajemniczego (intuicyjnie lub w sposób naukowy) jest niezwykle efektywnym środkiem oddziaływania na siebie, na inne istoty żywe i wszelkie struktury znanego nam świata.
 Ten, kto posługuje się rytmem, może – mówiąc symbolicznie – potęgować ciemność lub wyzwalać jasność. Język, którego używa poeta, jest nośnikiem zarówno tej ciemności jak i jasności. Używane przez poetę środki wersyfikacyjne są poszukiwaniem dróg ku jedności organizmu psychofizycznego, są szczególną techniką scalania poszczególnych dźwięków życia wewnętrznego w akordy rytmiczne. Psychologicznie środki te posiadają znaczenie integrujące dla osobowości, która posługuje się rytmem dla wzmocnienia akcentu odkrywanych przez widzenie wewnętrzne prawd. Na styku mikro i makrokosmosu dokonuje się wzajemne przenikanie, a raczej symbiotyczne wnikanie, które dla jednostki objawia się rozszerzaniem pola świadomości. Dla mistyka rozszerzenie to jest obszarem współodczuwania, dla uczonego może być obszarem współrozumienia. Dla poety winno spełnić się jedno i drugie: współodczuwanie wynikające ze zrozumienia. Poeta jest zarówno uczonym jak i mistykiem; poruszając się w obszarze rozświetlonym przez poznający rozum nie może on zapomnieć o granicach poznania i tajemnicy nieprzeniknionej podstawy zjawisk. Jego środkiem wyrazu jest język, który jest również środkiem wyrazu nauki, lecz język poetycki posiada tę właściwość, że nie podlega logicznemu rachunkowi zdań. Poszukuje poeta bowiem tego, co ukryte jest poza logiką i tylko stwarzając swój język może świadczyć o skuteczności tych poszukiwań. Poezja, w odróżnieniu od nauki, nie może powołać się na powtarzalny eksperyment. Dla poezji jedynym dowodem istnienia jest ona sama.

 Użycie rytmu, tego potężnego środka oddziaływania, jest szczególną odpowiedzialnością poety. Odpowiedzialnością wobec współtwórcy – czytelnika. Na czytelniku, słuchaczu rytm może wywierać rytm hipnotyczny, może też budzić w nim do życia współbrzmienie pozostających jeszcze w chaosie pierwotnych bodźców istnienia. Fala dźwiękowa tworzona przez język poetycki składa się z dwóch elementarnych nośników energetycznych: wibracji rytmicznej dźwięku i treści pojęciowej tego dźwięku. Wibracja rytmiczna może oczywiście być użyta i wówczas, gdy wyraża inne, niż poetyckie, treści pojęciowe. Również i treści pojęciowe nie muszą być wyrażone w specyficznej dla wersyfikowania wibracji rytmicznej. Jednak te dwa elementarne nośniki są niezbędne przy powoływaniu do życia kadencji frazy rytmicznej. Byłaby to prawda zbyt oczywista, aby o niej mówić ponownie, gdyby nie zalewająca nas fala pseudopojęć wyrażana w pseudopoetyckim języku.
 Charakterystyczną cechą błoezji jest rozwibrowanie. Dzięki pewnemu prawu, które stanowi, że każdy wytwór jest przejawem wnętrza projektującego swą treść „na zewnątrz”; możemy odczytać to rozbicie frazy jako przejaw rozbicia wewnętrznego. Niestety, taka fala dźwiękowa staje się jednocześnie środkiem rozbijania wnętrza czytelnika. Rytmizacja wykonuje swoje zadanie magiczne: wprawia w ruch współbrzmiący psychikę drugiego człowieka i, zahipnotyzowanemu, wdrukowuje w system psychiczny półprawdy i pseudoprawdy, albo – co ma miejsce jeszcze częściej – niczego nie przekazuje oprócz stanu pobudzenia. Skąd bierze się to rozkojarzenie u nosiciela emitującego rozwibrowaną falę dźwiękową? Można by rzec – z igrania magią nośnika energetycznego bez rozświetlenia strumienia energii wnikaniem w treści pozaenergetyczne, przenikaniem w głębię samego źródła tej energii. Dzieci, bawiąc się w wyliczanki, dorośli igrając wierszykami okolicznościowymi czynią podobnie. Jest to tylko zabawne, jest to tylko podświadome ujawnianie i wzmacnianie pulsacji organizmu psychofizycznego. Lecz taka zabawa na serio, takie nieodpowiedzialne igraszki słowowybiórcze są wyzwalaniem niszczącej siły energetycznej, uruchamianiem łańcuchowej reakcji niekontrolowanej. Luki w świadomości nie pozwalają dostrzec wszystkich skutków takiego działania.
 
Można i należy zapytać: co więc jest poezją, a co tylko ubóstwem strojącym się w szaty poezji, by zwodzić naiwnych? Na to pytanie usiłowałem częściowo odpowiedzieć w rozdziale drugim. Tutaj pragnę wskazać na energetyczną nośność języka poetyckiego. Rym, akcent, intonacja, iloczas to środki wzmocnienia rytmicznej fali dźwiękowej. Samo wzmocnienie opiera się na metrycznych prawidłowościach używanego języka, natomiast wykorzystanie tych prawidłowości do przekazania wybranych treści pojęciowych, do obrazowania autentycznej prawdy wewnętrznej jest indywidualną tajemnicą kunsztu poetyckiego. Tutaj bowiem, jak nigdzie indziej, wyraźnie widoczne są różnice indywidualnego wyrażania tych samych treści odwiecznych, którymi są życie-śmierć–miłość–rozum–istnienie–tajemnica. Rzecz w tym, iż każdy człowiek na własny sposób dokonuje scalania swojego wnętrza, dąży do harmonizowania poszczególnych elementów w całość, a więc przekształca to, co dlań właściwe i przez niego ogarnione w powszechne i wykraczające poza doznanie jednostkowości bytu. Ta wydobyta z ukrycia i ujawniona inność jest ziemią poetyckiej samotności, zaś to powszechne i wspólne podłoże wszelkiej przejawionej istoty jest warunkiem porozumienia. Poeta, przekazując swoją rzeczywistość, wzywa do niezależności tego komu dzieło przekazuje, pokazuje mu bowiem możliwość rzeczywistości pełnej i harmonijnej, lub też, jak kto woli, pełniejącej i harmonizującej się. Może to jednak mieć miejsce tylko wówczas, gdy traktuje on człowieka, a więc i siebie i czytelnika, jako całość i odwołuje się do jego potrzeb naturalnych, gdy nie mistyfikuje jego cech społecznych, gdy nie uspołecznia jego ponadspołecznej wyjątkowości uznając jego unikalną indywidualną niepowtarzalność, gdy nie pragnie go zahipnotyzować magicznym rytuałem rytmu nieuświadomionych treści.
 Każde niewolenie umysłu, każde wciąganie w letargiczny sen musi skończyć się przebudzeniem. Zawiera ono bowiem skazę doraźnej potrzeby już w samym potraktowaniu człowieka – zarówno siebie jak i współtworzącego czytelnika – jako przedmiotu. Istota ludzka, jeśli jest tylko przedmiotem naszych zabiegów energetycznych, nie korzysta z prawa współtworzenia, staje się tylko odbiorcą (ulubione słówko speców od „kultury”). Współtworzący czytelnik natychmiast wykryje w utworze tę magiczną próbę hipnotyzowania go, tę pogardę „twórcy” do jego, czytelnika zdolności poznawczych, a w rezultacie do własnych twórczych możliwości. Współtworzący czytelnik natychmiast dostrzeże i doceni czystość intencji poety, jego nie narzucające się wyrażanie własnych treści, jego próbę przedstawienia czytelnikowi autentycznie własnej rzeczywistości.
 
Większość ludzi woli być hipnotyzowana, gdyż to zwalnia od odpowiedzialnego wysiłku współtworzenia. Większość domaga się, by sztuka zaspokoiła marzenie o doskonałej, aczkolwiek niemożliwej rzeczywistości zmysłowo postrzeganego świata. Niemożliwej, dlatego, że jej cechą zasadniczą jest dwoistość przeciwieństw, a wyróżnikiem zmienność. Otóż więc pewne przyporządkowania słów mają stworzyć iluzję pokonania tej dwoistości, ale bez koniecznego wysiłku integrowania jej na wyższym poziomie świadomości. Spragniony takich roztrzygnięć człowiek marzy o czapce–niewidce. Dla niego rytm jest energią wprawiającą w ruch kołyskę dziecięcą, a sztuka środkiem nasennym. A więc przychodzą tacy, którzy zajmują się kołysaniem do snu tego dorosłego dziecka i z cwaniacką bezczelnością tytułują swoje szamańskie moście mianem poetów.
 Rytmizowanie mowy ludzkiej służy nadawaniu kreowanej rzeczywistości kształtu scalonego. Poeta, wykorzystując rytmizowanie słów, frazy, wersów w jedną całość, poszukuje w haosie doznań wewnętrznej osnowy. Ukierunkowuje on swoją świadomość ku jedności organizmu psychofizycznego z makroświatem, odkrywa współbrzmienie i próbuje wyrazić je dźwiękiem. Gdyby ograniczył się tylko do dźwięku, byłby muzykiem, kompozytorem dźwięków w jedną całość brzmieniową. Ponieważ posługuje się językiem pojęć mowy ludzkiej, nie może odżegnać się od pojęciowej nośności tego dźwięku. Ponieważ przetwarza słowa–dźwięki w struktury językowe, a przy tym odwołuje się do doznań zmysłowych, poszukuje w tych doznaniach ukrytego znaczenia. Traktuje je jako sygnały wyrażające jakąś jeszcze nie uformowaną rzeczywistość. Jego zamiarem jest rzeczywistość tą powołać do życia. Posługuje się strukturami już stworzonymi przez kulturę, użytkuje tradycjonalne formy języka, zdarza mu się poszerzać granice tego języka. Przede wszystkim jednak odnajduje w języku i poprzez język sobie tylko właściwe współbrzmienie dźwiękowe i sobie tylko właściwe kojarzenia pojęć. Pokłada ufność w możliwości zrozumienia i bycia zrozumianym przez każdego człowieka, gdyż to, co poznawalne jest dla jednego, może być poznane przez każdego. I właśnie dlatego, że używa on pojęć, jego obowiązkiem jest znać pojęcia, które stworzyła ludzkość na przestrzeni swoich dziejów, winien znać pojęcia, które współtworzy ludzkość w czasie, gdy przyszło mu żyć. Im głębsza jest ta wiedza, im pełniejsze zrozumienie, tym głębsza siła przejawu. Tak, lecz poezja to coś więcej niż odwzorowanie pojęć w zrytmizowanej mowie ludzkiej. Właśnie rytmizowanie wymaga rzetelnej zgodności wewnętrznego oglądu pojmowanego świata
z użytymi w utworze słowami. Domaga się prawdy. Można ten wymóg zlekceważyć, lecz wtedy – o dziwo – zrytmizowane słowa umierają i przestają znaczyć cokolwiek, gdyż nawet rytm nie jest w stanie ożywić ich sztucznego istnienia. Wystarczy jednak wysiłek ku owej rzetelnej zgodności, gdy pojawia się rytm – sygnał, że tajemną siłą wewnętrzną przejawiona prawda – żyje.
 Gdy uświadomimy sobie to wszystko, łatwiej będzie nam odpowiedzieć na pytanie: skąd bierze się taka niechęć współczesnych błoetów do klasycznych form wersyfikacji? Skąd taki pęd do poszukiwania nowej formy, do zabawy w „nowy wyraz”? Czy tylko stąd, że stare formy już wyczerpały swoją nośność prawdy wewnętrznego oglądu? Czy podział na stare–nowe formy nie jest sztuczny?
 
Różnica pomiędzy słowobraniem a igraniem słowami jest niezamierzonym przez błoetę wyrażeniem niemocy wobec siebie, a więc i wobec świata. Wyładowania błoezji dlatego właśnie są epileptyczne, ponieważ zachodzą
w zaciemnionym polu rozróżniania. Bowiem zarówno nośność treści pojęciowych potrzebna jest do wyrażenia pojmowalnego świata, jak i rytm potrzebny jest do odnalezienia w nich pozapojęciowej, nie–wyrażalnej istoty. Rytm to dłuto, którym z niepojętej bryły wszechświata poeta dobywa kształt wiadomy.
Poeta i społeczeństwo

 Używamy pojęcia „społeczeństwo” tak często, przy tak różnych okazjach, w tak licznych kontekstach, że treść tego pojęcia wydaje się być zrozumiała sama przez się, a jednak nawet specjaliści od nauk społecznych mają trudności z określeniem znaczeń tego słowa. Do tego stopnia, że niektóre szkoły socjologii rezygnowały całkowicie z używania pojęcia „społeczeństwo” uważając, że nie posiada ono charakteru i wartości naukowej. Ponieważ jednak słowo to jest powszechnie używane i nasycone jest pewną treścią, postaram się sprecyzować tę treść i używać to pojęcie już z czystym sumieniem.
 W powszechnym odczuciu społeczeństwo to pewna ilość współdziałających, współzależnych od siebie nawzajem jednostek ludzkich. W tym współzależnym współdziałaniu realizowane są różne cele. W zależności od typu wzajemnych stosunków, od charakteru realizowanych celów, od sposobu funkcjonowania wzajemnych układów międzyludzkich powszechnie rozróżnia się komórkę społeczną (np.: rodzinę), grupę społeczną, warstwę społeczną, klasę społeczną itd.; mówi się o przekrojach społecznych określając je według cech wyróżniających. Nadrzędne, w stosunku do takich pojęć szczegółowych, pojęcie „społeczeństwo” stanowi wysoki szczebel abstrakcji, samo jest abstraktem i jako takie używane jest do manipulacji teoretycznych.
 Dla każdego człowieka układ wzajemnych stosunków z innymi ludźmi jest psychologicznym elementem oglądu świata. Dla jednostki stosunki wzajemne z ojcem i matką, z kolegami i przyjaciółmi, z pracodawcą, z instytucjami społecznymi itd. są nasycone treścią konkretnych współzależności. Aby jednak przejść od tego konkretu do abstraktu jakim jest pojęcie „społeczeństwo”, jednostka musi zdobyć się na wyobcowanie i przyjąć to pojęcie jako rzeczywistość kategorii racjonalnej. Psychiczna zależność człowieka od innych jednostek ludzkich, ugruntowana jeszcze w dzieciństwie, wdrukowana w nasz system nerwowy w procesie ewolucji, wynika z instynktu samozachowawczego i potrzeby zachowania gatunku. Specjaliści mówią w tym przypadku o pierwszym i drugim prawie biologicznym. Byłoby oczywiście uproszczeniem twierdzić, że do zależności społecznych sprowadzają się wszystkie implikacje psychiczne praw biologicznych, tym niemniej są to potężnie rozbudowane korzenie naszej egzystencji społecznej. Ignorowanie ich jest z intelektualnego punktu widzenia co najmniej podejrzane. Dopiero jednak przekroczenie tych uwarunkowań wyzwala energię procesu twórczego i pozwala na stworzenie dzieła sztuki. Twórca jest pierwszym poszukiwaczem transcendencji, odnajdywania powszechnego w szczególnym, typowego w licznym, jednolitego w złożonym, a w końcu Jedynego w nieogarnionej wielorakości. Wspierany przez religię i filozofię, najwyższy stopień abstrakcji osiąga w pojęciu Absolutu, najpełniejszą możliwość uogólnienia w pojęciu bytu człowieczego.
 
Kultura powstaje jako wyraz stosunku jednostki do świata, a więc między innymi i do społeczeństwa. To człowiek, jako osoba ludzka, ponaglany przez śmierć podejmuje wysiłek odpowiedzi na pytania, które społeczeństwa nie trapią, ponieważ wymiar życia społecznego, czas jego trwania i przestrzeń jego obszaru, a także sprawcze pragnienie jego istnienia nie budzą zazwyczaj uczucia zagrożenia, skończoności.
 Nagromadzenie dzieł sztuki stwarza pozory, że istnieje jakaś obiektywna rzeczywistość kultury – królestwo, gdzie Sztuka zasiada na tronie. Twórcy, jej poddani, przysparzają temu królestwu przedmiotów – zmaterializowanych, zastygłych w kształty dzieł. Artystyczna służba pałacowa przeżywa i przekazuje innym zawarte w tych dziełach treści. Takie wyobrażenie o sztuce i kulturze jest złudzeniem powstającym na poziomie odbioru rzeczywistości, gdy dzieło sztuki traktowane jest jako przedmiot pośród innych przedmiotów. Przedmioty te uważa się za dorobek społeczny, za zmagazynowany skarb, z którego mogą korzystać łaknący.
 Dzieło sztuki jest zawsze rozmową twórcy z ponadczasowym
i ponadprzestrzennym Absolutem, rozmową, która może być tylko doświadczaniem osoby. Wiele osób przeżywających to doświadczenie nie stanowi „społeczeństwa”. Wynika to z całkowitej intymności autentycznego doznawania dzieła sztuki przez osobę ludzką.
 Jednym z głównych argumentów teoretyków uznających dzieło sztuki za wartość społeczną jest przypisywanie ukończonemu dziełu cechy „obiektywnego istnienia”. Dzieło staje się, wedle tej argumentacji, przedmiotem oglądu i doświadczenia społecznego. Potocznie mówi się, że „dzieło zaczyna żyć własnym życiem”. Złudzenie takiego oglądu dzieła sztuki polega na stwarzaniu przez opis teoretyczny obszaru wyobraźni, która przypisuje dziełu postać rzeczy podlegającej odbiorowi jako „obiektywna rzeczywistość”, ponieważ na poziomie odbioru każdej rzeczy nadaje się cechę istnienia „obiektywnego”. Ten sztuczny podział na subiektywny i obiektywny świat rzeczywisty jest złudzeniem, gdyż coś takiego jak obiektywne istnienie dzieła sztuki poza subiektem po prostu nie istnieje, bowiem dla zaistnienia konieczna jest świadomość podmiotu.
 
Można spojrzeć na społeczną wartość dzieła sztuki i tak: suma odbiorców dzieła sztuki wytwarza pewne kwantum energii, które nazywamy odbiorem społecznym. Takie kwantum energii staje się siłą społeczną, zwłaszcza gdy wyraża się współdziałaniem licznych jednostek zsynchronizowanych w tym działaniu przez pobudzający wpływ dzieła. Jest to fakt, który łatwo stwierdzić obserwując wpływ tak zwanego „wieszcza” na tak zwaną „świadomość narodową”. W tym przypadku mamy do czynienia z psychicznym stosunkiem do rzeczywistości. Zachodzi podejrzenie, że nie dzieło sztuki jest tutaj istotną przyczyną. Twórca bowiem dobywa z otchłani światło poznania. „Wieszcz” natomiast uderza w nastrojoną strunę psychiczną, strunę napiętą i wydobywa z niej jednobrzmiący ton. Warto chyba zastanowić się, dlaczego najgłębszego
z naszych twórców–poetów Kamila Cypriana Norwida przesłonił cień rzucony przez wielkich „poetów narodowych” Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego? Jak to się działo i dzieje, że znakomity deprawator „świadomości narodowej” Henryk Sienkiewicz, który „pokrzepiał serca” tromtadracją historycznych bajdurzeń, usunął w cień głębokiego myśliciela i wyśmienitego intelektualistę Bolesława Prusa?
 Skąd ta niechęć do „pochylenia się nad sobą” u większości ludzi łaknących pokrzepiającego brzęczenia, wśród którego nie słychać już własnych myśli? Skąd to pragnienie oczarowania przez twory imaginacji, przez harmonijne dźwięki sielankowych obrazków, ballad wdzięcznoponurych? Skąd ta niechęć do spojrzenia wprost w zimne ślepia świata zmiennych doznań i przemijających układów? Skąd awersja do odnalezienia w takim świecie wartości wiecznotrwałych, istotnie niezmiennych?
 
W świadomości potocznej geniusz zawsze ustępuje miejsca magowi, hipnotyzerowi – zaklinaczom żywiołów ludzkiej psychiki. Sztuka tworzona przez wielkich nawiedzonych „duchem narodowym” nie rozerwała jeszcze magicznego pierścienia biologicznego istnienia. Upsychiczniła tylko tę biologiczną potrzebę i uznając byt narodowy za wartość najwyższą usiłuje zaprząc żywioły do tworzenia „świadomości narodowej”. Społeczeństwo bowiem „domaga się” od poety, aby służył on jego interesom. Biologiczna wartość istnienia społeczeństwa nie wyczerpuje jednak racji powstawania utworu poetyckiego. Paradoks polega na tym, że racje istnienia społecznego są właśnie tymi, które poeta musi przekroczyć w swoim jednostkowym istnieniu, by mogło powstać dzieło jego życia. Na drodze tego przekraczania czyha pułapka ideologii społecznej, a więc cały zespół struktur pojęciowych, których mglista nieokreśloność służy trwałości istnienia przedmiotowego, szansie przetrwania w walce o byt biologiczny. Ideologia ta przybiera różne formy: bytu narodowego, interesów grupowych, etnicznych, rasowych, klasowych itp. Poczucie bezpieczeństwa, które grupa daje jednostce dotyczy bytowania na płaszczyźnie doznań zmysłowych. Ideologia wyraża pragnienia biologiczne w języku psychologicznych prawidłowości ustalających więź człowieka ze społecznym reprodukowaniem warunków bytowania materialnego. Poeta, sięgając w otchłań bytu, zmuszony jest dokonać wyboru pomiędzy warunkowością istnienia psychofizycznego i źródłem istnienia, między korzyścią doraźną i prawdą doświadczania podmiotu, między doczesnym i wiecznym. Wybór ten dla poety roztrzyga się jednoznacznie. Jeśli bowiem poeta przenika w utajony Byt, to tylko rozrywając magiczny krąg uwarunkowań. Istnienie objawia mu bezwymiar i bezczasowość, następowanie zdarzeń czasowo–przestrzennych rozwiązuje się w teraz–tutaj.
 Otoczka psychologizujących koncepcji ideologii społecznej przeciwstawia się temu spadaniu w otchłań nieokreślonego bytu. Olbrzymia energia, powstająca na skutek zbiorowej woli przetrwania, wytwarza własną „sztukę” i wykorzystuje jej magiczne właściwości. Poeta staje się obcy „duchowi przetrwania”, gdyż nie może jego ogródka uznać za esencyjny Byt. Poeta wyrwał się z objęć magii i tego mu magistraci społeczni wybaczyć nie mogą. 
 
Czy poeta istnieje więc na przekór społeczeństwu? Przede wszystkim faktem jest jego istnienie jako jednostki społecznej, człowieka wśród ludzi. Jest poeta rozmówcą dla każdego z członków społeczności ludzkiej. Rozmówcą intymnym w najgłębszym sensie tego słowa. Rozmówcą wewnętrznym, głosem płynącym z jedynego źródła świadomości, z ukrytych pokładów gleby duchowej. Jest on studnią, z której każdy spragniony czerpie czystą wodę samoistnienia. Jak samo czyste istnienie nie narzuca się, lecz trwa ukryte i możliwe dla ograniczającej świadomości, jak dokonuje się w tej świadomości poprzez rzeczywistość jej wnikania, tak poezja nie gwałci, nie otumania, nie oczarowuje, lecz trwa cicha i przystępna, otwarta i skupiona. Dla poety każdy człowiek jest emenacją istnienia w procesie wnikania w nieustanne jawienie się rzeczywistego. Poezja jest rozmową człowieka z Absolutem, jest spotkaniem u samej osnowy, odzyskiwaniem tożsamości, zacieraniem granicy pomiędzy „ja” i „ty”. W poezji człowiek przebóstwia własną niedoskonałość.
 Poeta istnieje tylko dla jednego czytelnika, gdyż poezja to rozmowa dwu ludzi w rzeczywistości jednej osoby. I ten sens poezji jest głęboko społeczny, albowiem przejawia się dzięki stosunkowi „ja” i „ty”. To nic, że stosunek ten, zaledwie zaistniał, już ulega swemu przeznaczeniu i przeistacza się w tożsamość. Oto dwie istoty pochylone nad źródłem nie rozróżniają swych odbitych kształtów, gdyż pochłania ich samo światło.  Takie spełnienie, możliwe dla „ja” i „ty”, nie jest możliwe dla „my”. I jakkolwiek wielu poeta miałby czytelników, z każdym z nich rozmawia na osobności.
 A czegóż poeta może oczekiwać od społeczeństwa? Jeżeli kultura istnieje dzięki jego nieustającemu wysiłkowi, to społeczeństwo dokonuje wysiłku organizowania ładu uprzedmiotowionego zwanego cywilizacją. Techniczne organizowanie świata przedmiotów pozwala człowiekowi na uzyskiwanie pewnej nadwyżki energii potrzebnej do refleksji nad samym sobą. Cywilizacja, co prawda, głosząc wyzwolenie ludzi z uwarunkowań życia materialnego stworzyła niezliczoną ilość nowych potrzeb, czyli nowych uwarunkowań. Każdemu jednak, kto zechce poprzestać na niezbędnym minimum środków utrzymania, cywilizacja umożliwia zachowanie części energii jako nadwyżki, której nie musi on zużywać na zdobycie środków utrzymania. Ta właśnie nadwyżka potrzebna jest zarówno poecie jak i jego czytelnikowi. 
 
Społeczeństwo może odmówić poecie tej nadwyżki, a czytelnika pozbawić możliwości współuczestnictwa w poezji. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy instytucje społeczne podlegają przemożnemu wpływowi władzy, która własny interes uznała za dobro ogólnospołeczne. Wówczas ideologia społeczna staje się krańcowym przejawem antykultury. Uzurpuje ona sobie prawo do decydowania o tym, co jest kulturą a co nią nie jest, zaś dla ideologii kultura może być tylko narzędziem hipnotycznego wpływu na społeczeństwo. Próba opanowania kultury przez ideologię może przydławić akt twórczy ciężarem jednego izmu, który ideologia rzeczywiście wciela w życie – magizmu. W takich warunkach poeta narażony jest na presję lęków społecznych. Szczególnie odczuwa on bowiem kontrast pomiędzy tanim optymizmem pragnień społecznych a dogłębną potrzebą odnajdywania punktu oparcia pośród owej gry pojęć i mitów. Zgodnie jednak z prawami działającymi w polu zwiększonego ciśnienia, pojawienie się w takich warunkach poezji jest wielce prawdopodobne. Krańcowe sytuacje rodzą od czasu do czasu krańcowe postawy. 
 
Smutnym przykładem na to, że poeta musi dokonać jednoznacznego wyboru pomiędzy kulturą a ideologią jest rodzima szkoła iluzji literackiej. Jest coś perwersyjnie upokarzającego w tym porozumiewawczym mruganiu słowem. Przenośnie, alegorie, niedomówienia, bajkopisarstwo, odwoływanie się do paraleli historycznych, zmyślne sylogizmy, zasadzki intelektualne i wszystko po to, aby nie powiedzieć wprost, jasno i zrozumiale o tym, co się czuje, myśli i widzi. Nie męska to zabawa. Nie na miarę człowieka. Aluzja może być rozkoszną przyprawą każdego rozważania, lecz stosowana jako środek zastępczy wyrażania prawdy staje się iluzją. Pod wpływem presji instytucji społecznych, uciekanie się do aluzji stwarza pozory, że coś zostało powiedziane, że kogoś udało się wywieźć w pole, a kogoś zabawić. Właśnie wtedy, gdy ten, do kogo mówimy, oczekuje nie zobowiązania, lecz zbawienia współrozumiejącą obecności twórcy w dramacie dławionej inteligencji. Aluzja zrodzona z pragnienia prawdy tłumionego lękiem, to zwyczajne cwaniactwo intelektualne.
 Poeta przeżywa życie jako wyzwanie i przeznaczenie, którego przyczyna została zagubiona. Podejmuje on wysiłek przypomnienia. Rozumie on, że istnieje granica więzi międzyludzkiej, którą nie sposób jest przekroczyć. Granicę tę wytycza stosunek podmiotu do faktu własnego istnienia. Jest to zarazem jedyny obszar, gdzie człowiek naprawdę jest wolny, gdyż nikt nie może go zmusić do tego wysiłku, nikt nie może zastąpić go w rozwiązywaniu tej zagadki. Prawo do takiej wolności nie może być nadane lub odebrane, gdyż takie prawo jest przyrodzonym obowiązkiem. Tylko samoświadoma jednostka może nałożyć na siebie taki obowiązek i tym samym realizować to prawo. Poezja swoim istnieniem uczestniczy w realizacji tego prawa. Jej obecność jest świadectwem wolności człowieka.
Wolność i dowolność

Ostateczne pytanie człowieka o wolność brzmi: czy istnieje byt wolny, który jest poznawalny i czy istnieje byt wolny, który poznany mógłby się stać doświadczeniem osoby ludzkiej?
 Pytanie to nieuchronnie zadaje każdy, kto uświadamia sobie uwikłanie w liczne zależności. Badając naturę rzeczy, obserwując świat i własną psychikę człowiek dochodzi do niezbyt pocieszającego wniosku, że jego nieokreślone pragnienie wolności absolutnej napotyka na liczne przeszkody. Tymi przeszkodami są uwarunkowania, których korzenie tkwią w nim samym, w jego zależności od świata „zewnętrznego”, w innych jego pragnieniach. Próbuje więc urządzać zarówno swoje wnętrze jak i świat zewnętrzny tak, aby nie odczuwać przymusu ich uwarunkowań. Rychło jednak przekonuje się, że zniewoleniem jest już samo pragnienie wolności. Niewolony jest również przez własną naturę, która „zmusza” go do zaspakajania różnych pragnień. Przyciąganie i awersja zakreślają jego granice poruszania się ku wolności. A jednak „coś” w nim samym stwarza poczucie takiej możliwości – bytu wolnego.
 
Psychologia rozróżnia i rozpatruje wolność „od” i wolność „ku”. Takie pojmowanie wolności oparte jest o psychiczne doznawanie siebie w świecie, o stosunek pomiędzy podmiotem i przedmiotem. Psychologowie zawężają więc wolność od możliwości wyboru. Nadają tej możliwości rangę wolności samej.

 Polityka traktuje wolność jako obszar manewru woli ludzkiej, jako zdolność wyboru pomiędzy alternatywnymi decyzjami. Czyni więc podobnie jak psychologia, z tą różnicą, że cele psychologii są natury poznawczej, cele zaś polityki są pragmatyczne.

 Filozofia nadała wolności rangę kategorii poznawczej, Postanowiła owo zasadnicze pytanie i podejmuje próby udzielenia odpowiedzi. W zależności od podstawowych założeń systemu filozofowania odpowiedź ta jest różna, od całkowitej negacji wolnego bytu (człowiek „skazany” na egzystencję), poprzez przypisywanie wolności cechy koniecznych uwarunkowań (wolność jako „uświadomiona konieczność”) do akceptacji wolnego bytu jako niezbędnej oczywistości istnienia. Słowo „wolność” jest więc używane w różnych znaczeniach, kontekstach, na różnych poziomach odbioru i pojmowania rzeczywistości. Dowolna interpretacja tego pojęcia stwarza zamęt i utrudnia porozumienie między ludźmi. 

 Poezja nie rozstrzyga problemu wolności, gdyż dla niej wolność nie istnieje jako problem. Poeta nie zapytuje o wolność. Poezja istoczy się jako wolność, sama jest wolnością bezwarunkowego doświadczania podmiotu jako ostatecznej instancji poznania. Kto pyta o wolność, nie zna jej jeszcze, nie doświadcza jej treści. Racją istnienia podmiotu jest samo istnienie, ta tożsamość nie odczuwa uwarunkowania, gdyż nie zachodzi tu żaden stosunek. Aby doświadczać istnienia, poeta musi nim być. Dla niego istnienie wypełnia się jako oczywistość.
 Istnienie jest dla poezji ostatecznym kryterium piękna. Wszelkie odczucia wynikające z przyciągania i awersji prześwietla oczywisty fakt istnienia. Poeta w każdym doświadczeniu poszukuje wewnętrznej racji istnienia, odnajduje ukrytą bliskość tej oczywistości. Nie może się on odwrócić od czegokolwiek co istnieje dlatego tylko, że jest „brzydkie”, nie jest „estetyczne”, nie pociąga jego zmysłów. Poeta nie może uznać przyjemności i wygody za jedyną rację działania w świecie. Nie ustanawia on bowiem stosunków, nie ucieka od zależności zachodzących w jego doznaniu, nie neguje konkretu dlatego tylko, że jest on „jakiś tam”, nie akceptuje go dlatego tylko, że spełnia on „coś tam”.  Pogrążony w istnienie, dostrzega zawarte w nim odrębności tak, jak dostrzega fale morskie jako pewne odrębności nieogarnionego przestworu wód. Wolność to dla niego i poprzez niego nieustanne tworzenie istnienia, to akt kreowania rzeczywistości.
 
Dla poety język przestaje więc odgrywać rolę narzędzia. Przestaje być przedmiotem, którym posługujemy się dla jakiejś przyczyny, w jakimś celu. Nadawanie słowu kształtu jest dla poety aktem stwarzania życia, aktem dokonywanym przez twórcę posiadającym taką moc i taki przywilej. Utajone istnienie tej mocy jawi się poza życiem i śmiercią, poza dwójnią przeciwieństw, poza antynomią. Wolność jako oczywistość istnienia jest tym źródłem, z którego płynie słowo, jawi się, żyje.
 
Opowiadając się za takim lub innym rozwiązaniem problemu wolności człowiek ulega złudzeniu, że rozwiązanie może być formą uporządkowania jakiejś rzeczywistości. Wybierając swoje modele wolności, poszukując wolności w takiej a nie innej formie jej uprawiania, dowolnie zakładamy, że forma ta spełnia warunki niezbędne dla wolności. W stosunkach społecznych jest to zabieg powszechnie stosowany, lecz wolność rozumiana jest tutaj jako obszar możliwego działania jednostki bez narażania się na represje instytucji społecznych. Im bardziej w stosunkach tych faktycznie ograniczone są prawa osoby ludzkiej, tym silniejszy jest żywioł dowolnych rozstrzygnięć, ponieważ decyduje wówczas siła, a w gruncie rzeczy interes jej dysponentów. Właśnie dlatego w systemach społecznych, które charakteryzują się znaczną dowolnością w rozstrzyganiu problemu wolności, sztuka zamiera lub schodzi do podziemia. Jej istnienie jest przecież wyzwaniem dla siły ustanawiającej dowolność jako naczelną zasadę doświadczania rzeczywistości. Sztuka, poprzez swoje istnienie jest świadectwem prawdy o możliwej dla człowieka wolności. Stanowi ona dowód podmiotowości osoby ludzkiej, która wyzwolona ze swoich uwarunkowań doświadcza bytu wolnego. 
 
Dowolność traktuje natomiast człowieka jako przedmiot użyteczności społecznej, a więc jako narzędzie używane przez silniejszych. Dowolność jest więc głęboko zainteresowana w pozbawieniu osoby ludzkiej niezbywalnej cechy podmiotu. Dowolność potrzebuje nie sztuki, nie poezji, nie literatury, lecz magicznych środków zaciemniania pola świadomości ludzi–przedmiotów. Tworzy więc swoją kontrkulturę, ideologiczną „sztukę”, „poezję”, „literaturę”. Pisarz, poeta to dla dowolności nie twórca, lecz „inżynier ludzkich dusz”.
 Dla literatury, dla poezji, skrajnym przejawem dowolności jest cenzura. Jako instytucja społeczna cenzura powstaje tam, gdzie równowaga sił społecznych zostaje wyraźnie naruszona na korzyść dysponenta siły społecznej. Ktokolwiek zgadza się na spełnienie wymogu cenzurowania dzieła sztuki, rezygnuje z doświadczania podmiotu własnej osoby, rezygnuje z samej możliwości bytu wolnego.
 

Twierdzenie, że wolności można i należy się domagać, oparte jest na złudzeniu. Wolność, którą ktoś nam może ofiarować, nie jest wolnością. Zmuszanie do ustępstw jest działaniem siły na siłę, pewnej dowolności na inną dowolność. Wolność nie może przyjść z zewnątrz, ponieważ to podmiot, osoba ludzka stanowi o swojej wolności. Każde dzieło sztuki, każdy utwór, który rodzi się z niezależności podmiotu osoby ludzkiej jest zaprzeczeniem wszechwładzy dowolności.
 
Człowiek jest wolny, bo samoświadomy swojej podmiotowości, lub nie jest wolny, bo uważa się za uwarunkowanego. Wolności nie można się domagać. Można tylko być wolnym. 
 
Poeta jest wolny dzięki istnieniu poezji. Nie ma on innej możliwości.

Warszawa, sierpień 1997 r.