OCULUS

Adam Cadmon

Oculus

…nadszedł czas, aby zająć się wiecznością

po raz pierwszy Adam Cadmon po polsku

rozdz.1 [następne sukcesywnie]

portret Autora na pierwszej stronie


Adam Cadmon
OCULUS

         

                       Nadszedł czas, aby zająć się wiecznością                

                                                                                

…K7-P3 przypomniał sobie więzienie, w którym musiał polerować diament wiecznych powrotów. Uśmiechnął się. Właśnie odbywał kwarantannę w komorze auralnej i spodziewał się, ze VH nie wytrzyma napięcia własnej ciekawości. Mówiono, że jest wszechwiedzący, a nawet niektórzy w to uwierzyli, ale wywiadowcy dobrze wiedzieli, że Stary lubi sprawdzić, czy oko i słuch go nie mylą. K7 był pewny, że zostanie wezwany przed upływem Eonu Cierpliwości.

Władca lubił błysnąć i zagrzmieć od czasu do czasu, oczyszczając pole przedwstępne z myślokształtów, jakie nawet najlepsi z jego wywiadowców przywlekali ze sobą, wracając z jakiejś zasiedlonej wibrolaksy do Centrum. Błyskawica była znakiem, że zapis został oczyszczony, a w każdym razie zredukowany aż do pasma, na którym promień kontrolny debilografu zamieniał się w galaretę. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, że ta niby galareta jest osłoną ładunku energolipoidalnego, z którego strażnik progu doskonałości przesyłał dwa fotony do systemu neurofitów, jeśli jakiś planetarny dzidek uzyskiwał pozycję dyktatora. Wywiadowcy, na planecie terra astralis zwani prorokami, wiedzieli, że taki dyktus, tak czy owak, ma przerąbane, bo Stary nie dopuści do żadnej konkurencji. No cóż, czasami zdarzało się też i tak, że wywiadowca zapominał skąd na planetę przybył, ubrdał sobie, że jest jednym z siedemdziesięciu dwóch, a jak mu dobrze w lipoidach odpaliło, to miał wrażenie, że jest Samym, aż strach powiedzieć Kim. Taki pror

ioczyna żądlił wtedy i źuźwił, a zdjąć go z planu i wizjofoni można było tylko po ogłuszeniu iniekcją z szamanka, którego Anioł Komutator zawsze miał na podorędziu. – Żebyś ty chociaż wereszczył, ale ty tylko żądlisz! – burknął kiedyś VH do agenta ze specgrupy wibroświrów i go zdeenalizował, co rusałki powitały z prawdziwą satysfakcją i przystroiły miotły w żałobę, która przystoi tylko wdowom po bogach trzeciej hierarchii.

Jeśli więc wywiadowca, ergo planetarny prorok, uniesiony uwielbieniem szurniętych hominoidów, dostawał cugu frajera i, jak mawiali kontrolerzy z komando inwencji podprogowych, wyżej wiał niż miał, to Archanioł Pasturel z wydziału kontroli libido aplikował w takich przypadkach lekarstwo, równie skuteczne jak paradoks, stosowany przy zaburzeniach defekacji mentalnej. Ciapusiowi odechciewało się wtedy astroplotek, tortotu, ching ponga i runował w krzaki gdzieś na obrzeża horyzontu dociekań wtórnych. Sekcja kontroli wpływów kosmicznych miała go z głowy, Anioł Protektor z banku rezerw solarnych skreślał go z listy płac, albo przelewał jego pobory do kapituły pomocy niebiańskiej, dla świętych już po beatyfikacji, ale jeszcze przed kanonizacją. Te pobory to też nie była znowu taka manna na pustyni, ale zawsze wystarczało na paliwo do zbiorniczka pod lewym skrzydłem ze sztucznego włosia i dolecieć na tym można było akurat do stołówki, gdzie dawali ambrozję za pół darmo.

K7-P3 wiedział o tym aż nadto dobrze, bo i jego, po ostatniej przygodzie z kodem utajnienia, dorwała kontrola wydziału solarnego, dokładniej zaś sekcja spionizowanych kręgowców cerebralnych i, po sprawdzeniu karty astromagnetycznej, o mało co nie odebrała mu uprawnień do pobierania międzywymiarowych prognoz informacyjnych. K7 przestraszył się wtedy nie na żarty, ale na szczęście przypomniał sobie w ostatniej chwili, że pod lewą rzepką trzeciej półkuli mózgowej ma wszyty specjalny glejt od samego VH, na wypadek, gdyby ktokolwiek chciał zrelokować jego misję rzutem na inną płaszczyznę cyfrospławu. K7 użył wtedy swoich uprawnień, tych z sekcji zmiotło jak zorzę po wybuchu wodorogniotu, ale niestety, tym samym zdekonspirował się wobec prorokiń z grupy terra, które miały chody w sekcji i właśnie podjęły walkę o prawa jinmenek w bipolarnym układzie jin-jangu na tej nieszczęsnej terra astralis.

ik mk K7 udało się spełnić misję i nie tylko załatać słynną dziurę Enwer w pobliżu katakumby Roma, ale zorganizować bezpieczny powrót do bazy Anwar na Cytrogrodzie temu tyranowi o stalowych oczach i mózgu miękkim jak ascendent po burzy magnetycznej. Stary cholernie się wkurzył, kiedy Don Kichot z sekcji wyprowadzeń wysłał przez pomyłkę tego tyrusa z czwartorzędu nie w tę stronę galaktyki. I to właśnie wtedy, gdy Stary miał uszczęśliwić terra astralis na jakieś trzydzieści lat, żeby hominoidzi nie gdakali jaki to On jest niemiłosierny. A tu, ten tyrus świrusowaty czy też świrus tyranoidalny wkupił się w łaski Ashaverusa i zdominował trzecią wojnę powszechną w terrarium astralnych przytupów. Wtedy to Stary zarządził, by K7 zakończył te zabawy humanoidów w sprawiedliwość dziejową i powrócił do Centrum ze sprawozdaniem o sytuacji na planecie, gdzie nie wiedzieć czemu uparli się być wolni, równi i zbratani. Wrócił więc i teraz strumienie światła obmywały jego magnetum w izolatce somalnej, by Serafin Dioskurow, osobisty ochroniarz Starego, czujny jak czeczeński terrorysta przed samozapłonem, przepuścił go przez Kryształową Bramę do małej wnęki, w której JH rozmawiał z wywiadowcami pierwszego rzędu Cherubens Coelis. Tak, K7 był z tej grupy i należała mu się premia za robotę, w której stracił rękę, oko i jedno jądro z komórki ślazowej. Dostał już, co prawda, astralne duplikaty utraconych na służbie części, ale wciąż nie wiedział, jak VH przyjmie jego sprawozdanie. Wiedział natomiast, że to, co ma do przekazania, nie tak łatwo da się wyrazić w Tunelu Prawdy, chociażby dlatego, że Władca nie lubi prawd ostatecznych, jeśli sam ich nie emituje jako poleceń nieodwołalnie prostych.

K7 miał też niespodziankę dla VH, rzadką jak flaki złotego byka na olimpijskiej uczcie u Zeusa, dla którego Stary zawsze znajdował czas i u którego uwielbiał biesiadować.

Tak, to nie żarty, tym razem na terra astralis wyrwał się spod kontroli niejaki Gallus Anonymus z przydomkiem X2. Swoją karę za dyspozycyjne wykorzystanie łączności z Centrum odsiedział w izolatorium diagonalnym, powrócił na jeden obieg Saturna wokół Gwiazdy Łagodnego Barana i zajął się, ni mniej ni więcej, tylko symboliką. A to nie było bezpieczne dla Chóru Serafinów, gorzej, nie było zgodne z umową atencyjną w podzbiorach bóstw numerycznych. Prościej mówiąc, to zagrażało hierarchii, którą ustanowił sam VH, kiedy jeszcze posługiwał się skrótem JH.

Gdyby ten Anonymus opanował tylko astronawigację! Ale on posługiwał się mapami Taro, które pozwalały dotrzeć nawet do światów dopiero co powstających, żonglował zalążkami pierwiastków rzeczywistości, a to już było zastrzeżone wyłącznie dla Samego.

Gallus poszedł właściwym tropem, udało mu się, jakimś psim swędem, chociaż K7 uprzedzał VH, że gwiazdozbiór Psich Swędów nie może być tak blisko astralis! Okazało się, że Gallus wyszperał gdzieś w sferycznych magnetozwojach algorytm prawa przemiany i porównał go z Księgą Przemian, za której opublikowanie, ba, zapisanie manuskryptowe, Stary zmienił wykrój oczu i zażółcił skórę szybko rozmnażającym się humanoidom środkowej strefy Jinjangu. Alfalunarne kody dostępu zostały przez tego hackera złamane i teraz nawet wyciąg z glempiody nie powali tego aroganta na kolana przed Oficjum Bazyliszka. Ten, kto miał dostęp do kodów symboliki systemu Alfa, mógł stawiać warunki, a tego właśnie Stary nie lubił jak nimfetek udających anioły. K7 rozumiał, że przynosi informację o wiele ważniejszą, niż los jakiegoś tyrrusa, który zdominował wojnę powszechną. K7 miał na temat Anonymusa swoje zdanie, prawdę mówiąc, ten szaleniec boży mu się podobał, ale reguły gry zostały naruszone i VH powinien coś z tym zrobić. Nie można przecież tak sobie po prostu, zwyczajnie publikować dla terran astralusów trzech tomów opowieści o Ariadnie i pod tym pretekstem ujawniać technic

ózne reguły, które są kodem zastrzeżonym dla głównego mechanika sferycznych harmonii, zwanego przez kolegów Angelus Corbelus Fidel. Był to zacny archanioł, jeden z nielicznych, który miał prawo do zapasowej pary skrzydeł. Ongiś pracował jako wywiadowca i udawał chłopka roztropka w Korbielowie, niedaleko miasta Żywiec, od księstwa oświęcimskiego będzie ze dwa machnięcia skrzydłami. Anonymus był jeszcze dzieckiem, gdy Corbelus siadywał z nim na przyzbie i opowiadał mu o losach świata. Czy to Fidel nudził się sakramencko, w przeuroczej głuszy zielonych wzgórz i wartkich strumieni chciał sobie powspominać lepsze czasy, czy też uważał tego chłopaka za młodego i świeżego hominoida, w każdym razie opowiedział mu o wiele więcej niż należało. Corbelus znał prawdziwe imię chłopaka – Leo, wiedział też, że gdy dzieciak dorośnie i zostanie Anonymusem, zapisze te opowieści i tak powstanie cykl Ariadna.

Aby dzieciak niczego nie zapomniał, a może dlatego, że Anonymus był dzieckiem żydowskim i akurat zanosiło się na kolejny holocaust, Corbelus domagał się, by chłopiec zwracał się do niego per Rebe. Słysząc gniewne fuknięcia matki chłopaka, pięknej Adeli, na którą popatrzeć przyjeżdżali nawet faszyści z pobliskiej kohorty rycerzy pędzla dziejów i wiatru historii, Corbelus, słysząc w jej krótkich okrzykach lęk zawsze ostrożnej Żydówki, mówił: – Przecież widzę, że i on będzie Rebe, będzie nauczycielem, ducha swego po nędznym majestacie żywota będzie włóczył! Fidel wyrażał się podniośle, myśląc, że w ten sposób jest bliżej klubu pisarzy papolickich na niebiańskim Parnasie, gdzie razem z domyślnym Kisielem świntuszyli do woli, na każdy temat. Ale tu była Terra, a on był tylko starszym aniołem straży przedniej, dla Terrusów zaś gorolem spod Ociupity. No i rozmawiał z dzieckiem, a to gęby nie rozpuścisz. – Ucz go tajemnic Qabbalah, siostro mądrości bożej. – Po co?! Żeby umierał głupszy niż jest? – zapytała Adela. – O, nie! – krzyknął Fidel. – Aby kiedyś mógł rozsypać twoje prochy nad wodami Soły, które przyniosły na ten świat małą żydowską Calineczkę i chętnie cię stąd, gdy przyjdzie czas, zabiorą. A będziesz, umierając, miała osiemdziesiąt trzy lata i wciąż żywe oczy, osowiałe od mądrości życiowych. Adela śmiała się, rozcierała ziarna do zakwasu chlebowego, na pobliskim pastwisku byk chwytał w rozdęte chrapy zapach roztartego kminu, delikatny a mocny jak postronek, na którym go przy samej ziemi uwiązali. – Skąd wiesz, kiedy umrę? – mówiła do Corbelusa. – Jesteś z Reguły Czterech – odpowiedział Fidel – a w tym pasażu nikt nie umiera p

pisarzy papodrzed osiemdziesiątką. Trzy dodałem, ponieważ jesteś Arkanem Trzecim. Razem będzie, jak powiedziałem, osiemdziesiąt trzy.Czy była w tym intryga, gdy na grubo ciosanej ławie, opartej na drewnianych klocach, Leo Anonymus wiercił się czekając aż matka sobie pójdzie i będzie mógł zapytać Corbelusa o dziwnie znajome słowo? Piękne słowo, pachnące żywicą, lepiące się miodem, co ociekał z pnia nad grapą, słowo dostojne, odległe jak przygłuszony dźwięk mądrości. Qabbalah, mój Boże, skąd znam to słowo i nawet wiem, co znaczy, a przypomnieć sobie nijak nie mogę!

– Męczysz się, co? – zapytał Corbelus, gdy matka oddaliła się do pieca chlebowego, w sieni przy kuchni. – Opowieść o Qabbalah, mój chłopcze, jest światłem przenikającym witraże poznania. Co nieco ci opowiem, ale na resztę, bardzo ważną resztę, będziesz musiał poczekać, bowiem dopiero reszta, tak, tak, sprawdza się pośród prawdziwych wydarzeń.

K7-P3 usiłował to opowiedzieć, aby Władca, pragnący ponad wszystko być umiłowanym Deus Gallacticus, chociaż przez najmniejszy kwark skupił uwagę na zagrożeniu. Ale Stary przyglądał mu się rozbawiony, i wciąż mieszał swój ulubiony napój w glinianej czarce, ozdobionej wizerunkiem, na którym ciało węża splatało się w trzy prawidłowe siódemki. K7 zdobył te informacje za takie przysługi dla Pełnej Mocy Pani, która na terra astralis miała przewagę śmierci nad życiem, że jeśli teraz Stary nie parafuje mu delegacji, to on, najlepszy wywiadowca Galaktei Planetarnej, będzie musiał odrabiać zadłużenie, zapewne w jakiejś dziurze, jako astrolog dla dziewic siódmego obrządku.

– Chcesz trochę? – zapytał Deus i umoczył palec w napoju. – To kawa zbożowa, codziennie mi ją dostarczają z terra astralis, angelolotem kurs jeden-a, startują przed świtem, kiedy tutaj jest dopiero czwarta kadencja lewego promienia. Ładnie pachnie i dobra na trawienie, wypróżnienie bez gazów, to lubię. Więc stalagujesz, że Anonymus sięgnął po moje uprawnienia i teraz się pęzi jak Apollo przed startem?

– Jest groźniejszy niż Apollo, groźniejszy niż NASA w fazie współpracy z Bajkonurem – zbyt zapalczywie odezwał się K-7. – Oni są unaukowieni, a z tym można sobie jeszcze poradzić, jeden błąd w obliczeniach, zmiana kąta penetracji i mamy ich w saku. Ale on jest…

– No więc jaki jesssst? – zapytał, raczej zaświszczał Stary, broda mu się zaświeciła i w oczach Boga wywiadowca K-7 zobaczył uciekającą galaktykę Signum Qabbalis-12zet.

     

  • Jest umistyczniony.
  •  

  • A któż go tak, no, któż go tak przecielił?! Kto mu podał kod
  • Gremialnej?!! – zapytał DG, nadal rozbawiony, ale czym, czym się tak cieszył, tego K-7 obawiał się najbardziej.

    – To właśnie chciałem ustalić – nieomal wyszeptał as wywiadu kosmicznego – ale udało się tylko zdobyć to… I z przepastnego futerału kombinezonu wyciągnął maleńką okrągłą blaszkę, przypominającą baterię zegarka elektronicznego używanego przez terrusów. – Do odczytania tej broszki wystarczy oculus średniej mocy – zapewnił.

    – Dużo tego jest? – zapytał Wszechmocny, wściekły, że dopiero teraz się dowiaduje o tym, o czym Agorab Panteonu mógł go powiadomić szyfrem analnym jakieś sześćdziesiąt sześć solarnych obiegów Terry wstecz. I można było przerzucić problem na Tarczę Heraklita, a ten brutal, kawał feralnego mięśniaka już by sobie z tym poradził. – Zawsze musi się pojawić jakiś wszawy Hermes Trismegistos, a potem tylko patrzeć, jak ci od przestojów wibracyjnych rozkręcą Terrę na dwa plus prędzej, narobią dzieciaków zdolnych jak Anonymus, czy jak go tam, i zzielenieją topniejąc na horyzoncie zdarzeń. Agorab będzie miał frajdę, wpraszając się do Iśwarana na kolację z ploteczkami o moich dyrdymałach pokutnych. – No to ile tego jest? – zapytał, już łagodniej, bo widział, że ten as ma cykora, ale spisał się nieźle, no, zupełnie nieźle!

m

  • Czterysta trzydzieści gaxów, według ich rachuby jeden i sześć mega.
  • ćwir Świr – warknął Miłosierny – toż to więcej niż ich tak zwana
Kiblia.

K7 przypomniał sobie, że Stary czytając tę Księgę, którą Terrusy zwali Kiblią, dostał torsji, dokładniej mówiąc porzygał się straszliwie i wyrzucił z siebie całą konstelację Pawia, a potem był kłopot, bo astromechanicy nie wiedzieli gdzie to umieścić i wepchnęli nieszczęsne blwociny Doskonałego między Sobieskiego i Wałęsę, dwa małe skupiska w mgławicy Ciemnej Gwiazdy.