New Age czyli nowa duchowość cz.1

Wywiad z Leonem Zawadzkim [cz.1]
Warszawa kwiecień 2003

PN: Chciałabym porozmawiać z
panem na temat New Age i duchowości.

LZ: Powiem jasno i wyraźnie: to, co nazywa się New Age, mało
mnie obchodzi, w ogóle nie wzrusza. New Age jest konstrukcją intelektualną, stworzoną
przez tych, którym się wydaje, że kontestują, że stoją w opozycji wobec tego, co
kiedyś nazywało się "życiem duchowym". A zwłaszcza wobec instytucjonalnych
Kościołów, wyznań.

Cały ten galimatias zwany New Age, Nowym Wiekiem, Nowym Czasem
musiał się określić, odnaleźć jakąś strukturę, uorganizowanie sytuacji
światopoglądowej, którą bezprawnie nazywa duchowością. Wszystko, co w
instytucjonalnych konstrukcjach religijnych i kościelnych było traktowane jako cudowne
zjawiska boże
, przez New Age jest poddane
weryfikacji i odzierane z sacrum, np. cuda. Pod dachami New Age nieomal wszyscy, nie tylko
prorocy i święci, mogą leczyć, być nawiedzonymi, mówić głosami, widzieć
perspektywy duchowego rozwoju, stosować techniki wcześniej nieznane.

Korzenie Nowego Wieku? New Age
pojawił się, najpierw w Ameryce, około 1903 roku, podczas kongresu
religii światowych
w Chicago. Ameryka, a wraz z nią zaskorupiałe hierarchie duchowych
możnowładców, po
raz pierwszy zetknęły się wtedy z Wedantą i jej prorokiem Swami
Vivekanandą, któremu nawet do głowy nie przyszło, że jego wykłady o
Wedancie zapoczątkują jakieś łamańce kulturowe pod hasłem nowej
duchowości. A sam
prąd, kierunek zwany New Age, tak jak go obecnie prezentują jego własne
dzieci, jest
zbieraniną różnorodnych elementów starych kultur
(niekoniecznie duchowych) na tle zjełczałej Europy oraz nieustająco
idiotycznie
uśmiechniętej Ameryki. Instytucjonalne organizmy religijnego
uduchowienia (wcale nie
religie, bowiem ich Prorocy już dawno zostali zarżnięci na ołtarzach
ofiarnych a owoc ich cierpienia pożarty przez chciwych hierofantów),
musiały jakoś bronić się przed falą zmian, nową a konieczną. A z
drugiej
strony można tę sytuację porównać do pojawienia się
prądu w zamulonym stawie porośniętym tatarakiem wyobrażeń. Żaby
kumkające w tym
stawie strasznie się zdenerwowały, że coś zaczęło się ruszać, że jakieś
ryby tu
przepływają i gotowe są jeszcze pozżerać im glony (czytaj: wiarę i
datki ludu
bożego). A przecie żabulce tak sobie fajnie tu żyją i jeszcze, nie daj
Bóg, będą
musiały się z tego tłumaczyć. Nic dziwnego, że musiał pojawić się
wizerunek wroga,
zaś wróg musi jakoś się nazywać. Wróg sam zechciał
się przedstawić i
tak pojawił się New Age.

Jest to stary, znany mechanizm,
podobnie obraz wroga tworzą sobie np. Stany Zjednoczone: albo jest to Bin Laden, albo
Husajn, którzy są ani lepsi ani gorsi od innych zbrodniarzy. Tworzy się po prostu obraz
wroga i ten obraz prezentuje się "ludowi bożemu". Takim wrogiem, prezentowanym
ludowi bożemu, jest New Age. Kto się boi Czarnego Luda, kto się boi New Age?!

Moim zdaniem są to zabawy, w których dotychczasowi poborcy
duchowi opluskwiają nowych zaborców duchowych, kandydatów do żłobu. Zabawy te mają
charakter intelektualny, ale zabawy intelektualne w końcu podlewa się krwią.
Hierofanci, o mentalności zatrzymanego w rozwoju dziecka, dla swoich interesów, na skutek lęku, że ktoś im może zabrać
koryto sprzed nosa, gotowi są rzucać klątwy, rwać, miotać i zabijać. Ogromna armia
manipulujących duchowością serwuje ludowi bożemu durne ćwierćprawdy o życiu i
śmierci i ośmiela się twierdzić, że są one
objawieniem bożym. Niewielu jest tych, którzy starają się zrozumieć co się dzieje, skupić się na
misterium doświadczania różnorakich form świadomości. Tak było i będzie. Epigoni
zawsze zaczynają swoją zbawczą misję od zabicia Proroka i załgania Jego misji.

Jak to się dzieje? Ano, poziom ludzi jest zróżnicowany. To
bardzo ważne. Ludzie duchowi wnikają we wszystkie kierunki poznawcze, pojmują też, że
są one koniecznością w doświadczaniu życia i świata przez człowieka. Natomiast ci,
którzy żerują na duchowości, maczając swoje komórki mózgowe w sosach wydumanych pojęć, chcą na czyjejś energii przejechać
przez życie, mieć z tego papu, dochody itd. W efekcie mamy sytuację, że o New
Age najbardziej krzyczą ci, którzy są mocno i dochodowo
osadzeni w starych strukturach. I w gruncie rzeczy do tego wszystko się sprowadza. Z
duchem i duchowością niewiele ma to wspólnego.

PN: Jakie postaci najbardziej
wpłynęły na tożsamość tego ruchu?

LZ: Postaci akurat nie mają nic wspólnego z samym pojęciem New
Age. Po prostu im dorobiono gębę jak mawiał Gombrowicz.

Ja tu nie widzę żadnego ruchu. Natomiast istniał, tak, zaczyn: niewątpliwie, jest to teozofia przyniesiona
z Indii przez teozofów, oraz joga w wydaniu teozoficznym.
Helena Bławatska, pułkownik Olcot, Leeadbeter, Anne
Besant; ponadto duchowe ekspedycje ciekawskich europozoidów i americancantropusów do
Indii; mistrzowie i guru, którzy poczuli możliwość łączenia kultur, komunikowania
się, w końcu penetracji i misjonarstwa bardziej kulturowego niż duchowego; centrum teozoficzne w Adyarze (Indie);
najpierw Vivekananda, Aurobindo, Tagore, potem Jiddu Krishnamurti; w Europie Romain
Rolland (tak, ten sam od Jana Krzysztofa) pisząc
książki Ramakriszna, Wszechświatowa
ewangelia Vivekanandy
a także wielu
innych. To bardzo ciekawa i pouczająca historia. Chętnie
podjąłbym się wykładania tej historii w jakimś sensownym uniwersytecie.

Później pojawiły się pierwsze poważne opracowania
ezoterycznej, mistycznej, religijnej, filozoficznej tradycji Chin i Japonii, również
Indii.

A potem, jak mówią Rosjanie, poszło-pojechało:
pojawili się praktycy magizmu duchowego kreowani na wielkich mistrzów-guru: Maharishi
Mahesh Jogi z jego transcendentalną medytacją, Bhagavan Radjneesh z rewolucją
seksualną, Satya Sai Baba z cudami dla naiwnych itd. Nic dziwnego, że – jak zawsze – w
cieniu pozostali prawdziwi Guru: Ramana Maharishi zwany Mędrcem z Góry Świętego
Płomienia (Arnunachala na południu Indii; Paul Brunton napisał w latach 30. XX w.
książkę Ścieżkami jogów i pokazał drogę do Ramany Maharishiego, który nie
zajmował się takimi gniotami jak New Age); Nisargadatta Maharadż z Bombaju; trzeci z
Wielkiej Trójki – Jiddu Krisznamurti (konsekwentny globtroter wolności), zyskał sławę
światową.

W Polsce: Maurycy Frydman, Wanda Dynowska, Ewelina Karasiówna, Tadeusz Głodowski; w Warszawie stowarzyszenie praktyków i
wyznawców hinduzimu. Ale nikomu do głowy nie przyszło, by kreować nowy ruch religijny,
po prostu korzystano ze skarbnicy duchowej, która otworzyła się na początku XX
stulecia, przy czym dość nagle i niespodziewanie.

Rozumiem, że Pani chce się postarać o zrozumienie, opisanie
samego zjawiska. Przeraża mnie, że najważniejsze staje się to, by coś sklasyfikować,
nadać temu etykietkę, wstawić w książkę i odstawić na półkę. Kościół,
dominikanie będą mieli materialczyk (tak
pieszczotliwie NKWD a potem KGB określało, pożal się Boże, dowody w fingowanych
procesach) i będą mogli sobie sklasyfikować sekty, aby nadal nieść prawdę w lud
boży
i bełkocąc powszechne lęki egzystencjalne
bronić swojego statusu.

Natomiast nie zauważa się (a kto ma
to zauważyć, jeśli nawet profesorowie wyższych uczelni przechowują rozum wraz z
głowami w swoich gronostajach) i nie pisze się o
tym, że w Polsce dokonały się niesłychane zjawiska: na przykład kongenialny – po 27
latach pracy translatorskiej – przekład Jogasutr Patandżalego przez Leona Cyborana, wydany przez PWN w 1986r., tak
oto w polskiej filozofii duchowej pojawił się, najlepszy bodajże w światowej
literaturze, skodyfikowany zapis praktyki wyzwolenia wewnętrznego. Mówi się za to o
jakimś New Age, o nadziei (a może straszaku?)
na lepsze niż dotychczas rozwiązania, bowiem specialite
de la maison
polskiej kuchni duchowej to oscylowanie
między straszeniem-lękiem a obietnicą-nadzieją. Szanowna Patrycjo, nie będzie
lepszych rozwiązań, tak samo jak nie ma nowej
duchowości. Duchowość jest ciągle ta sama.

PN: Jak tłumaczy się
następowanie kolejnych epok? Dlaczego po epoce Ryb następuje era Wodnika?

LZ: W New Age wiele się o tym ględzi, chociaż wystarczy trochę
wiedzy o astronomii, ołówek i kartka papieru. Epoka Wodnika jest pojęciem
astrologicznym. Astrologia bierze pod uwagę astronomię, i to, że kończy się epoka
astronomiczna Ryb i zaczyna następna. Niedouczeni propagatorzy twierdzą, że już
zaczęła się epoka Wodnika, lecz to nieprawda. Chce
Pani pełengo wywodu na ten temat? Proszę:

Precesja sprawia, że zmienia się położenie równika
niebieskiego na tle sfery niebieskiej. W efekcie, punkty równonocy przemieszczają się
na tle ekliptyki. Rok zwrotnikowy jest krótszy od roku gwiazdowego o 20 min.24 sek. W
ciągu stu lat daje to różnicę 2040 minut, czyli 1,42 doby. Słońce przemieszcza się
na tle pasa zodiakalnego o 0stop985 na dobę. W ciągu stu lat
przesunięcie punktów równonocy wynosi więc 1stop24′.

Wiemy już więc, jak i co liczyć,
natomiast musimy teraz ustalić, od jakiego punktu wyjścia należy liczyć. Możemy
skorzystać z pomocy prof. Romana Janiczka, który w znakomitym artykule ”Słońce i
gwiazdozbiory zodiaku” (”Problemy astrologii”
Poznań 1985 r. s.40-55) większą część tej pracy podał nam ”na tacy”. Astrolog
powinien czytać literaturę fachową, nawet wtedy, gdy ma o sobie jak najlepsze zdanie.

Wielce pouczające są wywody prof. Romana Janiczka dla każdego,
kto chce ustalić, kiedy kończy się era Ryb i rozpoczyna era Wodnika. W swoim artykule
Janiczek zwraca uwagę na to, że Mikołaj Kopernik w opracowanym przez siebie katalogu
gwiazd nie zamierzał wcale ”… liczyć długości niebieskich od ruchomego punktu zrównania dnia z nocą”. Kopernik pisał: …jestem zdania, iż nie
miejsca gwiazd do równonocy, jako ulegających z czasem zmianie, lecz równonoce do sfery
gwiazd stałych należy odnosić. Łatwo mogę od jakiegokolwiek innego stałego punktu
początkowego zacząć opis gwiazd, który postanowiłem rozpocząć od Barana jako
pierwszego znaku, a mianowicie od pierwszej jego gwiazdy, znajdującej się na jego
głowie, ażeby w ten sposób zawsze tę samą i niezmienną formę zachowały te ciała
niebieskie, kt
óre jakby przytwierdzone i wzajemnie ze
sobą powiązane świecą na zajętym raz na zawsze miejscu…
(Mikołaj Kopernik De
Revolutionibus
, rozdz.XIV).

Od jakiego więc punktu na ekliptyce należy rozpoczynać
odliczanie? Roman Janiczek stwierdza: Są tu trzy
prawidłowe możliwości. Od wiosennego punktu zrównania dnia z nocą, czyli węzła
wstępującego ekliptyki. Jest to więc ”zwykła” długość ekliptyczna. Można by ją
nazwać też długością układu kardynalnego, jako związaną z punktami kardynalnymi
ekliptyki. Drugą możliwością liczenia długości na ekliptyce jest odległość od
środka tarczy Słońca. Jest to elongacja. Wreszcie trzecią możliwością będzie
przyjęcie stałego punktu na sferze niebieskiej tak, jak to wprowadził Kopernik w swoim
katalogu gwiazd
.

Kopernik rozpoczął liczenie długości ekliptycznej od 0stop
do 360stop poczynając od gwiazdy y Barana jako posiadającej długość ekliptyczną równą zeru. W
katalogu Ptolemeusza gwiazda ta posiada długość 6stop40′
Barana.

Almagest Ptolemeusza jest historycznie pierwszym
katalogiem, na którym astrologia europejska opierała swoje obliczenia. Katalog
Ptolemeusza obejmuje 1025 gwiazd dla równonocy 138 r. Tak więc, do roku 2000
przesunięcie punktów równonocy wynosić będzie ze znaczną dokładnością 26stop54’28”.
Wniosek z tego taki, że położenie punktu równonocy wiosennej – przyjmując tradycyjny
podział pasa zodiakalnego na równe odcinki łuku po 30stopni
każdy – możemy ustalić na rok 2000 w 3stop05’32” Ryb. Biorąc
te obliczenia za podstawę, możemy ustalić ze znacznym przybliżeniem początek ery
Wodnika na 2220 r. Gwoli rzetelności podajmy, że prof.Roman Janiczek obliczył ten
początek na rok 2215.
Pamiętamy przy tym, że obliczenia nasze oparte są na danych
wyjściowych wziętych z katalogu Ptolemeusza [Leon Zawadzki Astrolog wyd. Aster
Kraków 1994].

Jak Pani widzi, mamy jeszcze trochę czasu do epoki Wodnika,
zacznie się ona za ponad 200 lat. Okres przejściowy
między epokami astronomicznymi trwa średnio 400 lat. Obecnie kończy się epoka Ryb,
która była związana z chrześcijaństwem, postacią Jezusa Chrystusa, rybą narysowaną
na piasku. A może Rybą wyrzuconą na piasek?!…

PN: Jak może wyglądać ta
przyszła epoka?

LZ: Ona może dziwnie wyglądać, jeżeli będziemy dalej w ten
sposób postępować…

W przyszłości widzę mutację gatunku homo sapiens. Już jesteśmy w fazie mutacji. Zanika postać człowieka, który
był znany od ca 3 tys. lat. Pojawia się inny człowiek, strukturalnie nowa istota
ludzka, modyfikowana przez los, naukę, inżynierię genetyczną, przez niebywałą
ilość bodźców, które zmieniają zasoby centralnego układu nerwowego etc. Pojawia
się świat matrycy neurosynaptycznej, zapowiadany np. przez Matrix.

Ludzkość wytwarza mutanty, które będą zdolne żyć na
planecie w warunkach dla nas dzisiaj trudnych do wyobrażenia, z naszego punktu widzenia
nienaturalnych; część ludzkości będzie opuszczać planetę, zarówno metodami
zaawansowanych technik przenoszenia (jeśli kto
woli – transmutacji) świadomości, jak i przez
zadawanie sobie bądź innym śmierci ciała. Praktycy, znający techniki opuszczania
ciała, nie widzą w tym nic groteskowego. Z ich punktu widzenia, biotechników
poruszających się w ciele energetycznym, nie jest to nic nadzwyczajnego. Dla człowieka,
któremu świat i świadomość urywają się na doznaniach fizycznych, umieranie ego jest
czymś strasznym, ale dla istot poruszających się w ciele energetycznym, jest to
naturalna faza przemiany.

Jeżeli mówimy o duchowości, to mówimy o pewnym
sposobie
nieśmiertelności. Obecnie ludzkość mutuje w tym kierunku. Jeżeli
założymy, że tzw.
postęp będzie zmierzał ku jakiejś spolegliwej formie funkcjonowania na
planecie;
jeśli się dogadamy, to będzie trochę kataklizmów, ale planeta
przetrzyma. My teraz robimy wszystko, aby ją zniszczyć. Planeta będzie
zaludniona przez specyficzne typy ludzkie.

Były jeszcze inne wizje. Mianowicie, w doskonale ułożonym i
rozwarstwionym społeczeństwie jedni będą zajmowali się tym a inni tamtym, ale moim
zdaniem są to tylko pobożne życzenia. Jest też możliwe, że ludzkość zniszczy
planetę w serii kataklizmów, które sama wywoła. I wtedy ludzie, którzy przetrwają,
będą musieli coś z tym zrobić.

Wizja New Age dotycząca powstania nowego społeczeństwa jest
pobożną projekcją: że na świecie może być fajnie. Jest marzeniem, że przecież
możemy się urządzić na tej planecie, że wilk może spać obok owcy, jagnię może
ssać lwicę i takie tam brednie. To jest niemożliwe, bowiem Ziemia nie jest przeznaczona
do takich czynności. Jeśli się chce coś takiego
osiągnąć, to należałoby całkowicie zmienić strukturę żywiołów planety i
utworzyć coś zupełnie innego, albo wynieść się w inne przestrzenie, co można
zrobić i po śmierci, jeśli się ma na to ochotę.

Planeta jest strukturą żyjącą, żyje tak samo jak człowiek.
Tak samo jak człowiek musi spełniać wymogi setek parametrów. Aby chociażby prowadzić
rozmowę, muszą być spełnione ogromne ilości warunków, nawet ciśnienie atmosferyczne
musi być odpowiednie, odpowiednia ilość tlenu w powietrzu, odpowiednia ilość krwinek białych. Tak samo planeta. Gdyby zostały
naruszone warunki, w których ta planeta się jednak obraca, to byłby totalny kataklizm i istności musiałyby ukonstytuować
się w zupełnie inny sposób. Musimy tego być przytomni.

A my? Naruszamy warunki niezbędne
dla naszych ciał psychofizycznych. Woda już nie jest zdatna do picia,
jedzenie jest
zmutowane, powietrzem trudno oddychać. Jeśli te warunki będą
nieustająco niweczone,
to odpowiedzi należy poszukiwać w matematycznej teorii katastrof,
bowiem teraz nie mamy już gdzie się cofnąć. Tragedia polega na tym,
że gdyby nawet ludzkość oddała w tej chwili rządy w ręce mędrców, to
byliby oni
bezradni, nie wiedzieliby, co zrobić, gdyż inercja ludzkości jest
niesamowita. Gdyby
dzisiaj można było znaleźć rady dla ludzkości, to
nie można by ich realizować. Ponad 25 lat temu opracowano tzw. raport
rzymski, tam było
5 zaleceń dla ludzkości, jeśli nie chce ona wejść w fazę katastrofy. Na
pierwszym
miejscu była wskazówka, aby natychmiast powstrzymać rozrodczość.
Wówczas na planecie
było nieco ponad 3 mld ludzi, obecnie mamy ponad 6.

Wyobrażenia New Age są utopią, którą mogą uprawiać
tylko
naiwni, którzy nie rozumieją, że nawet zmuszenie ludzkości do życia w
innych
warunkach jest związane ze złożeniem kolosalnych ofiar, a wszystkie
ofiary domagają
się rekompensaty. Ofiary! To nie tak, że Stany Zjednoczone najeżdżają
na Irak,
zabijają ludzi i nie będą ponosiły za to odpowiedzialności, bo mają
jakieś moralne
prawa do tego. To czysty obłęd, nonsens. Zabicie drugiego człowieka
niesie za sobą konsekwencję i to konsekwencje nie
religijne, lecz fizykalne, energetyczne. Zrobienie komuś krzywdy
powoduje spiętrzenie
fali, która wraca do krzywdziciela. Jeśli krzywdziciel jest państwem,
jest potęgą, to
można sobie wyobrazić, co to za fala będzie
wracać. Z kim New Age chce się dogadać? Z kim chce się ułożyć? Z ONZ?
Minie parę
lat i wszyscy będą kpili z tych wszystkich porozumień, bo decydują
interesy. Ta
planeta, z jej pięcioma podstawowymi żywiołami, jest w nieustającym
ruchu i zmianie. Może być jakiś dłuższy okres spokoju, już był. Ja
uważam, że to dziecinne mrzonki, po prostu. Planeta Ziemia nie jest do
tego
przeznaczona.

PN: Mówi się, że obecnie coraz
więcej ludzi zaczyna interesować się ezoteryką.

LZ: To prawda coraz więcej ludzi zaczyna się interesować się
ezoteryką czy nawet ezoterią, bo to nie to samo. Ezoteria jest kierunkiem poznawczo –
filozoficznym, ezoteryka jest technologią pozyskiwania określonych stanów.

Dzieje się tak z prostego powodu. Przede wszystkim religie
instytucjonalne przez te parę tysięcy lat udowodniły, że nie są w stanie, i co
gorsza, nie mają zamiaru rozwiązać problemów ludzkich w skali masowej. To jest bardzo
ważne, że w skali masowej. Bowiewm dla wielu poszczególnych jednostek każda z religii
potrafiła zamarkować rozwiązywanie konkretnych
problemów. W skali masowej nie, w skali masowej rozwiązywanie problemów na stałe jest
w ogóle nie możliwe. Nie można rozwiązać problemu zbawienia w skali masowej,
ponieważ zbawienie nie dokonuje się dla całej ludzkości.
Nie mówimy teraz o ćwiczeniach mentalnych poszczególnych teologów, lecz o praktyce
kultury duchowej. Chrześcijańskie zbawienie ludzkości, planety, jest przenośnią
poetycką, metaforą filozoficzną. To tylko pewna figura mentalna, potencja ludzkości.
To buddyści, którzy ślubują, że będą ćwiczyć,
praktykować, doskonalić się, dopóki ostatnia żywa istota nie zostanie wyzwolona. To
są wszystko śliczne przenośnie. Jeżeli założyć, że istnieje kolejne wcielanie się
i ludzkość nieustająco się rozmnaża, to można
bawić się w to bez końca. Istoty wcielają się tylko dlatego, że nie są doskonałe,
bo gdyby były doskonałe, to po co byłoby im wcielanie się? Wszystkie eschatologie, w
które ludzkość się bawi, są wyobrażeniami o jakiejś duchowości, wyzwaniem ku temu,
aby być spolegliwie dobrym. To miłe, ale nie można
być spolegliwie dobrym na każdym kroku i wszędzie. Jeżeli ludzkość dziennie zabija
kilkaset milionów istot po to, aby się odżywiać, to w tej sytuacji codziennie
spiętrza ogromną falę zła.

PN: Mówi się o tym, że obecnie
coraz więcej ludzi przechodzi na wegetarianizm
.

LZ: Tak jest, coraz więcej ludzi przechodzi na wegetarianizm i
są to odruchy naturalnej samoobrony, tak samo, jak coraz mniej kobiet chce mieć dzieci.
To efekt przeludnienia. Przechodzenie na wegetarianizm jest efektem tego, że mięso
zwierząt jest chemicznie skażone. Niedługo się okaże, że i na wegetarianizmie żyć
nie można. W tej chwili wegetarianie albo weganie przechodzą na odżywianie się
światłem słonecznym; zmierzają do tego, aby odżywiać się światłem i wodą.

Natomiast mutanty będą się świetnie odżywiać wszystkim.
Ludzie, którzy będą jeść mięso i te marchewki, w końcu zmutują się, ich organizmy
do tego się przystosują. Po drodze wymrze ogromna ilość ludzi, którzy nie dają rady
się przystosować. To jest przystosowanie gatunku do nowych warunków egzystencji.

Wegetarianizm, ezoteria zyskują popularność, dlatego, że to wisi
w powietrzu
. Jeżeli teraz możemy przy pomocy komputera
przetwarzać ogromną ilość informacji, to czyni wrażenie nawet na siedmioletnim
dziecku. Gdzieś, z jakiejś nie znanej mu przestrzeni wyskakuje ku niemu informacja;
mogę podnieść słuchawkę, która w gruncie rzeczy jest kawałkiem plastiku i
usłyszeć głos, którego właściciel jest oddalony o tysiące kilometrów. Ludzie się
już do tego przyzwyczaili, nie biorą pod uwagę, że
to jest cud. Nazywamy to elektroniczną informacją, obiegającą planetę, ale przede
wszystkim ona idzie przez nasze mózgi. W efekcie komunikujemy się w sposób dla
średniego umysłu niepojęty. Nawet dla ludzi konstruujących te urządzenia – niepojęty.

PN: Do czego pana zdaniem prowadzi
rozwój technologiczny w świadomości człowieka?

LZ: Człowiek nie jest istotą świadomą, człowiek bywa
przytomny. Należy wyraźnie odróżniać świadomość od przytomności. Wszystko jest świadome, pozostając
jednocześnie uśpione w tej świadomości. Zjawiska są manifestowaniem się
świadomości kosmicznej w konkretnych warunkach. W naszej rozmowie dzieją się w tej
chwili tysiące procesów, których sobie nie uprzytamniamy, np. pani trawi w tej chwili,
nerki pracują, oddychamy. Dzianie się tego jest
manifestowaniem się świadomości. Lecz takich działań są miliony, natomiast człowiek
nie musi być tego przytomny. Człowiek potrafi wejść przez ukryte drzwi, poprzez
techniki ezoteryczne w te procesy, lecz ilu jest
ludzi, którzy ku temu zmierzają? Ludzie żyją zatopieni w świadomości będąc
przytomnymi pewnych jej fragmentów, albo korzystają z informacji, które im przynoszą
inni. Można to zobaczyć na prostych przykładach, takich jak poezja, filozofia. Ilu jest
ludzi rozumiejących poezję? Takich, którzy mają w
sobie ten błysk, albo reagują na ten błysk? Takich ludzi jest niewielu. To elita
ludzkości, która jest spychana na margines, do swojego getto, unicestwiana gdzie tylko
się da i jak tylko się da; w najlepszym razie
przemilczana. Na nosicielach kultury duchowej urządziła się pasożytnicza grupa tzw.
naukowców. Nie należy mylić uczonego z naukowcem. Uczony jest odkrywcą, ma w sobie
percepcję genialności. Natomiast naukowiec to ten, który wykorzystuje jego pracę.

Dyplomy, magisteria, docentury,
profesury – to wszystko przeminie. Pani zostanie. Bardzo dobrze by było, gdyby pani
odnalazła w sobie tę iskrę, która budzi panią; aby pani poczuła, jak planeta się
obraca, a nad głową wschodzi słońce, bo to jest zupełnie co innego niż czytać o tym w książkach.

Technologia wpływa na świadomość ludzi w ten sam sposób, w
jaki konia czy małpę w cyrku można nauczyć określonych czynności. Tak samo
nowoczesność wpływa na ludzkość. Troglodyta, który pojęcia nie ma, czym jest
kultura duchowa, a nawet kultura naukowa, dzisiaj zręcznie posługuje się komputerem,
komórką, siedzi za kierownicą samochodu itd. Cała ta technologia jest niczym innym jak
wymuszeniem skupienia. Prowadząc samochód trzeba być skupionym.

PN: Czym to się różni od
przytomności?

LZ: To zmusza, aby się skupić na jednym, a skupienie na jednym
może otworzyć drogę do świadomości. Bez skupienia na jednym nie ma świadomości.

Mamy sytuację dziwną. Najbardziej nowoczesną techniką
wymagającą skupienia posługują się w gruncie rzeczy ludzie prymitywni, nauczeni
wykonywania mechanicznych czynności. Natomiast gdzieś głęboko to wymuszenie do
skupienia się jest czymś istotnym. Jeżeli człowiek prowadzi samochód to chwila
nieuwagi…

PN: Co sądzi pan o połączeniu
New Age z technologią?

LZ: Pomiędzy nami, szanowna Pani Patrycjo, jest ciągle pewne
niedomówienie. Pani uważa, że istnieje New Age i w związku z tym obdarza Pani New Age
jakąś mityczną egzystencją, ja natomiast uważam, że nie istnieje New Age, lecz jest
obiektem wymyślonym; jest to koncept intelektualny. A jaki jest związek pomiędzy
współczesną technologią a bilbordami, na których pojawia się Jan Paweł II
wygłaszając homilię?

PN: Chodzi mi o to, czy postęp
technologiczny wpływa na przemianę duchowości?

LZ: To zależy od tego, co nazwiemy duchowością. I tu dopiero
zaczyna się zabawa. Postęp technologiczny obejmuje wszystkie bez wyjątku zjawiska i
kierunki, które istnieją na tej planecie, bo obsługuje wszystkie sfery. Pozorny twór
zwany New Age wcale nie korzysta z technologii bardziej
niż inny pozorny twór zwany np. terroryzmem. Wszyscy korzystają z technologii. Co nam
uprzytamnia technologia? Ona nam pokazuje, że dzięki pracy umysłu ludzkiego możemy
radzić sobie ze zjawiskami natury, przyrody.

To, co nazywamy duchowością, bierze się z prostego ludzkiego
odruchu – zadziwienia. Bez zdumienia i zadziwienia nie ma duchowości. Biorą się one z
wewnętrznej zadumy nad faktem istnienia. Wschodzi słońce, wieje wiatr. To zdumienie
jest ważne.W Tryptyku Rzymskim Jan Paweł II o
tym pisze. Tym zdumieniem żyją wszyscy ludzie, którzy mają w sobie dar zdumiewania
się. Tutaj zaczyna się duchowość. Zadziwienie jest faktem, samo w sobie. Zaczyna się
od tego, że człowiek zdumiony jest faktem. Dlatego wszelkie poznanie duchowości
rozpoczyna się od obserwacji faktu. Obserwacja
faktu, bez interpretacji, bez mentalnego obrabiania tego faktu wprowadza człowieka w
doświadczenie mistyczne, które jest wypełnianiem się duchowości.

PN: Czy może pan opowiedzieć o
swoich doświadczeniach związanych z duchowością?

LZ: Zgoda, chociaż nie jestem żadnym przykładem dla ludzkości.
Każdy człowiek ma swoją historię. Urodziłem się w roku 1938 i nie od razu
zrozumiałem, że hitlerowcy postanowili mnie zgładzić. Pamiętam wojnę. Docierała do
mnie groza wojny. Wyrastając, byłem w tym czasie, a od mniej więcej trzeciego roku
życia zupełnie przytomnie, w nieustającym kontakcie ze śmiercią, dokoła umierali
ludzie, czynili zło, w każdej chwili można było zginąć. Razem z matką i jej
rodziną wylądowaliśmy w getto, widziałem żywe demony,
a dziecko jakoś inaczej patrzy na zjawiska niż dorośli, którzy mają głowy nabite
pojęciami, na przykład, że demony nazywają się esesmanami. Pamiętam taką scenę: z matką jesteśmy w jakimś
pomieszczeniu, ja byłem akurat chory, miałem niecałe 5 lat. Do tego pomieszczenia wpada
wysoki, potężny, wspaniale się prezentujący mężczyzna w mundurze SS. Nie
wiedziałem, kim on jest, po prostu widziałem go. Trzymał w ręku pejcz i coś krzyczał
do mojej matki, tym pejczem walił w stół, a ja – pani pozwoli, będę mówił w czasie
teraźniejszym – leżę w łóżku i widzę go, widzę jak moja matka się cofa, mówi
coś do niego po niemiecku. Po czym on odpina kaburę, wyjmuje pistolet a ja czuję, że
za chwilę staną się sprawy ostateczne, ale leżę na tym łóżku i mam gorączkę. I
moja matka coś mówi do tego człowieka, a ten znowu
uderza pejczem w stół, po czym, łokciem otwierając drzwi, nagle odwraca się i
wychodzi, a skrzydła czarnego płaszcza skórzanego furkocą i łukiem się za nim
rozwierają. Po tym, co widziałem, nikt mi nie musi mówić, że istnieją demony. To był demon. To, proszę pani, jest
demon. Piękny, tak, to był piękny egzemplarz, okaz, że tak powiem, gatunku homo. A
demon!

Nikt nie musiał mnie potem przekonywać, że one istnieją. Tak,
widziałem demona, obserwując fakt. W akcie czystej
kontemplacji, która jest skupieniem w procesie obserwacji faktu. Gdybym miał 16 lat, to
mój mózg obrobiłby tę sytuację, bo coś by o tym wiedział. Schowałbym się
pod łóżko ze strachu, albo rzuciłbym się na niego, albo coś bym mu tłumaczył, albo
zasłoniłbym swoim ciałem moją matkę. Lecz ja byłem dzieckiem. Po prostu patrzyłem i
widziałem fakt. Mój mózg niczego nie obrabiał. To było moje pierwsze ćwiczenie
duchowe.

… że to był demon, zdefiniowałem to w dojrzałym wieku. Ten
homunkulus był opanowany przez moce zła, był nosicielem sił ciemności, inferior
man
.

Widziałem potem postaci, które były nosicielami światłości, sefirot
man
. Rozmawiałem z nimi. I też moje oczy robiły się
okrągłe, chociaż byłem o wiele starszy niż wtedy w getto. Przy takich kontrastach nie
trudno jest zobaczyć, co jest dobre, a co złe.

…inne doświadczenia? Mam 11 lat, jestem w Warszawie, jest rok
1949. Oglądam gazetę "Przekrój". Na samym końcu, na ostatniej stronie jest
małe zdjęcie człowieka siedzącego ze skrzyżowanymi nogami, bardzo chudego człowieka,
podpisane hinduski jog. O jodze nic nie
wiedziałem. Ani co to jest, ani kto to jest. Nigdy o tym nie czytałem, wyrastałem
pośród wojujących ateistów. Jak zobaczyłem to zdjęcie! Mój Boże, tak jakbym
został porażony prądem, co najmniej 320 volt. To było moje! To znowu był fakt, bo
gdybym przedtem o tym słyszał, cokolwiek mózgiem skojarzył… Ale nie, nagle
zobaczyłem fakt, który nie kojarzył mi się z niczym, a był jak uderzenie prądem.
Zobaczyłem, że to jest moje. Hinduski jog,
słowo joga. Ach Boże!! Ja tym żyłem, to
przecież jest moje życie! Właśnie po to znalazłem się tu, na ziemi, w tym ciele!!

Zacząłem poszukiwać. Mój umysł zaczął pracować, aby
zobaczyć, co to jest ta joga, dlaczego ten hinduski jog tak siedział, przecież ja to
znam, ja wiem, ja wiem, co to jest. Ale coś ważnego muszę sobie przypomnieć.
Niemożliwe, bym sobie tego nie przypomniał,
przecież ja to znam! Ha ha ha! Daję pani
przykłady początków mojej, że tak powiem drogi duchowej.

Inny przykład, z wcześniejszego okresu dzieciństwa. Mam 9 lat,
jestem w willi, gdzie dziewięciu komandosów przygotowuje się do konkretnych akcji. Dom
prowadzą dwie kobiety, to znaczy moja matka i jej siostra, czyli bardzo odważna moja
ciotka. Ci komandosi to prawdziwi mężczyźni, ja też chcę być taki. Nauczę się od nich tego. Odwaga, sprawność itd.
Uczyli mnie, a i owszem, np. kazali mi skoczyć do piwnicy i przynieść to i
tamto. Ja się potwornie bałem wchodzić do piwnicy, bo tam było kompletnie ciemno.
Musiałem sobie świecić świeczką. Stykałem się z absolutną ciemnością. To też
był fakt. To istotne, ponieważ w tej absolutnej ciemności miałem tylko jedno
autentyczne doznanie, samego siebie. W technikach jogicznych, wiele lat później okazało
się, że to trzeba wycofać zmysły. Tam, w tej piwnicy, wszystkie zmysły były wycofane, za wyjątkiem strachu i poczucia
samego siebie. Jeżeli człowiek się boi i czuje samego siebie, to musi odkryć więź z
samym sobą, bo tylko to daje mu poczucie ufności.

 …zanim
trafiłem do swoich nauczycieli, mistrzów.

Teraz wiem, że nasz mózg, kiedy
rodzimy się, ma zakodowane informacje, dotyczące jego własnej duchowości, poziomu
rozumienia siebie i świata. Wydarzenia życia powoli, albo w nagłych rozbłyskach
odkrywają ten kod, i człowiek dociera do pewnego miejsca, pułapu. Stamtąd może pójść dalej…

PN: Czy może pan opowiedzieć o
swoich początkach związanych z astrologią?

LZ: Astrologia była dla mnie właśnie takim przypominaniem
sobie.

Gdy zetknąłem się po raz pierwszy z astrologią, to miałem
wrażenie, że nie uczę się astrologii, tylko ją sobie przypominam. To samo dotyczy
niektórych języków. Są języki, których nie znam i muszę się ich uczyć od
początku, są też języki, które znam, i które mogę sobie przypomnieć. Są
czynności, których nie znam, muszę się ich nauczyć od początku, a są czynności,
które znam i wystarczy, jeśli sobie je przypomnę.

Praktykując astrologię i jogę przypominałem sobie to, co
nazywa się przeszłymi wcieleniami. Odkryłem również swoje przeszłe wcielenia, w
których byłem astrologiem. Ta cała wiedza spłynęła do mnie. Przeglądałem
oczywiście wiele książek, uczyłem się.

Mój centralny układ nerwowy niewiele nowego dowiedział się w
tym wcieleniu. Wykładam astrologię klasyczną. Specyficzny wymysł zwany astrologią New
Age mnie nie interesuje, bo jest przelewaniem z pustego w próżne. Jestem człowiekiem
wiedzy ścisłej, w duchowości jestem obserwatorem faktu. Interpretacje mnie nie
interesują, one przepływają przeze mnie nie czyniąc mi większej krzywdy. Jako
nauczyciel wymagam, aby uczeń, odwołał się do siermiężnej praktyki życiowej, do fundamentu zjawisk.

A jeśli mówimy o duchowości, to powiedzmy sobie, czym jest
duchowość, skąd ona się bierze. Jan Paweł II pisze w Tryptyku rzymskim
o strumieniu: Pozwól mi się tutaj zatrzymać, pozwól mi
się zatrzymać na progu. Oto jedno z tych najprostszych zdumień
. To zapewne cały
sens duchowości. Oczywiście, nie tylko Jan Paweł II przekazuje sens duchowości, ale w Tryptyku jest on ujęty w lapidarny, poetycki sposób. Mianowicie,
człowiek usiłuje zatrzymać się na progu zdumienia. To jest cała Duchowość. W
gruncie rzeczy nie ma innej duchowości. Człowiek później może dorobić do tego Boga,
Aniołów, Demony, które rzeczywiście, gdzieś tam, jako zjawiska mediumiczne istnieją.
Dalej JPII pisze: …potok się nie zdumiewa, gdy spada w dół. Lasy milcząco
zstępują w rytmie potoku, lecz zdumiewa się człowiek! Próg, który świat w nim
przekracza, jest progiem zdumienia. Kiedyś temu właśnie zdumieniu nadano imię Adam
.

Nie ma innej Duchowości. Można oczywiście ją różnie
opisywać, językiem buddyzmu zen, koanów, mistrzów, językiem jogi. Można poprzez
jogę dochodzić do sensu tego zdumienia, do sensu owej ciszy. Mistrzowie jogi mówią,
że joga jest powściągnięciem zjawisk świadomościowych. Powstrzymując
zjawiska świadomościowe możemy stanąć zdumieni na samym progu i zatrzymać ten
moment.

Otrzymałem onegdaj pytanie: czym jest uderzenie pulsu? Odpowiedziałem: pomiędzy jednym a drugim uderzeniem pulsu
Wieczność rozpoznaje swojego Stwórcę.
To czysta praktyka: chodzi o to, że my,
ludzie, jako istoty żywe brodzimy w nieustającym potoku doświadczania i mamy problemy
ze zdumieniem. Nie mamy czasu na zdumienie. Działamy reaktywnie, odreagowujemy. Na ten
motyw odkrywania duchowości zwraca uwagę Jidu Krisznamurti. Mówi: zatrzymajcie się
na chwilę, przyjrzyjcie się, zacznijcie obserwować. Chcecie duchowości, ciszy,
szczęścia? Spójrzcie na to, co jest.

Czym była moja praktyka astrologii? Astrologia profesjonalna na
przyzwoitym poziomie jest nierozerwalnie związana z praktyką wewnętrzną jogi
klasycznej. Tego nie można rozdzielić. Astrologia staje się a-duchowa, jeśli nie jest
otwarta wewnętrznie na człowieka, na to, co się z nim naprawdę dzieje.

Jestem praktykiem, przede wszystkim. Owszem, zajmowałem się w
życiu konstrukcjami intelektualnymi, ale one nigdy mnie nie uwiodły. W pewnym momencie
zauważyłem, że mój umysł pracuje z tym, żongluje, ale to marność, w gruncie
rzeczy. Tak naprawdę najważniejsze jest owe zdumienie i cud obecności. To jest cala
Duchowość, reszta to są sposoby.

Ludzie mylą Duchowość ze stanami subtelnymi. To nie to samo.
Możemy, smakując jedzenie, wyczuwać smaki subtelne. Wino może być patykiem pisane, a
może być winem nasyconym słońcem południa. Te różnice, subtelne, to nie
Duchowość, to tylko odcienie subtelnych doznań.

Ośmielam się powiedzieć, że Duchowość zawsze jest związana
z doznaniem szoku wewnętrznego, do którego organizm musi się przyzwyczaić. To
również znieruchomienie, to może być zachwycenie. Nawet na oleodrukach widzimy
świętych patrzących w niebo, oczy wznoszą ku górze, ręce wzniesione do Nieba.

A my? Widzimy kiosk ruchu, autobus odjeżdża, a nie widzimy, że
czekając na autobus jesteśmy łącznikami pomiędzy Niebem a Ziemią. Tak, pani stopami
na Ziemi, a głowę ma pani już w Niebie. Oczywiście, tutaj, stojąc na trawie pod
koronami drzew, łatwiej jest to zobaczyć. Na przystanku jest to trudniej zobaczyć, lecz
to się dzieje i na przystanku i na łące. Niech pani jak najczęściej łączy Niebo i
Ziemię.

                                                                                                                         

www.logonia.org